Dla porządku – Figment Man i Figment Woman to trzeci – po Journey (2014) i Myths (2016) – perfumowy duet cyklu „Portraits of Life”, który wydaje się być oczkiem w głowie Christophera Chonga i jego polem do olfaktorycznych poszukiwań. Wchodzące w skład cyklu męskie pachnidła były jak dotąd bardzo udanymi mariażami „amuażowego” bogactwa, finezji i doskonałej jakości składników z eksperymentem, przy czym Journey Man – ze swym tytoniowo-skórzano-drzewnym tematem – wypadł całkiem zachowawczo, gdy porównać go z Myths Man (popiół, kadzidło i chryzantemy!). Natomiast tegoroczny Figment Man – dla powstania którego inspiracją był Bhutan, kraj, który od dawna fascynuje Christophera Chonga – posuwa olfaktoryczny eksperyment w zupełnie nowe rejony. Annick Menardo wraz z Chongiem sprokurowali perfumy, które mają szanse zatrząść perfumowym światkiem…
Wilgotne, gęste, ciepłe powietrze. Parująca po ciepłym deszczu ziemia w duszny letni dzień. Ten specyficzny zapach, czasem na granicy bycia przyjemnym, szczególnie, gdy znajdujemy się na łonie natury, w pobliżu łąk lub lasów. W tym powietrzy znajdziemy słodkie zapachy jagód, kwiatowych pyłków, traw i innych roślin, butwiejące liście i dysonansowo pachnące pozostałości rozmaitych żyjątek, wreszcie geosminę – charakterystyczny zapach ziemi produkowany przez niektóre bakterie, szczególnie intensywny właśnie po deszczu. To wszystko, tyle że w egzotycznym Bhutanie. Albo w Figment Man.
Zapach otwiera się zaskakująco i bardzo ekspresyjnie, natychmiast zwracając uwagę i wypełniając całe pomieszczenie wonią wilgotnej ziemi, wzmocnioną różowym pieprzem, a złagodzoną przez cytrynę i geranium. W tle czuję niby miodową, trochę drzewną i nieco też zwierzęcą nutę (podejrzewam tercet labdanum, gwajaku i cywetu lub innego składnika animalnego), która stanowi niesamowity kontrast dla rześkiego otwarcia, jednocześnie dodając całości intrygującej głębi. Z czasem zresztą intensywna ziemista nuta słabnie (choć fakt, czas to dość długi) i zapach zmienia się w kierunku wciąż oryginalnej, ale już dużo subtelniejszej, „okrągłej”, drzewnej bazy – trochę kwaskowej, lekko wetiwerowej, z majaczącymi gdzieś w tle odrobinami cywetu, labdanum i gwajaku.
Gdyby ogłoszono konkurs na najbardziej zaskakujące, ekspresyjne, dyfuzyjne i zwracające uwagę perfumowe intro perfumowe Figment Man miałby gwarantowane pierwsze miejsce. Co za potężna projekcja! W ogóle uważam, że najnowsze dzieło Chonga ma ogromne szansę na wyróżnienia w tegorocznych branżowych konkursach. Jest tak wyjątkowe, inne i przełomowe.
Figment Man to zapach w pewnym sensie świeży, ale nie jest świeżość, jakiej moglibyśmy spodziewać po perfumach. To jej zupełnie inna, egzotyczna i niszowa odsłona. Zapach jest początkowo trudny w odbiorze, ale – co ciekawe – z każdym użyciem coraz bardziej wciąga, wrasta, fascynuje, rozbudza apetyty na więcej. Jest pachnidłem z gatunku love it or hate it. Zapachem dla tych, którzy chcą się wyróżnić i nie obawiają się reakcji otoczenia lub nawet lubią wzbudzać kontrowersje.
No właśnie. I tu pojawia się jedno ALE…
Figment Man to niewątpliwie efekt bardzo odważnego eksperymentu, który każe jednak zapytać, czy to jeszcze w ogóle są perfumy do noszenia na ciele, czy raczej już jedynie olfaktoryczne dzieło do podziwiania? Czy nie jest to raczej kompozycja, która lepiej sprawdziłaby się w świecy zapachowej mającej wypełnić nasz dom wonią tropikalnej ziemi Bhutanu? Czy aby na pewno chcemy tak pachnieć? Co więcej – czy chcemy, by ten zapach odczuwało nasze otoczenie? Na ile jest to dla nas ważne? Dlaczego o to pytam?Otóż reakcje znajomych osób, świadomych mojego hobby i będących niemal codziennie poddawanych „próbom” w związku z noszeniem przez mnie czasem bardzo niezwykłych niszowych aromatów, w przypadku Figment Man wszystkie bez wyjątku były natychmiastowe i… raczej niepochlebne. „Pleśń”. „Powietrze z klimy”. „Zgniłe ziemniaki”.”Stęchlizna”. „Zbutwiała ziemia”. I ja się tym reakcjom nie dziwie. Mało tego – do pewnego stopnia je podzielam. Sam za pierwszym razem miałem problem, by przyzwyczaić się do tej odmiennej nuty Figment na mojej skórze, mimo że przecież nie pierwszy raz spotykam się z pachnidłem, w którym wyraźna jest nuta ziemi czy wilgotnej leśnej ściółki – i nie piszę tu o paczuli, o nie. Raczej o tym, co można poczuć w takich zapachach, jak Bat Zoologist, Forest Walk Sonoma Scent Studio, Dirt Demeter czy 5 Elements Ramona Molvizara. O geosminie. Przy czym już „drugie noszenie” wypadło dużo lepiej i bardziej ekscytująco. Mój węch przyzwyczaił się do tej nietypowej nuty i zacząłem doceniać nowatorstwo Figmentu. Kolejne próby tylko utwierdzały mnie jego w niesamowitości. Jednak obawy dotyczące odbioru zapachu przez otoczenie pozostały. Nie w każdej sytuacji chcę narażać je na trudne dla niego doświadczenia zapachowe, a siebie na jego niejednoznaczne reakcje. I to mnie w noszeniu Figment Man niestety ogranicza. Nie zmienia to jednak mojej obiektywnej wysokiej oceny tego zapachu, której szczególnie ważną składową jest jego nowatorstwo, przy zachowaniu doskonałej – jak na Amouage przystało – jakości i parametrów użytkowych. Christopher Chong nie wypuszcza bowiem zapachów słabych czy średnich. O nie.
Na koniec wypowiedź legendarnego już perfumiarza Rosendo Mateu, który dopiero co udzielił wywiadu portalowi Fragrantica.com, w którym m.in. wypowiedział te jakże pasujące do Figmentu zdania:
„Trendy w perfumach są kreowane przez ekspertów. Jest ryzykownym stworzyć oryginalny zapach, możesz zostać wówczas niezrozumiany przez klientów, a produkt okaże się sprzedażową porażką. Wykorzystując natomiast niektóre składniki i akordy, które pasują do aktualnych trendów, możemy osiągnąć międzynarodowy sukces.”
Co prawda nie wróżę Figmentowi międzynarodowego sukcesu (bo z pewnością nie po to został stworzony), ale jestem pewien, że to niezwykłe pachnidło znajdzie swoich wielbicieli. Poza tym potwierdza ono, że Amouage pod wodzą Christophera Chonga przekształciło się z nieco zagubionej, poszukującej swojej tożsamości gdzieś pomiędzy wschodem i zachodem luksusowej arabskiej marki perfumowej w prawdziwą awangardę perfumowej niszy, będącą nieco przed, nieco ponad i nieco obok wszystkich innych.
nuty głowy: cytryna, geranium, różowy pieprz
nuty serca: drzewo sandałowe, akord zwierzęcy, wetiwer
nuty bazy: czystek (labdanum), drzewo gwajakowe, akord ziemi
perfumiarz: Annick Menardo
rok premiery: 2017
moja ocena w skali 1-6:
zapach: 5,0/ projekcja: 6,0/ trwałość: 4,5
Może w końcu coś na miarę Epica
Zdecydowanie godny dotychczasowego dorobku Amouage – spójny, a przy tym nowatorski. Nawet jeśli bardziej do kontemplacji niż noszenia, z pewnością nie jest to jedyny taki wypust Amouage i chyba warto docenić, że nie wydają nastawionych na komercyjny sukces przyjemniaczków, ale prawdziwe dzieła perfumeryjnego rzemiosła.
Pełna zgoda. 🙂