Zawsze gdy oglądam piękne fotografie flakonów Xerjoff serii Casamorati, zastanawiam się, czy aby ten dość pretensjonalny design nie przytłacza samych zapachów? Czy z kolei zapachy dorastają przepychem do flakonów? Czy w ogóle można mówić o jakiejś spójności wizerunku marki, opakowania i samych kompozycji? Nie jestem specjalistą w dziedzinie designu i jedyne, na czym mogę się opierać, to mój własny gust. A ten – jak wiadomo, jest absolutnie subiektywny. Mogę więc śmiało napisać, jak odbieram wizerunek flakonów serii Casamorati. Fikuśne kolorowe butle ze sznureczkami, tłoczeniami, grafikami i zatyczkami w kolorze złota wskazują na orientalne, gęste, pełne piżm, kadzideł, balsamów, żywic i kwiatowych absolutów pachnidła, które przytłaczają w równym stopniu, co same flakony. Takie w każdym razie były moje wyobrażenia o perfumach Xerjoff Casamorati, zanim zacząłem je testować…
Szybko zorientowałem się, że byłem w błędzie. Dodam, że moje rozczarowanie miało absolutnie pozytywny charakter. Casamorati okazały się być przykładami włoskiego, a nie arabskiego stylu perfumeryjnego (uff, co za miła odmiana w czasach wszech dominacji oudu).
Wg przedstawicieli marki Xerjoff Casamorati to linia perfum odtwarzająca tradycje firmy Fabbrica Di Profumi C.Casamorati, która powstała w Bolonii w 1888 roku i produkowała wysokiej jakości pachnidła oraz mydła. Dla dobra ogółu przyjmijmy, że tak było i zajmijmy się samymi zapachami, które z pewnością powstały współcześnie…
Mefisto – zupełnie nie diabeł, a do tego dziwnie znany…
W przypadku tej kompozycji dodatkowo zmyliła mnie diabelska nazwa, która stymulowała moja wyobraźnię w kierunku czegoś co najmniej demonicznego, jeśli nie nawet obrazoburczego. Myślałem o jakimś brudnym od ludzkich grzechów kadzidle, o nutach kościelnej pożogi, o spalonym ołtarzu i dymiącym krzyżu. 😉 Nic z tych rzeczy. Mefisto okazał się być świeżym, ciepłym, słonecznym i rozkosznie beztroskim zapachem, z początku zdominowanym przez jakże do gruntu włoski bukiet najdoskonalszych esencji cytrusowych z Kalabrii (akord o rzadko spotykanej urodzie), później zaś harmonijnie przechodzącym w woń bardzo mi znaną i bardzo bliską. Silver Montain Water Creeda z florenckim irysem w sercu – tu dodatkowo z całkiem wyraźną nutą lawendy. Wieńczy to pachnidło baza daleka od oryginalności, drzewno-piżmowo-ambrowa, zupełnie zwyczajna, szczególnie w zestawieniu z niebywałej urody intro i pięknym, soczystym sercem.
Mefisto jest bezsprzecznie męską i doskonałą interpretacją tematu aromatycznego, świeżego fougere, której przykładami są wspomniany SMW Creeda czy Bond No. 9 Chez Bond. Pachnie esencjonalnie, naturalnie i czuć, ze zastosowano w nim doskonałej jakości ingrediencje. W swym gatunku to propozycja naprawdę wysokich lotów. A że wtórna?
nuty głowy: grejpfrut, bergamotka, cytryna
nuty serca: lawenda, róża, irys z Florencji
nuty bazy: cedr, sandałowiec, piżmo, ambra
Regio – inny
Mimo bogatego, wręcz zatykającego dech i bardzo włoskiego otwarcia pełnego cytrusów i nut zielonych (nieco podobnego do tego z Mefisto, tyle że tu z od razu wyczuwalnymi nutami kwiatowymi: charakterystyczny kwiat cytrynowca i miodowy ylang ylang w pełnej krasie) w swoim sercu Regio odkrywa przed nami zupełnie inną, kwiatowo-przyprawową naturę, w której najdonioślej brzmi garofano (goździk) na tle ylang-ylang połączonego z różą i geranium oraz lawendy – w wydaniu podobnym jak w Mefisto. Gdzieś u podstaw tego akordu pobrzmiewa kardamon, dodając mu specyficznej organicznej nutki. Zapach finiszuje zmysłowym, piżmowo-waniliowym akordem i prezentuje się jako uniseksowe pachnidło subtelnie orientalne, przy tym jednak absolutnie nie przytłaczające czy dominujące, a nawet zaskakująco świeże i bezpretensjonalne. Poza tym nie przypomina mi niczego znanego…
nuty głowy: kwiat cytrynowca, kalabryjska bergamotka, lawenda, grejpfrut
nuty serca: ylang ylang, róża damasceńska, geranium z wyspy Bourbon, kardamon z Gwatemali, śliwka, goździk
nuty bazy: indonezyjska paczula, wanilia, białe piżmo, ziarno ambrette
Fiero – ponadczasowa męska klasyka
W tej trójcy najbardziej tradycyjnie pachnące cytrusowo-ziołowe fougere, które w osobach lepiej zorientowanym w tematyce męskich perfum wzbudzi pewnie natychmiast skojarzenia z nieco zapomnianym Masculine Dolce & Gabbana w wersji produkowanej jeszcze przez firmę Euroitalia. Skojarzenia zresztą słuszne. Co ciekawe, w miarę upływu czasu na skórze przeobraża się on niemal w kopię Eau Sauvage Diora. Jest więc Fiero swego rodzaju definicją klasycznie eleganckiego, kolońskiego włosko-francuskiego stylu, wykonaną w – i to trzeba podkreślać – onieśmielający wręcz swą jakością i doskonałością sposób. Ten zapach ma wszystko, czego potrzebuje lubujący się w tradycji oraz luksusie mężczyzna. To zapach koloński „na sterydach”, którego cytrusowy bukiet znacząco wzmocniono wyciągiem z trawy cytrynowej i doładowano ziołami (tymianek, lawenda, estragon, mięta), przez co z cytrusowego szypru wyewoluował w aromatyczne fougere. Rewelacja, jeśli ktoś – podobnie jak ja – ceni tego typu śródziemnomorską estetykę. Absolutny majstersztyk gatunku, choć – przyznajmy – zupełnie pozbawiony oryginalności.
nuty głowy: bergamotka, cytryna kalabryjska, trawa cytrynowa, czerwona pomarańcza
nuty serca: tymianek, lawenda, estragon, mięta, neroli
nuty bazy: gałka muszkatołowa, drzewo sandałowe, paczula, wetiwer, kumaryna
Wszystkie trzy opisane wyżej pachnidła (wg mnie o męskim charakterze, przy czym Regio najmniej i nawet marka definiuje go jako uniseks) prezentują bardzo wysoki poziom wykonania przy znikomej oryginalności. Innymi słowy – historia zna podobne zapachy, czasem zrobione równie dobrze, czasem lepiej, a czasem gorzej. Nie można im odmówić jakości, bogactwa składników, doskonałej egzekucji tematu, ale także… kiczowatych i nieadekwatnych do zawartości flakonów. Jednak.
Wkrótce moje wrażenia nt. pozostałych trzech pachnideł (tym razem damskich) z serii Casamorati. A więc…
… cdn.
Butelki są obleśne, wyglądają jak plastik. Tłoczenie też potęguje efekt taniości. Nawet frendzel jest zbyt chudy i nieelegancko przymocowany. Nie uwierzę, że butelkę projektowała jedna osoba, to chyba pomyłka.
Zawsze analizuję wygląd butelek (czasami też dziwny i nieznany proces produkcji) i z tego co zauważyłam perfumom dobrze robi przejrzyste szkło. Ono lepiej się kojarzy klientom, pozwala zobaczyć zużycie i najważniejsze – prezentuje mniej lub bardziej złoty płyn (nie wiem czy wiecie, że według dużego badania marketingowego najlepiej sprzedają się perfumy złote, a wody o kolorze mocno brązowym są rzadko wybierane… po prostu kolor sosu sojowego nie przekonuje większości. Nie wiem czy testowano czerń, ale chętnie przyjrzałabym się statystykom sprzedaży flakonu lady gagi z ryzykownie czarnym płynem).
Co do Casamorati… Przejrzyste butelki diametralnie poprawiłyby odbiór estetyki. Jeśli jednak muszą być ciemne i chronić zawartość – szkło malowane od wewnątrz będzie lepszym wyjściem. A Przy obecnej butelce nawet malowanie na złoto wytłoczonej nazwy firmy i rezygnacja z pełnokolorowego quasi-herbu znacznie poprawiłaby spójność.
Casamorati Fiero… Mocna rzecz. Zaczynam się łamać, czy nie kupić, bo Eau Sauvage Diora jest w mojej ścisłej czołówce, a w testach porównawczych Fiero wypada znacznie lepiej, niestety… Tylko ta cena z kosmosu mnie przeraża!