Pachnidła Jamesa Heeley’a powinny były zagościć na moim blogu już dawno temu. Właściwie to trzy z nich udało mi się już przedstawić przy różnych okazjach (Sel Marin, Hippie Rose, Iris de Nuit), ale mimo to od dłuższego już czasu odczuwałem swoisty dyskomfort spowodowany faktem, iż nie zabrałem się na serio za przegląd pozostałych zapachów tej ze wszech miar godnej uwagi marki. Dziś już wiem, że dobrze się stało, gdyż do pewnych zapachów po prostu trzeba dojrzeć. Musi nadejść na nie odpowiedni w moim przekonaniu czas. I ten czas właśnie nadszedł. Dziś mogę w pełni docenić kunszt i urodę tych perfum, które jeszcze 2-3 lata temu wydawały mi się ulotne i dziwnie nijakie. W jakim naiwnym tkwiłem wówczas błędzie!
Czas więc nadrobić zaległości.
Zacznijmy od słów samego Jamesa Heeley’a, które są doskonałym wprowadzeniem do świata jego perfum:
Przede wszystkim poszukuję pewnej elegancji. Lubię precyzję, detal, równowagę i subtelność.
Ten mieszkający od kilkunastu lat w Paryżu Anglik określa siebie projektantem (designer) oraz autorem perfum sygnowanych swym nazwiskiem (nazywa siebie autodidactic perfumer). Jednak sporo mówiąca prezentacja, jakiej dokonał podczas targów Esxence w Mediolanie w 2010 roku, a także artykuł Chandlera Burra z NYT z 2009 roku na temat tego, jak powstawały pierwsze dwa zapachy: Figuier i Menthe Fraiche – zdają się jednak wskazywać na co innego. James Heeley nie pisze formuł, nie zapisuje proporcji, nie odważa składników. W sensie technicznym więc de facto nie tworzy on perfum samodzielnie. Jest dyrektorem artystycznym, który współpracuje z profesjonalnymi perfumiarzami ze znajdującej się w pobliżu Grasse firmy APF Aromes & Parfums. Skupia swą uwagę na całościowym projekcie produktu jako takiego, od nadzorowania powstawania zapachu poprzez projekt flakonu aż po kartonowe opakowanie. Flakony Heeleya nie mają sobie równych w świecie perfum niszowych (no może poza tymi od Thierry’ego de Baschmakoffa dla The Different Company). Twórca zamyka swoje pachnidła w niezwykle gustownych walcowatych butlach z minimalistycznymi grafikami i drewnianymi zatyczkami z wygrawerowanym logo. Butle prezentują się doprawdy fenomenalnie. To typ designu, który bardzo mi odpowiada. Nawet próbki firmowe zapakowane są w bardzo proste i eleganckie pudełeczka, zaś same fiolki to najwyższa półka jakościowa (doskonałe materiały, świetna jakość atomizerów). Widoczna jest dbałość o detale w każdym zakresie, co robi na mnie duże wrażenie.
Jako rasowy designer James Heeley zaprojektował więc w sposób mistrzowski nie tylko kompleksowy image swej marki, ale w pewnym sensie także i siebie oraz swoją rolę.
Zapachowa oferta Heeleya jest bardzo czytelna. Składa się na nią zestaw obecnie już dwunastu wód perfumowanych oraz mający premierę w 2012 roku tercet extrait de parfums – zapachów o mocniejszym i cięższym charakterze (i dużo wyższej cenie, niestety). Wśród zapachów z głównej linii kilka kompozycji obrosło już legendą wśród wielbicieli perfumowej niszy – z reguły dotyczy to zapachów cięższych (Figuier, Cardinal, Esprit du Tigre, Cuir Pleine Fleur). Heeley jednak ceni sobie w perfumach także świeżość i wiele jego perfum ma taki własnie orzeźwiający i dość lekki charakter, osiągany głównie za pomocą nut cytrusowych i ziołowych (Sel Marin, Oranges & Lemons, Figuer, Menthe Fraiche, Verveine d’Eugene). Wszystkie one dalekie są od banałów i popularnych w tym gatunku klisz.
Heeley uważa perfumy za rzecz intymną. Twierdzi, że powinny być wyczuwalne jedynie przez noszącego oraz osoby będące blisko niego. Nie powinny zaś docierać do osób znajdujących się od niego dalej niż na wyciągnięcie ręki, a tym bardziej wypełniać pomieszczenia, w którym noszący się znajduje. To przekłada się na ograniczoną projekcję praktycznie wszystkich jego zapachów. Kilka innych wspólnych cech to: doskonałe zbalansowanie, czytelność, precyzja, transparentność oraz wysoka – jak na niszowy brand – łatwość noszenia. Zapachy budowane są z wysokiej jakości naturalnych składników w sposób świadomy i udany łączonych z nie gorszej jakości aromamolekułami – oględnie mówiąc – syntetycznymi.
Figuier
Figuier był pierwszym zapachem Heeleya, powstałym na bazie jego świecy zapachowej. Perfumiarz firmy APF David Maruitte rozwinął woń świecy w pełnoprawne perfumy. Temat figi został tu potraktowany pełnowymiarowo. Wizją Heeleya było zamknięcie we flakonie woni wszystkich elementów figowca – owoców, gałęzi i liści. Powstał co prawda nie pierwszy w historii, ale jeden z najdoskonalszych zapachów figowych wszech czasów (palma pierwszeństwa należy się oczywiście Olivii Giacobetti, która stworzyła najpierw Premier Figuier dla L’Artisan Parfumeur (1994), później rozwinęła temat w Philosykos dla Diptyque (1996)).
Zapach jest naturalny i bardzo przyjemny praktycznie od początku do końca. Stanowi połączenie nut soczysto-zielonych z subtelnie mlecznymi i drzewnymi. Fakt – otwarcie przypomina nieco woń zmywacza do paznokci, ale tylko przez pierwsze kilkadziesiąt sekund. Jest też soczyste i intensywnie zielone. Ta zieloność jest tu tematem przewodnim, przy czym stopniowo przechodzi ona w aromat przypominający woń mleczka kokosowego. Finisz zapachu jest subtelny, lekko piżmowy, lekko drzewny. Nie jest wiec Figuier zapachem linearnym, jak twierdzi Chandler Burr. Wręcz przeciwnie – wyraźnie przeobraża się na skórze. Ma też pewną istotną przewagę nad figowcami Giacobetti – jest mocniejszy i bardziej „obecny”.
Heeleyowska realizacja tematu figowca jest bardzo przekonująca. Pamiętać wszak trzeba, że z figą w naturze jest podobnie jak z konwalią. Mimo że pachnie wyraźnie, nie sposób odebrać jej tego zapachu i zabutelkować w jakiejkolwiek przydatnej do dalszego użycia formie. Stąd wszelkie pachnidła figowe, podobnie jak konwaliowe, są w stu procentach tworami wyobraźni i warsztatu perfumiarzy i powstają z połączenia wielu rozmaitych aromamolekuł.
Dla miłośników woni świeżych, owocowo-zielonych, podanych w niebanalny sposób Figuier to pozycja obowiązkowa do przetestowania. Wszyscy miłośnicy figi w perfumach pewnie już Figuier znają. Jeżeli nie – radzę to czym prędzej nadrobić.
nuty głowy: świeżo ścięta trawa, rabarbar
nuty serca: liść figi, biała herbata, melon
nuty bazy: biały cedr, sucha trawa, białe piżmo
Menthe Fraiche
Zapach ten to wyjątkowej urody połączenie nut mięty i akordu zielonej herbaty rozjaśnionego bergamotką. Otwarcie jest wyraziście miętowe, co jest efektem zastosowanie sporej ilości lejków eterycznych z dwóch gatunków mięty – zielonej i pieprzowej. Z czasem gdy mentol uleci, prowadzenie przejmuje akord zielonej herbaty – krystalicznie czysty, klarowny, świeży i naprawdę doskonale skonstruowany. Zapach finiszuje zaskakująco – subtelną nutą wetiweru osadzoną na bardzo delikatnym podłożu z cedru. Wszystko jest tu – jak zwykle u Heeleya – bardzo wyważone i niezwykle precyzyjne. Kompozycja ewoluuje na skórze klarownie, poszczególne jej fazy przenikają jedna w drugą w sposób perfekcyjny. Całość pachnie orzeźwiająco i naturalnie oraz całkiem długo jak na dość ulotną materię, którą przedstawia.
James Heeley uważa, że sam pomysł na tego typu świeży zapach ma w sobie coś bardzo niszowego. Przyznaje też, że obawiał się nieco tego, iż tak wyraźna nuta mięty zostanie źle odebrana przez potencjalnych nabywców jako banalna i kojarząca się z pastą do zębów lub gumą do żucia. Wiedział że sposobem na uniknięcie tego rodzaju skojarzeń będzie stworzenie perfum z najlepszych składników i o doskonałej jakości oraz wyjątkowym ujęciu tematu. Zapewniam że udało mu się uniknąć banału. Nie ma tu ani pasty, ani gumy do żucia. To mięta tak naturalna, jakbym właśnie roztarł między opuszkami palców jej świeżo zerwany listek. No i nie zapominajmy, że Menthe Fraiche to nie tylko mięta. Czy wspomniałem już, że to naprawdę śliczny zapach?
nuty głowy: mięta zielona, mięta pieprzowa, bergamotka
nuty serca: zielona herbata, frezja
nuty bazy: biały cedr, wetiwer
cdn.
Ciesze się,że Heeley wrócił na bloga.;-)
Dzięki.
Uff, już myślałem, że ten pierwszy mnie poniesie, ale ten drugi ma nuty bazy trafiające w sedno… Piękny opis, czekam na cd, a wąchanie to już byłoby wyróżnieniem :))
Menthe Fraîche, a nie Mente Fraiche. Zapomnial pan litere „h”. Pozdrawiam
Oczywiście. Już poprawiam. 🙂
Menthe Fraiche to najładniejsza, najbardziej autentyczna mięta, jaką poznałem w perfumach. Mam wrażenie, że herbata występująca w składzie nie jest zielona, lecz jest to odmiana robiona z jeszcze młodszych listków – biała. Wskazywałaby na to jej delikatność. Czasem mam wrażenie, że czuję tu także jaśmin.
Marcinie – czy jest szansa na recenzję Cuir Pleine Fleur? To także świetne pachnidło 🙂
Oczywiście będzie recenzja Cuir. Już wkrótce. 🙂
Nie mogę się doczekać 😀