J. Lesquendieu to kolejna wskrzeszona w ostatnich latach historyczna marka perfumowa (obok. m.in. Grossmith czy Le Gallion). Jej początki sięgają 1903 roku, kiedy to powołał ją do życia w Paryżu Joseph Lesquendieu – młody francuski farmaceuta i perfumiarz. Mimo śmierci Josepha w 1962 roku firma z powodzeniem funkcjonowała aż do późnych lat 70-tych XX wieku, zyskując renomę i rozgłos. Znane i bardzo cenione były jej pachnidła: Glorilis, Feu de Bengale i Bonne Fortune.
W 2015 roku marka wróciła na rynek dzięki Jérôme Lesquendieu – jednemu z wnuków założyciela. Słynne zapachy zostały odtworzone we współczesnych wersjach.
Lesquendieu Parfum – szyk i klasa
Sztandarowe pachnidło marki to zgrabne i bardzo harmonijne połączenie słodkich nut tonki i wanilii z subtelnie odzywającym się jaśminem oraz nutami drzewnymi, któremu początkowej świeżości przydaje bergamotka, a niecodziennego charakteru nuta herbaty. Całości dopełniają nuty drzewne brzozy i cedru. Lesquendieu to perfumy bardzo komfortowo układające się na skórze, słonecznie ciepłe, z głębią i zmysłowym finiszem. Wszystko jest w nich na swoim miejscu, a ich raczej kobiecy (choć wcale nie ewidentnie) i bezpieczny charakter czyni je świetną propozycją dla kobiet chcących pachnieć wyjątkowo, ale niekoniecznie w sposób zwracający na siebie uwagę. Reasumując: elegancko i umiarkowanie, w absolutnie dobrym smaku.
główne nuty: herbata, jaśmin, tonka, wanilia, cedr, ambra
Bonne Fortune – świeżość i głębia
Świeży dzięki cytrusom (grejpfrut, bergamotka, mandarynka), wibrujący i musujący dzięki przyprawom (imbir, mięta), ale i posiadający pewną głębię dzięki nutom drzewnym (gwajak, cedr i wetyweria) i tonce. Bonne Fortune pachnie bardzo ładnie, przyjemnie, harmonijnie, elegancko i wydaje się być świetnym zapachem całorocznym z lekkim przechyłem w męską stronę. Kojarzy mi się ze ślicznym Eau d’Ikar Sisleya. Jest jednym z moich faworytów w ofercie Lesquendieu.
główne nuty: cytrusy, imbir, wetyweria, gwajak, tonka, cedr
Glorilis – kadzidlano-drzewne arcydzieło
Ten zapach przykuł moją uwagę w sposób szczególny i szybko okazał się być najciekawszym spośród testowanej piątki. Moje ulubione nuty perfumowe spotkały się w jednej kompozycji tworząc zapach tyleż niebanalny co unikatowy. Piszę to mając świadomość, że na niniejszym blogu zrecenzowałem dotąd niemal 1300 zapachów.
Glorilis zbudowany jest z czterech akordów: przyprawowego (świetne połączenie czarnego pieprzu i goździka!), kadzidlanej (olibanum i labdanum), drzewnej (cedr i wetyweria) oraz kwiatowej, choć to może nieprecyzyjne określenie, bo przecudny duet róży i geranium raczej dodaje całości dodatkowego subtelnego wymiaru, niż emanuje ewidentną „różowością”. Cała ta misterna układanka, poskładana w mistrzowski sposób, to naprawdę czuć, ozdobiona została – tradycyjnie – bergamotą w otwarciu oraz wanilią w bazie.
Nie mam najmniejszych oporów, by nazwać Glorilis arcydziełem, bo skoro w ten sposób określane jest choćby pokrewne olfaktorycznie Bois d’Encens Armaniego (a właściwie to Michela Almairaca), to Glorilis zasługuje na to miano tym bardziej, jako zapach bardziej rozbudowany, ale też przez to bardzie wielowymiarowy i fascynujący, a przy tym absolutnie „noszalny”, nie wprowadzający w konsternację. Po francusku – pełen szyku i klasy. Pachnidło to pięknie ewoluuje od pikantnego, wibrującego pieprzem początku, po którym zaraz „uwidacznia” się goździk, pięknie wprowadzający w różano-geraniowe serce. Wzmocnione labdanum, ale wcale nie ewidentnie sakralne kadzidło ujawnia się zaraz po tym, gdy ostatnie molekuły pieprzu ulecą w przestrzeń. Cedr i wetyweria tworzą bardzo solidny fundament i wraz z olibanum pozostają na skórze do samego końca, emitując mój ulubiony sucho-kadzidlany aromat.
Jak dla mnie – doskonałe pachnidło.
główne nuty: czarny pieprz, goździk, wetyweria, kadzidło, labdanum, cedr
Lilice – francuski puder
Lilice penetruje klasyczny kwiatowo-pudrowy temat perfumowy. Znajdziemy w nim tak klasyczne dla francuskiej perfumerii składniki, jak róża, irys, czarna porzeczka czy wanilia. Zanim jednak zapach dotrze do delikatnej waniliowej bazy, rozpoczyna się lekko owocowym akordem z wyraźną czarną porzeczką, która naturalnie przechodzi w kwiatowo-pudrowe serce. Róża jest tu delikatna, nienachalna, jakby oblana porzeczkowym syropem. Irys zaś mistrzowsko wmiksowany, tak że nie epatuje swą naturą, a raczej dokłada swoje „trzy grosze” do naprawdę ślicznie pachnącej całości.
główne nuty: cytrusy, róża, irys, czarna porzeczka, ambra, wanilia, cedr
Feu de Bengale – oda do wanilii
Mimo dymu w tytule, ja klasycznie dymnej nuty w Feu de Bengale nie znajduję. Wielka to szkoda, bowiem to przydałoby temu zapachowi więcej charakteru i uczyniłoby go dużo ciekawszym. Taki zabieg swego czasu dokonała Annick Menardo w Patchouli 24 dla Le Labo. Połączenie wanilii, ambry, balsamów, żywic i mocnej brzozowej nuty dymnej. Genialny kontrast. Ale to zupełnie inna historia… Natomiast nie znaczy to, że dymu tu w ogólnie nie ma, ale o tym za chwilę.
W Feu de Bengale mamy lekko migdałowe intro, czuje też odległe echa owocowych nut figi i dawany. Jest wyraźny, mazisty balsam Tolu, jest przydająca nieprzesadnej słodkości esencja tonki. Serce z duetem róży i irysa – przyjmuję na wiarę, bo nie wyczuwam ani jednego ani drugiego, ale być może to problem indywidualnej wrażliwości.
Jest wreszcie wanilia. To o niej tak naprawdę jest ten zapach. I to od niej pochodzą – śladowe, ale jednak – akcenty dymne. Tak – naturalna esencja z wanilii charakteryzuje się takim lekko dymnym akcentem. A w Feu de Bengale zastosowano jej w dużych ilościach. I to tę najprawdziwszą wanilię z Madagaskaru. To czuć.
Przyznam, że początkowo Feu de Bengale podobał mi się najmniej z całej piątki. Ale dałem mu sporo czasu, by mnie do siebie przekonał. Teraz wiem, na czym polega jego siła. Wanilia z Madagaskaru ładnie, ale z umiarem przystrojona pozostałymi składnikami pachnie bardzo zmysłowo na skórze. Szczególnie na kobiecej. I to ten niezwykle ważny element, którego mi w Feu de Bengale brakowało – kobieca skóra. Dopiero na niej zapach nabrał charakteru i siły.
główne nuty: migdał, balsam Tolu, tonka, wanilia
Mam Glorilisa i faktycznie. Pachnidło skończone.