Wiele miesięcy temu opublikowałem na blogu serię recenzji pachnideł paryskiej niszowej marki Etat Libre d’Orange. Zapachy ELdO zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie jako odważne, nowatorskie, czasem zmuszające do intelektualnego wysiłku, ale także i zabawne, chwilami nawet „dziwaczne”, a przy tym wszystkim absolutnie „noszalne” (no może poza jednym… osławionym Sécrétions Magnifiques). Uważam ELdO za jedną z najwartościowszych i najciekawszych marek niszowych współczesnej perfumerii. Ale także i chyba najbardziej niedocenianą (obok wszakże zupełnie innej stylistycznie Parfums de Nicolai). A szkoda. Nie ukrywam, że swymi recenzjami chciałbym skierować nieco więcej światła na tę markę, bowiem to co oferuje, to prawdziwa współczesna sztuka perfumowa. Przypomnę, że na jej czele od początku stoi bezkompromisowy w swym podejściu do perfum Etienne de Swardt.

Od czasu mych poprzednich recenzji ELdO pod tym szyldem miały miejsce trzy zapachowe premiery: La Fin Du Monde (2013), Cologne (2014) i Rien Intense Incense (2014). Pierwszy z nich zrobił sporo szumu pośród perfumowych entuzjastów oraz branżowych znawców głównie w wyniku swej oryginalności (nuty popcornu i masła!) i odkrywczości oraz faktu, że popełnił go pewien młody perfumiarz – Quentin Bisch (kto oglądał trzyodcinkowy dokument BBC o perfumach, ten wie o kim piszę). Ale także i kolejne premiery zapachowe ELdO nie przeszły bez echa. Cologne zaskoczył wszystkich podjęciem skrajnie popularnej tematyki i zrealizowaniem jej na swój własny sposób, Rien Intense Incense natomiast udaną próbą wzmocnienia i zagęszczenia tego, co już mocne i gęste. I właśnie te dwa ostatnie pachnidła mam dziś przyjemność zaprezentować. Pod względem zapachowym okazały się one równie przeciwstawne co dzień i noc. Zresztą charaktery oby zapachów podkreśla kolorystyka flakonów, które nota bene otrzymały nowy design. Są masywne, z odpowiednio ciężkimi, „klikającymi” przy zamykaniu zatyczkami, z charakterystycznie umieszczonymi narożnymi etykietami. Na znajdującej się na przeciwległej stronie, sfrezowanej krawędzi wtłoczono wielkimi literami nazwę marki. Ten nowy desing prezentuj się znakomicie.
Cologne czyli dzień
„Daliśmy Ci dekadenckie,
Daliśmy Ci skandaliczne,
Teraz dajemy Ci miłe.”
Takim hasłem Etat Libre d’Orange przygotowuje odbiorców na najbardziej „normalny”, najmniej niezwykły i absolutnie poprawny politycznie zapach w swej ofercie, czyli Cologne. Niemniej wciąż jest to Cologne dalekie od typowego pojęcia…
„Od ELdO zawsze możemy spodziewać się czegoś niespodziewanego. Łamiemy zasady, czasem także swoje własne.”
Cologne jest efektem takiego właśnie złamania własnej zasady polegającej na dostarczaniu niebanalnych olfaktorycznych wrażeń, na przesuwaniu granic, na prowokowaniu, eksperymentowaniu, a czasem wręcz szokowaniu. Cologne jest dokładną odwrotnością tej zasady. Jest tym, co wynika z nazwy. Perfekcyjnie wykonana współczesna kolońska, w której zasadnicze nuty to cytrusy z przewagą soczystej i słodkiej czerwonej pomarańczy oraz kwiatowe serce z duetem dominującego kwiatu pomarańczy i jaśminu. Bazę dla kompozycji stanowią piżma oraz subtelny, schowany akord skórzany. W zapachu czuć wyraźnie dużą dozę drzewnego cashmeranu, który łącząc się idealnie z białymi kwiatami pogłębia i utrwala jednocześnie zapach. Całość pachnie świeżo, ale nie rześko, tylko raczej kremowo, miękko, puszysto i otulająco.
Testy Cologne przekonały mnie, że jest to rzeczywiście „najjaśniejszy” i najłatwiejszy w odbiorze i noszeniu zapach ELdO. Kolońska zrobiona na współczesny sposób i skoncentrowana do postaci wody perfumowanej, przez co intensywna i całkiem trwała. Skojarzenia? Jest ich oczywiście wiele, ale większość z nich sprowadza się do do Neroli Portofino Toma Forda oraz Orange Sanguine Atelier Cologne. To ten sam typ nowoczesnej, intensywnej, „czystej” kolońskości, w którym zamiast dużej ilości bergamotki, tradycyjnych ziół (np. rozmaryn, szałwia) oraz zielono-terpenowego neroli zastosowano pomarańczę, białe piżma, neroli oraz utrwalające całość nuty drzewne. Cologne to woń ciepła, lekko biało-kwiatowa, emanująca aurą czystości. Zapach z gatunku uroczych, świetnie zrobionych i niezwykle przyjemnych w noszeniu. Prawdopodobnie mój wybór na lato 2015.
główne nuty: pomarańcza, bergamotka, jaśmin, kwiat pomarańczy, piżmo, skóra
twórca: Alexandra Kosinski
rok wprowadzenia: 2014
moja cena w skali 1-6: kompozycja: 5/ projekcja: 4/ trwałość: 4/ flakon: 5
Rien Intense Incense czyli noc
Oryginalny Rien powstał w 2006 roku. Miałem okazję opisywać go na blogu w zeszłym roku tymi słowy: „Oto (…) jedno z najmocniejszych i najbardziej wyrazistych pachnideł ELdO – współczesna, odważna i bezkompromisowa interpretacja zapachu skórzanego. (…) Dla mnie jeden z najlepszych zapachów w obszernej ofercie ELdO i jednocześnie jedno z najlepszych dzieł Antoine Lie’a, jakie dotąd testowałem. Rien to wirtuozerskie arcydzieło współczesnej perfumerii.”
Jakież było moje zaskoczenie, gdy niedawno pojawił się news o nowej premierze – Rien Intense Incense! Pikanterii całości dodawały wyraziste materiały reklamowe obwieszczające m.in., że „Oud jest passe. Przyszłością jest kadzidło.” (podoba mi się!), oraz że mamy przygotować się na „ciemniej, intensywniej, mocniej”, a także by „aplikować z rozwagą”. Wow. Znając „zwykłą” wersję Rien byłem gotów na olfaktoryczne trzęsienie ziemi połączone z jednoczesną eksplozją molekularną…
I rzeczywiście. Pierwszy kontakt z Rien Intense był niemal obezwładniający. Najpierw (dla bezpieczeństwa) kartka papieru spryskana zapachem, który natychmiast wypełnił całe pomieszczenie budząc reakcje zaintrygowanych (mimowolnych) świadków tego wydarzenia. Kartka szybko wylądowała w szufladzie, bo moc zapachu była wręcz gargantuiczna. Wystarczyło na chwilę dosłownie uchylić szufladę, by molekuły wystrzeliły w przestrzeń pokoju i dotarły na odległość kilku metrów.
Tym razem Etienne de Swardt i perfumiarz Antoine Lie poszli na całość. Naprawdę. Nic ich nie ograniczało. Z pozornych wad pachnidła (potężna gęstość, moc, projekcja to cechy dla wielu osób współcześnie dyskwalifikujące zapach) uczynili jego najsilniejsze strony. I udało im się. Rien Intense zachwycił mnie swą mroczną potęgą, gęstością zastosowanych składników i sposobem, w jaki Lie nadał im – z natury ociężałym i nieskorym do unoszenia w przestrzeni (kadzidło, skóra, labdanum, mech dębu, ambra, kmin) ten niesamowity impet, z którym rażą wszystkich i wszystko z promieniu kilku metrów. Lie to mistrz aldehydów, które z lubością stosuje. Tu w połączeniu z czarnym pieprzem stały się paliwem dla mknących w przestrzeń potężnych molekuł. Oczywiście nie muszę dodawać, że Rien Intense Incense nie jest zwyczajnym pachnidłem. O nie. Bardzo trudno je opisać. W swej zasadniczej treści oczywiście podobne jest do protoplasty. To na pewno. Ale przecież są między nimi istotne, „intensywne” różnice. Rien II (nazwijmy go tak w skrócie) ma w sobie więcej zapachowej treści. Jest – mam wrażenie – wręcz wypełniony olfaktoryczną istotą po same brzegi. Jest bardziej nasycony, mniej wytrawny, bardziej słodki w aldehydowo-kadzidlano-żywiczny sposób. O ile w Rien można poczuć tę specyficzną, sucho-dymną, nieco gryzącą nozdrza nutę, którą Antoine Lie zaadaptował i „wypolerował” przy okazji na użytek późniejszego, odpowiednio „grzecznego” Puredistance Black, o tyle w wersji Intense została ona zaokrąglona, straciła swą ostrość na rzecz nasycenia. Intense Incense w zgodzie z nazwą zawiera dużo więcej kadzidła aniżeli Rien, które przecież też nie jest go pozbawione.

Z pewnością pierwsze wrażenie jakie robi zapach po aplikacji na skórę (na której nota bene zachowuje się nieco bardziej „cywilizowanie”, aniżeli na papierku testowym) to skojarzenie z zapachem gumy zmieszanej z czarnym jak smoła atramentem. To chyba najbardziej sugestywna znana mi atramentowa woń perfum, obok Comme des Garcons 2 EDP i Byredo M/Mink. Odpowiadają za nią z pewnością po części zastosowane w formule aldehydy połączone z kadzidłem i labdanum. Ten zniewalająco mocny początek przechodzi stopniowo, bardzo powoli w kadzidlano-labdanowe serce, by zakończyć niezwykle magnetycznym, wyrazistym, sygnaturowym, quasi-skórzanym finiszem. Naprawdę trudno jest wyłuskać z tego zapachu pojedyncze nuty czy składniki. To nader złożona kompozycja o niezwykle oryginalnym zapachu. Jedno z najgęstszych i najintensywniejszych znanych mi pachnideł. Coś dla wielbicieli tzw. powerhouses lub bezkompromisowej niszy. I uwaga – nie ma tu ani miligrama tzw. oudu…
Trwałość Rien II jest – jak się można było spodziewać – potężna, bo ponad 20 godzinna. Zapach bardzo długo utrzymuje moc i wyrazistość, a sama baza jest magnetycznie piękna i pozostająca w pamięci. Rien II może spodobać się fanom mocnych współczesnych woni skórzanych w typie Tom of Finland ELdO, Lonestar Memories Andy Tauera czy Tar Comme des Garcons.
Rien II potwierdza, że Antoine Lie jest jednym z najwybitniejszych i najbardziej kreatywnych oraz nietuzinkowych żyjących twórców perfumowych – obok Bertranda Duchaufoura, Christophe Laudamiela, Gezy Schöna i Bruno Jovanovica. Jego kompozycje zdają się deklarować, że perfumeria nie ma granic i że wciąż jest w niej miejsce na prawdziwie oryginalną i bezkompromisową kreację. A za taką uważam Rien Intense Incense. Jest to pozycja absolutnie obowiązkowa dla każdego entuzjasty perfum i jednocześnie propozycja dla wszystkich tych, którzy szukają w perfumach mocnych i bardzo indywidualistycznych wrażeń.
główne nuty: kadzidło, róża, skóra, labdanum, mech dębu, paczula, ambra, kmin, czarny pieprz, aldehydy
twórca: Antoine Lie
rok wprowadzenia: 2014
moja cena w skali 1-6: kompozycja: 5/ projekcja: 6/ trwałość: 6/ flakon: 5
Cześć 🙂 !
Znakomita recenzja. Szczególnie zaś jej „ciemniejsza część”, która w sposób szczególny przemawia do wyobraźni. Przynajmniej mojej. Zastanawia mnie jednak, dlaczego – pomimo tak entuzjastycznej wymowy samej recenzji – poskąpiłeś jednak tego jednego, jedynego punkciku w ocenie wyrażonej cyferkami? No bo jeśli takie pachnidła jak Rien Intense Incense (które na fali entuzjazmu wywołanego Twoją recenzją, koniecznie muszę poznać) nie są genialne, to w końcu jakie 😉 ?
Serdecznie pozdrawiam –
Cookie
P.S. W recenzję wdarł się mały chochlik; Rien Intense Incense to premiera tegoroczna.
To ciekawe,że Mr.Lie wraca do formuły,która zamieszał osiem lat temu.Swoją drogą czy można poprawić coś co wydaje się doskonałym,skończonym, zamkniętym bytem.Interesujące.
No cóż powąchamy,ocenimy.
Pozdrawiam
Bardzo fajna recenzja, tym bardziej, że tak jak piszesz, ciężko opisać Rien II. Niewątpliwie świetny, niebanalny zapach. Sam jeszcze nie wiem czy widzę u siebie całą flaszkę.
Fenomenalne perfumy….Balam sie ich ale ktos podarowal mi probke…Czad, szok , obled..
Nuta gumowej lalki spalonej w kotle ze smola :)Na poczatku czulam wyraznie echo mrocznych Lou Lou Cacharela…ale po 3 godzinach ….zapach zrobil sie …………..cudownie „maslany” ….Chcialam by zostawil mnie w spokoju, ale ……..On nie dawal za wygrana,,, ….Diabelskie masełko 🙂 Hi hi .
Nie daje o sobie zapomniec…………….Arcydzielo nurtu futurystyczno- animalnego ….Awangarda niszy !
Absolutnie się zgadzam. To dzieło awangardowe i niezwykłe, o potężnej mocy. Dla koneserów i ludzi żądnych przygód! 🙂