Hiszpański kreator perfum Ramon Bejar, twórca marki Ramon Molvizar, który dotąd (i słusznie) kojarzył mi się z perfumami tworzonymi w estetyce arabskiej, z pachnidłami pełnymi przepychu i rozmaitości składników, niektórymi naprawdę udanymi (Black Cube czy Black Goldskin), zamykanymi w wyrafinowane flakony, które wyglądały na cenniejsze niż sam zapach, tym razem prezentuje światu perfumy – śmiem powiedzieć – bardziej odważne i niesztampowe. Mnie osobiście zaskoczyły pozytywnie, choć od razu nadmienię, że nie są to moje typy zapachów.
Na oficjalnej polskiej stronie marki znajdziemy informację, że zapachy te: „(…) to dwa wielkie arcydzieła perfumiarstwa stworzone w ramach energii czterech żywiołów – ognia, ziemi, wody i powietrza – zawierają one również sekretny składnik… składnik pochodzący z alchemii…”
Mocne i intrygująco brzmiące słowa. Ale czy znajdują pokrycie w pachnącej treści? To właśnie postanowiłem sprawdzić. A kłopot miałem z Elementami nie lada, bowiem za każdym razem, gdy je testowałem, pachniały mi czym innym, pachniały inaczej. Niebywałe, ale jest w tych zapachach jakaś magia…
Na początek perfumy dedykowane kobietom czyli 4 Elements
Mają bardzo nietypowy, zadziwiający początek, w którym wyraźnie wyczuć można woń zieloną i kwiatową, ale w sposób, jaki pachną kwiaty, gdy przekraczamy próg kwiaciarni. Jest mokro, zielono, troszkę nadgniło. Do tego nutka rozgrzanej, zakurzonej żarówki (aldehydy, syntetyczne piżma?). Innym razem podczas testów miałem wrażenie, że wszechobecny jest tu zapach powietrza. Brzmi to dziwnie, ale 4 Elements wręcz dmuchało mi chłodnym, leśnym wiatrem w twarz, tak jakby gdzieś tu wmiksowano oddychający chłodem mentol. Niewątpliwie ważną role gra nuta melona – dodając tej zielonej owocowości i wrażenia obecności ozonu. Czuję tu więc i powietrze i glebę i wodę. Jeżeli za wyrażenie w perfumach ognia przyjmiemy nuty korzennych przypraw, to mamy tu i czwarty żywioł. Sposób, w jaki przedstawiono tu wszędobylskie w perfumach kobiecych nuty kwiatowe uważam za niecodzienny. Serce zapachu jest już bardziej tradycyjne, przyprawowo-kwiatowe, ciepłe i komfortowe, a baza balsamiczno-drzewna, gdzieś już wcześniej spotkana. Koniec końców to perfumy kwiatowo-orientalne, choć o nietypowym początku. 4 Elements wyraźnie ewoluują, są mocne, wyraźnie wyczuwalne i trwałe. Nie mam wątpliwości, że 4 Elements to pachnidło bardzo intrygujące, niecodzienne, początkowo zahaczające o eksperymenty znane z niektórych pachnideł Comme des Garcons. Nie należy jednak się tego obawiać, bowiem przez większość czasu pachną jednak bardziej tradycyjnie, choć wciąż wyróżniająco się, niesztampowo i nienudnie.
nuty górne: cyklamen, konwalia, melon, nuty drzewne, nuty ziemi, cytryna, róża, malina
nuty środkowe: nuty grzybów, minerały, nuty wilgoci, nuty korzenne, nuty drzewne, róża, neroli, jaśmin, imbir
nuty dolne: paczula, cedr, balsam, piżmo, ambra, wanilia, wetiwer, sandałowiec, oud, miód
Dla mężczyzn przeznaczony jest 5 Elements.
Mamy więc jeden element więcej. Składnik pochodzący z alchemii. Jaki? Ot zagadka, której niestety nie udało mi się rozwikłać. Ale może ktoś innym na to wpadnie i wrzuci stosowany komentarz. Zapach ma wiele wspólnych nut i składników z damskim odpowiednikiem, ale kilka ingrediencji odróżnia je od siebie. Z początku 5 Elements jest zdecydowanie bardziej zielony i owocowy, a właściwie to intro jest niczym innym jak nutą sfermentowanych owoców – jabłek, śliwek. Gdzieś przebija się nuta ziemista, grzybowa, troszkę pleśniowa (paczula). Ogólnie początek jest zaskakująco naturalistyczny i wymaga wyrobionego nosa. Może być nawet odebrany jako zwyczajnie nieprzyjemny. Czuję tu echa naturalistycznej twórczości zapachowej Christophera Brosiusa i jego I Hate Perfumes lub niektórych wynalazków Demeter (Rain, Fire Fly). Z czasem, gdy nuta wina owocowego ustępuje, mocno odczuwalny staje się czarny pieprz w wydaniu kojarzącym mi się mocno z kuchnią. Wciąż więc nie jest to pachnidło typowe, ani łatwe. Dopiero później zapach zabiera nas w nieco bardziej znane rejony. Finisz jest drzewno-balsamiczny z przewagą drewna oraz kadzidła na samym jego schyłku. Bardziej suchy i wytrawny niż w 4 Elements. Podobnie jak w przypadku 4 Elements perfumy ewoluują na skórze, dobrze i długo się jej trzymając oraz dając znać o sobie w sposób zdecydowany. Są chyba nawet bardziej nietypowe niż ich damski odpowiednik i podobnie jak on wymagają nieco obeznanego nosa lub po prostu otwartego na wonie inne niż to, co można poczuć w tzw. mainsteramie.
nuty górne: cyklamen, konwalia, melon, nuty drzewne, nuty ziemi, anyż, pelargonia, czarny pieprz, gałka muszkatołowa
nuty środkowe: nuty grzybów, minerały, nuty wilgoci, nuty korzenne, paczula, jaśmin, róża, cedr
nuty dolne: paczula, cedr, balsam, mech, sandałowiec, oud, wanilia, ambra
Piękne, dopracowane i ekskluzywne opakowania perfum Ramon Molvizar to znak charakterystyczny tej marki, która podkreśla, że traktuje je jako biżuterię. W przypadku duetu Elements pachnidła zamknięto w sześcienne kryształowe flakony symbolizujące materię, z naniesionymi symbolami nawiązującymi do tzw. brył platońskich (wielościanów foremnych). To Platon właśnie odkrył cztery z nich i przypisywał im wartości symboliczne. Jak podaje Wikipedia: „(…) W dialogu Timajos Platon pisał, że każdy żywioł można utożsamić z jedną z doskonałych brył (ogień – czworościan, ziemia – sześcian, powietrze – ośmiościan, woda – dwudziestościan). Po odkryciu dwunastościanu foremnego włączył go do swojego systemu jako symbol całego wszechświata(…)”. Każdy flakon spoczywa w ekskluzywnym, zdobionym ze smakiem, etui. Wygląda to rzeczywiście świetnie i robi doskonałe wrażenie, przy czym tym razem Bejarowi udało się uniknąć przerostu formy flakonu i opakowania nad jego treścią – zawartością, co notuję na plus. Dodał za to pewną symbolikę i udanie moim zdaniem połączył ją z charakterem samych zapachów. Lubię takie zabiegi w perfumeryjnej sztuce i choć w męskim 5 Elements nie odnajduję siebie, to całość uważam za co najmniej interesującą i wartą uwagi.
hmmm opakowanie four elemennts, choć upstrzone grafikami i obdarzone inną fakturą – do złudzenia przypomina mi gustowne drewniane skrzyneczki z magnetycznym zamknięciem od Banana Republic…

Mimo pewnych podobieństw, to jednak dość odległe skojarzenie.
mnie osobiscie 5-ty element bardzo sie podoba, moze dlatego, ze zawiera w sobie te czesc mroku, tajemniczosci a jednoczesnie zwyklego rozgrzanego asfaltu w sobie, to sa moje odczucia…
5 elements to pierwszy niszowy zapach, na który się skusiłam. ‚Swojego’ zapachu szukałam ponad 3 lata – nie wiedząc zupełnie nic o niszy. Przypadkiem trafiłam kiedyś do tiger&bear (wtedy jeszcze w galerii), opowiedziałam o swoich zapachowych rozterkach i pamiętam, jak pan podsuwał mi różne różności, aż nagle powiedział: no ok, to mam coś, co się pani spodoba. Spodoba to mało powiedziane. Mimo że 5 jest wersją teoretycznie męską, czuję się w niej jak w drugiej skórze. Jest w tym zapachu coś dzikiego i nieprzewidywalnego. On każdego dnia pachnie inaczej, rozwija się inaczej, inaczej pracuje. Każdego dnia ma inną trwałość. Za każdym razem jednak jest to zapach siły – nie wiem, jak to określić, ale jest w nich jakąś moc, jakieś poczucie pewności i mocnego żżycia z ziemią.
Z próbką chodziłam kilka miesięcy, szukałam zamiennika, czegoś rozsądniejszego w cenie, w końcu uległam (teraz już wiem, że to nie jest dramatyczna cena za flakon ;)).
Niezmiennie jestem nim zafascynowana.