Róża, męska rzecz…? (2)

Etat Libre d’Orange – Rossy de PalmaEau de Protection – różany tatuaż

Etienne de Swardt – twórca i właściciel Etat Libre d’Orange (szerzej o tej marce i jej niezwykłych zapachach będę z pewnością pisał na blogu za jakiś czas) – pokusił się o stworzenie czegoś, co w tzw. światku niszowych perfum jest praktycznie niespotykane, zaś w tzw. mainstreamie wręcz nadużywane. Celebrity scent. Zapach firmowany nazwiskiem znanej osoby. Z tym, że w przypadku ELdO – który dotąd „wydał” dwa, no powiedzmy że trzy, takie pachnidła – odbywa się to na nieco innych zasadach. Gwiazda faktycznie współpracuje przy rozwoju kompozycji pamiętając, że mają to być perfumy jej dedykowane i przez nią noszone, a więc faktycznie odpowiadające jej gustom. Tak było w przypadku wspaniałego Like This dla Tildy Swinton, The Afternoon of a Faun współtworzonej przez Justin Vivian Bond, a także w przypadku Rossy de Palma i Eau de Protection.

rossydepalma

Eau de Protection to różany zapach XXI wieku. Ze względu na połączenie z pieprzem i imbirem całkiem nieodległy od opisywanego przeze mnie poprzednio Rose Poivree The Different Company, jednak mniej gęsty, nie tak miodowy, ani ciepły. Za to nieco jaśniejszy, lżejszy i świeższy, ale wciąż orientalny. Zaskakuje połączeniem róży z żywiczną (benzoes, kadzidło) i nieco gorzkawą (kakao) bazą oraz niepodzielnym panowaniem królowej kwiatów od pierwszych sekund aż do ostatniego tchnienia zapachu na skórze. Nie mam pojęcia, w jaki sposób udało się duetowi perfumiarzy Antoine Lie (o którym ostatnio znowu głośno ze względu na udział w awangardowym projekcie perfumowym Nu_be) i Antoine Maisondieu tak utrwalić różaną nutę… Eau de Protection jest zapachem niemal liniowym, nie wykazującym wyraźnej ewolucji. Ma pachnieć przede wszystkim różą i tak pachnie. Współczesny charakter zapachu czyni go różanym uniseksem. Uważam, że mężczyźni lubujący się w róży, powinni koniecznie go przetestować. Moim zdaniem, jest bardziej interesujący niż świetne skądinąd Lumiere Noire Francisa Kurkdjiana czy wspomniane Rose Poivree TDC. Jest coś żywego, wibrującego i fascynującego w sposobie, w jaki panowie połączyli poszczególne molekuły w całość. Świetne i naprawdę godne polecenia perfumy. Poza tym nienachalnie, ale dobrze projektujące i nieprawdopodobnie trwałe.

EAU DE PROTECTION CMJN

główne składniki: imbir, czarny pieprz, bergamotka, róża bułgarska, jaśmin, benzoes, paczula, kadzidło, kakao

rok premiery: 2009

autor: Antoine Lie/ Antoine Maisondieu

Le Labo Rose 31 – drewniana róża

Pozwolę sobie zacząć od wysokiego C. Rose 31 to fenomenalne pachnidło. Być może nawet najlepszy zapach różany z dotąd przeze mnie opisanych (nie licząc Lyric Man Amouage, którego pierwsza pozycja w moim różanym rankingu pozostaje niezachwiana). Jak zwykle w przypadku Le Labo tajemnica piękna tkwi w doskonałej jakości składnikach, innowacyjnym ich zestawieniu oraz mistrzowskiej formule. Ach, byłbym zapomniał… Otóż nie wyłącznie o różę tu tak naprawdę chodzi (ale czy kogoś to w przypadku tej marki dziwi?), mimo że – owszem – jest ona całkiem wyczuwalna. Przede wszystkim bowiem Rose 31 to nuty drzewne/drewniane – głównie cedr (paradoksalnie bardzo wyczuwalny na samym początku!) – oraz, co dotarło do mnie dopiero niedawno – wyraźna nuta wetiweru. Mam wrażenie, że to właśnie tercet róża-cedr-wetiwer stanowią trzon tej kompozycji.

dahne bugey 3

Nie znam – szczerze mówiąc – innych perfum,  które pachniałyby podobnie. Róża była dla cudownej Daphne Bugey – jak sądzę – zaledwie pretekstem do użycia 30 innych ingrediencji celem wprowadzenia użytkownika w stan radosnej konfuzji oraz kompletnego zauroczenia. Rose 31 to zdecydowanie najbardziej męska ze znanych mi róż, co oczywiście wynika z mocnego drzewnego kontekstu (zresztą takie było założenie twórców – podarować mężczyznom stricte kobiecą dotąd różę z Grasse). Poza cedrem – dla podkreślenia drzewnej natury zapachu – użyto oudu i gwajaka. Różanemu absolutowi oraz esencji z róży towarzyszy dobrze komponujący się z nimi kmin. Co bardzo istotne – głębi i „ciała” oraz zmysłowości dodaje zapachowi labdanum sparowane z niewyczuwalnym wszakże kadzidłem olibanum. Wszystko to perfumiarka powiązała piżmem. Efekt jest ni mniej ni więcej tylko doskonały. Zapach wskoczył na moją listę must have już jakiś czas temu (w recenzji bazuję na firmowej próbce). Niestety jego dostępność Polsce jest zerowa. Sklepu Le Labo nie doczekamy się w naszym kraju pewnie nigdy, więc pozostaje szukać go za granicą, także wirtualnie…

le labo rose

główne składniki: absolut róży, olejek różany, kmin, olibanum, cedr, czystek, gwajak, piżmo, oud, wetiwer

rok premiery: 2006

autor: Daphne Bugey

Cartier – Declaration d’Un Soir – nocna deklaracja

Na szczęście mężczyźni lubiący nutę róży w perfumach nie muszą już dłużej szukać. Zadbała o to Mathilde Laurent – in house perfumer firmy Cartier. Najnowsze wcielenie legendarnej męskiej Declaration to niebagatelny zapach z piękną różą w centrum. Choć Laurent terminowała całkiem długo u samego Jean-Paula Guerlaina, w jej pefumiarskim stylu wyczuwam jednak wyraźną fascynacje działami Jean-Claude’a Elleny (np. w cudnym Declaration Cologne czy damskim Cartier de Lune). Także nad Declaration d’Un Soir unosi się – mam wrażenie – duch tej fascynacji. Kompozycja jawi mi się jako skrzyżowanie świeżości i chłodnej, wibrującej kardamonem przyprawowości genialnego protoplasty z zieloną wilgotnością Rose Ikebana Hermesa. No, ale dosyć już tych skojarzeń…

mathilde-laurent_m

Declaration d’Un Soir rozpoczyna się pełnym wigoru akordem, w którym wyróżniają się nuty chłodnych przypraw oraz zielono i soczyście pachnąca róża. Róża jest tu nieco wilgotna, zielona, nieco mszysta, pikantna gałką i pieprzem, a do tego przyprawiona „na chłodno” kardamonem. Zapach ma jakby mentolową aurę. W pewnym momencie mam wręcz pewność użycia paczuli, choć nie jest ona wymieniana  w składzie. Być może to złudzenie, za które odpowiadają inne ingrediencje. Z czasem róża przejmuje dowodzenie, zapach nabiera ciepła i zmysłowości dzięki podbudowaniu drewnem sandałowym. W żadnym momencie jednak nie pachnie ciężko, orientalnie czy przytłaczająco. Nie – raczej lekko i świeżo. Męsko. Nie zaskakuje żadnymi woltami, przeobrażeniami. Trwa na mojej skórze dobre 8 godzin, po czym cichnie.

Najmłodsze dziecko Cartiera i Mathilde Laurent to bardzo udane i niebanalne perfumy dla współczesnego mężczyzny, mieszczące się w eleganckim stylu tej szacownej marki, a jednocześnie tak bardzo inne od niemal wszystkiego, co dziś mainstream proponuje panom. Ze względu na świeży i transparentny charakter, doskonale sprawdzą się w letnie dni.

Perfumowa oferta Cartiera poszerzyła więc się o kolejne świetne męskie pachnidło. To cieszy i szkoda, że ta marka to na perfumowym rynku – obok Lalique’a – jedna z najbardziej niedocenianych. Całkiem, a nawet bardzo niesłusznie… A może to i lepiej, że nie działa na zapachowe gusta mas?

declaration dun soir

główne składniki: kardamon, kmin, czarny pieprz, róża, gałka muszkatołowa, drewno sandałowe

rok premiery: 2012

autor: Mathilde Laurent

3 uwagi do wpisu “Róża, męska rzecz…? (2)

  1. Cześć !

    Decleration d’Un Soir na pewnym poziomie perfumowego wyrobienia po prostu nie może się nie podobać, lub przynajmniej nie można tej kompozycji nie docenić za jej szlachetne brzmienie, oraz za wręcz ostentacyjnie elegancki charakter (szczególnie w kontekście aktualnej oferty szeroko pojmowanego mainstreamu). A że panie „konsultantki” w sieci D. jakoś nie nazbyt ochoczo podprowadzają potencjalnych klientów do miejsca gdzie eksponowany jest ten zapach, to zapewne kwestia ich osobistych – pożal się Boże – preferencji, oraz umów wewnątrz firmowych na mocy których, premiowane jest raczej dość nachalne prezentowanie np. najnowszego wypustu Paco Rabanne, czyli Invictusa (sam tego doświadczam ilekroć jestem w tym przybytku) opartego na „akordzie orgazmicznym” (cytuję za broszurą reklamową sieci S. na jesień 2013). I to zapewne także jest przyczyną niewielkiej popularności takich marek, jak np. Cartier czy Lalique, co obok braku reklam zamieszczanych w popularnych kolorowych periodykach i emitowanych w telewizorni, w rezultacie daje efekt w postaci takiego, a nie innego popytu na wiele świetnych zapachów. I chociaż to co proponują obecnie Lalique, Cartier, Hermes, czy – najbardziej chyba niedoceniana na mainstreamowym firmamencie – hiszpańska marka Loewe, diametralnie odstaje estetycznie od w większości nudnej i homogenicznej oferty konkurencji, to wcale nie oznacza, iż musi być skazane na rynkowy niebyt. Nie musi, ale de facto jest.

    Serdecznie pozdrawiam –
    Cookie

    1. Święte słowa, Cookie. To co najlepsze w perfumeriach sieciowych pochowane jest po dolnych półkach. 🙂 Natomiast Decleration d’Un Soir to absolutne arcydzieło i zapach niezwykle elegancki, a przy tym można w nim poczuć odległe echa zacnego protoplasty.

  2. Ja właśnie nie czuję zbytnio nawiązania do poprzednika. Nas mojej skórze Un d’Soir to przede wszystkim róża, drzewo sandałowe, pieprz i szczypta gałki muszkatołowej, a dopiero potem kmin z kardamonem. Jest kwiatowo, drzewnie i przyprawowo, ale inaczej, niż w Deklaracji.
    Czy mi się podoba? Hm… Trudno mi powiedzieć. Lubię różę w męskich perfumach(przede wszystkim tę w Egoiste Chanel, następnie w Givenchy Gentleman i w Amouage Lyric… Do tej wariacji nt. róży jednak trudno mi się przekonać.
    Wg mnie to najsłabsza Deklaracja, wliczając w to zreformułowanego już klasyka.

Dodaj komentarz