Dobrze jest czasem odejść na chwilę, nawet dłuższą, od wysmakowanego, ale czasem i przesadnie wydumanego, a bywa że i pretensjonalnego światka perfum niszowych i sięgnąć po coś, co bez chwili wahania należy określić klasykiem, kamieniem milowym, evergreenem, dziełem ponadczasowym. Takie zapachy – co już zauważyłem niejednokrotnie – niosą w sobie zawsze pewien ładunek opierającej się czasowi męskości. Tak jakby twórca oświecony błyskiem geniuszu wybrał właśnie takie składniki i właśnie takie ich proporcje, że w efekcie stworzył coś, co uznawane będzie za integralnie męskie przez kilka kolejnych pokoleń mężczyzn. Pomimo zmieniających się mód i trendów. Taki jest właśnie pierwszy Aramis – znany też jako Aramis Classic, stworzony przez Bernarda Chanta w 1964 roku. Nie zawaham się nazwać tego zapachu doskonałym, idealnie skomponowanym i wyważonym oraz – przed wszystkim – ultramęskim, co zresztą pozostaje w zgodzie z założeniem Estee Lauder, która to stworzyła markę Aramis w 1964 roku wyłącznie z myślą o mężczyznach. Tak więc Panowie o to marka tylko dla nas, choć i ona czasy świetności ma już chyba, niestety, za sobą.
Z zapachowego punktu widzenia Aramis to skórzany szypr. Dziś zapachy o skórzanej dominancie pachną dzięki syntetykom zupełnie inaczej, bardziej realistycznie, ale w przeszłości efekt ten uzyskiwano albo poprzez zastosowanie smoły brzozowej (Knize Ten, Chanel Cuir de Russie, Caron Tabac Blond, Lancome Cuir) albo poprzez użycie przypraw i ziół, które w efekcie dawały bardziej wg mnie ziołowo-zielony, ale wtedy postrzegany jako skórzany, klimat. Do takich zapachów obok Aramisa należy zaliczyć choćby Quorum Antonio Puig (1982), Davidoff Classic (1984), Estee Lauder for Men (1985), Hermes Bel Ami (1986), Gucci Pour Homme (vintage z 1976), Krizia Uomo (1984) czy – w nieco mniejszym stopniu, ale jednak – Polo Ralph Lauren (1976). Współcześnie w tym kierunku poszła Mona Di Orio w swoim fenomenalnym Cuir z cyklu Les Nombres d’Or. Co jednak łatwo zauważyć, wszystkie te zapachy powstały wiele lat po Aramisie, który jako pierwszy zaproponował mężczyznom tego typu woń. Oparty na mieszance ziół (bardzo męski składnik, jakim jest szałwia, ale i goździk oraz zielony mirt) z nieco zmodyfikowanym akordem szyprowym (bergamotka, mech, paczula, wetiwer, sandałowiec) wyróżnia się na tle innych tego typu zapachów doskonałą harmonią i równowagą. Mam wrażenie, że gdyby choć minimalnie zmienić proporcje, Aramis nie byłby już tak dobry, a któryś z jego zapachowych wektorów zacząłby przeważać nad innymi ze szkodą dla całości (niedawno opisywany przez mnie Gucci pour Homme (vintage) ma właśnie ten „problem”). Aramis jest mocny, zdecydowany, jednocześnie bardzo męski i elegancki, na pewno nie subtelny. Połączenie szałwii, mirtu i goździka stanowi o przyprawowym charakterze tego zapachu, który opiera się na bardzo tradycyjnej mchowej, paczulowej i wetiwerowej bazie, a skrzydeł dodaje mu przez pierwsze minuty bergamotka. Nie ma tu mowy o żadnej słodyczy. Jest raczej soczyście, nieco cierpko i mszyście. Pierwszorzędną woń dopełnia świetna projekcja (idealna – nie za mocna i nie za słaba) oraz bardzo dobra trwałość (na mnie spokojnie 10-12 godzin). Baza wspaniale męsko majaczy na skórze przypominając o tym, że mamy do czynienia z klasowym pachnidłem.
Wiele osób odbiera zapach Aramisa jako oldskulowy, „dziadkowy” lub też koloński – w potocznym rozumieniu męskiej wody kolońskiej, czyli jakiejkolwiek. Nie da się ukryć, że dziś takich perfum się nie robi, bo współczesny „statystyczny” mężczyzna okazuje się mieć inne zapachowe potrzeby (o czym świadczy zupełnie nijakie nowe wcielenie Aramis Impeccable). Jednak to przecież właśnie Aramis jest wciąż jednym z najpopularniejszych pachnideł męskich w USA i nie tylko. Stał się on także wzorem do naśladowania, przez co rozpowszechnił się na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci po toaletkach wielu zacnych panów na całym świecie, także pod postacią różnych mniej lub bardziej udanych kopii.
Oryginalny Aramis pozostaje wciąż Aramisem i przypomina, co znaczy tradycyjne męskie perfumy. Oby trwał kolejne 50, a nawet 500 lat, bo przecież dlaczego by nie?
Flakon tylko potwierdza, że tu chodzi o prostotę i męskie zdecydowanie. Takiej butli nie powstydzi się postawić na swej szafce ani Chuck Norris, ani Arnold Schwarzenegger, nie wspominając już o Charlesie Bronsonie czy Clincie Eastwoodzie. Nie ma tu mowy o narażaniu się na obciach lub podejrzenia o jakieś zniewieścienie. Jest najprościej, jak być może. I poręcznie jest. I mocno jest.
I o to chodzi! Chapeau bas!
nuty górne: bergamotka
nuty środkowe: szałwia, mirt, goździk
nuty głębi: paczula, drewno sandałowe, wetiwer, mech drzewny
twórca: Bernard Chant
rok wprowadzenia: 1964
moja klasyfikacja: uniwersalny i sygnaturowy; samczy i bezwzględny; absolutny męski klasyk; legenda męskich pachnideł; zapach dla mężczyzn po 30-ce ceniących wonie tradycyjne, mocne i zdecydowane;
ocena w skali 1-6: kompozycja: 5/ moc: 5/ trwałość: 5/ flakon: 4
Jestem w posiadaniu Aramisa. Na blogu dałem mu najwyższą ocenę, właśnie za swoją przełomowość.
Dla osób gustujących w nowych klimatach będzie On nienoszalny. Zapach bardzo ziołowy w otwarciu i sercu. Kwaśna wręcz szałwia. W tle delikatna skóra, mech i castoreum. Świetny zapach, choć wg mnie zabrakło jakiegoś słodkiego (ale w męski sposób) elementu. Zapach bardzo męski i przyjemny.
Wyżej oceniam jednak sporo zapachów, chociażby wspomnianego Polo.
Masz rację co do tej kwaśności. Jest tu obecna, a zapach ma taką jakby rdzawą aurę. No i nie ma słodkości – jest bardzo wytrawnie. Polo swego czasu zadziwił mnie tytoniem. Dość długo go nie używałem. Gdy kiedyś powąchałem atomizer, poczułem stary, wilgotny tytoń… Wtedy dopiero dotarł do mnie ten tytoń wymieniany w składzie. No ale to opowieści do innego rozdziału 😉
Miałem napisać „za jego przełomowość”, a napisałem jak jakiś analfabeta 😉
Świetne recenzje fqjcior. Brakuje kilku klasyków, ale myślę że do nadrobienia. Jak będę miał coś ciekawego to podeślę próbkę. W planach mam Gianfranco Ferre for Man, który jest zapachem wspaniałym. Warto go poznać i opisać 😉
Dziękuję. Próbkę zawsze chętnie przetestuję. Co do klasyków, to z pewnością brakuje jeszcze wielu. Z czasem na pewno coś się będzie pojawiać. Jeśli chodzi o Ferre, to testowałem go niegdyś w Superpharmie i zrobił na mnie bardzo dobre, choć ewidentnie oldskulowe, wrażenie.
Ja w bazie wyczuwam jeszcze delikatne castoreum. Delikatne, nie takie wyeksponowane jak te w Yataganie. Ogólnie im dłużej mam ten zapach, tym bardziej mi się podoba.
Po pierwszych testach odrzuciłem Aramisa, jako rzeczywiście dość kontrowersyjne pachnidło, od kiedy jednak za całą złotówkę udało mi się kupić balsam po goleniu, przyznam że nie mogę się doczekać kiedy nałoże go na gębe.
Zapach jest znakomicie skomponowany i prawdziwie wielowarstwowy. Jego współczesny odbiór jako „oldschoolowy” wynika z braku modnych obecnie słodkich nut,owszem jest wytrawny ale przyjemny i gładki w odbiorze a co najważniejsze – „czysty”. Zapach jest męski ale w zupełnie inny sposób niż ostre i drażniące fougere obecne w Drakkar Noir, Cool water czy Aspen’ie . Aramis’a classic nie należy mylić z Aramisem 900 który wzbudza mdłości nachalną nutą cywety, nadająca kompozycji tragicznie niemodnego rysu bardzo archaicznych perfum szyprowych i to w takim w takim złym i brudnym wydaniu.
Bardzo ciekawa opinia. 🙂 „900” u mnie akurat nie budzi mdłości Mało tego, lubię ją. To męska, bardziej oszczędna wersja „Aromatic Elixir” Clinique.