Green – zapach ojca
Ben Gorham:
„Green to moje pierwsze perfumy. Zostały zainspirowane wspomnieniem tego, jak pachniał mój ojciec w latach 70-tych i wczesnych 80-tych. Opisałem te woń perfumiarzowi jako esencję zielonej fasolki. Czułem, że wspomnienie zapachu czyjegoś ojca jest czymś, z czym większość ludzi mogłoby się utożsamić.”
Gorham pracując na kolejnymi zapachami wspólnie z perfumiarzami, inspiruje się m.in. swoimi wspomnieniami. Próbuje przekuć je w kompozycję perfumeryjną, która uruchamiać będzie najlepsze wspomnienia z jego życia. Tak powstał pierwszy zapach Byredo, który i dla mnie osobiście okazał się mieć zaskakująco duże znaczenie i cudowną moc uruchamiania skojarzeń i wspomnień…
Pierwszymi perfumami, jakich Ben Gorham doświadczył jako dziecko, były te noszone przez jego ojca pod koniec lat 70-tych i na początku 80-tych poprzedniego stulecia, zanim ten opuścił rodzinę (Ben miał wówczas 7 lat). Umiejscowienie tego w konkretnym kontekście czasowym ma tu istotne znaczenie. Gorham zapamiętał dominujące w zapachu nuty zielone. Bardzo chciał odtworzyć tę woń w nowoczesnym wydaniu w ramach pierwszego zapachu sygnowanego Byredo. W tym celu spotkał się z perfumiarzem. Opisał mu swoje wspomnienia i wrażenia. Na ich bazie powstało Green…
Ben z naturalnych przyczyn nie wspomniał o tym, że zapach jego ojca nazywał się… Grey Flannel Geoffreya Beene, o czym przekonałem się testując Green. Przez długi czas twierdziłem, że nie ma drugiego takiego pachnidła, jak genialne dzieło Andre Fromentina z 1976 roku. I oto w ofercie niszowej marki Byredo znalazłem Green – współczesne wcielenie Grey Flannel. Mam do GF bardzo emocjonalny stosunek. Mimo, że właściwie obecnie go nie używam, to zajął w mojej kolekcji poczesne miejsce jako pachnidło zupełnie niesamowite, fenomen odkryty przez przypadek, kupiony za przysłowiowe grosze, który okazał się być jednym z najlepszych męskich pachnideł, jakie kiedykolwiek poznałem. Mimo, że zapach przeszedł dość wyraźną reformulację, w efekcie której został uwspółcześniony, odświeżony i pozbawiony pewnych niedzisiejszych cech wersji vintage (o czym swego czasu pisałem dość szeroko na blogu), zachował swój niezwykły, unikatowy, zielono-kwiatowy, fiołkowo-mydlany charakter. Fakt, że Gorham postanowił złożyć mu tak swoisty hołd bardzo mnie ucieszył. Wcale mi nie przeszkadza ewidentna inspiracja, bowiem, przy całym swoim podobieństwie do dzieła Formentina, Green jest jednak inny (aczkolwiek dużo bliższy współczesnej wersji Grey Flannel aniżeli vintage). Delikatniejszy, bardziej wygłaskany, intensywniej zielono-kwiatowy, a mniej ostry, pozbawiony pewnej bezpardonowości, szorstkiej gorzkości i cierpkości klasyka.
Już samo otwarcie Green różni się. Jest subtelniejsze, mniej zadziorne, pięknie i soczyście zielone liściem gorzkiej pomarańczy i szałwią. Zaraz po tej uroczej introdukcji Green przeobraża się w woń podobną do konwalii. Na ten akord składają się wg źródeł jaśmin, wiciokrzew, fiołek i odrobina róży. To prawdziwie zielone serce tej skądinąd ślicznej kompozycji. W sercu podobieństwa do obecnej wersji Grey Flannel są już ewidentne (fiołek) i chyba największe. Z kolei bazy obu zapachów różnią się podobnie jak ich otwarcia. Grey Flannel kończy się dużą ilości mchu drzewnego, finisz jest więc teoretycznie drzewny, w praktyce zaś lekko mydlany i …. mszysty – to jedyne adekwatne określenie (by sprawdzić sobie, co to jest zapach mszysty, najlepiej sięgnąć po Chene Serge’a Lutensa). Baza Green jest natomiast wciąż jeszcze lekko zielona, ocieplona subtelną tonką i utrwalona piżmem. Jest – najogólniej mówiąc – bardziej urodziwa, przyjemniejsza, zdecydowanie niemszysta. Mimo tych wszystkich mniej lub bardziej istotnych różnic, mam wrażenie, że Green pachnie chwilami nawet bardziej jak Grey Flannel niż sam Grey Flannel...
Wszystko to oczywiście prowadzi do nieuchronnego pytania – po co zatem wydawać na Green wielokrotność sumy, jaką musimy zapłacić za starego dobrego Grey Flannel? Na swym blogu staram się nie komentować cen recenzowanych perfum, skupiając się wyłącznie na ich zawartości i wartości olfaktorycznej. Perfumy to dobra luksusowe, więc i ceny z reguły mają odpowiednio wysokie i to nie powinno nikogo dziwić. Poza tym wysokość ceny to rzecz względna i w dużej mierze zależna od zasobności portfela. Napiszę więc w ten sposób: jeżeli ktoś poszukuje współczesnej, delikatniejszej, bardziej przystępnej, łatwiejszej do noszenia wersji Grey Flannel i skłonny jest odżałować sporą sumkę, tego zachęcam do sięgnięcia po Green. Moim zdaniem warto, bo to urocze pachnidło zrobione wg najlepszych wzorców i dopasowane do obecnie panujących zapachowych standardów.
nuty górne: liść gorzkiej pomarańczy, szałwia
nuty środkowe: jaśmin, róża, wiciokrzew, fiołek
nuty bazy: tonka, piżmo
twórcy: Olivia Giacobetti/ Jerome Epinette
rok wprowadzenia: 2008
moja ocena:
- zapach: bardzo dobry
- projekcja: dobra+
- trwałość: ok. 10 h