W przepełnionym wonnościami życiu perfumowego blogera (jakkolwiek idyllicznie to stwierdzenie brzmi) zdarzają się z częstotliwością rosnącą wprost proporcjonalnie do liczby przetestowanych perfum, swoiste perfumowe deja vu. Ja szczerze mówiąc nawet lubię te momenty, gdy zbliżając nos do powierzchni zwilżonej właśnie poznawanym pachnidłem, doznaję silnego wrażenia jego znajomości, choć mam z nim do czynienia po praz pierwszy w życiu. O ile podczas poznawania perfum z tzw. mainstreamu tego typu incydenty niemal zupełnie mnie już nie zaskakują, o tyle w tzw. perfumowej niszy (jakkolwiek dziś rozumieć to określenie), to wciąż po pierwsze zjawisko rzadsze, a po drugie – co za tym idzie – dużo bardziej ekscytujące. Sam nie wiem, dlaczego niszowe plagiaty, autoplagiaty (zamierzone czy nie) tak mnie ekscytują. Może dlatego, że w tym segmencie perfumerii, zdawać by się mogło, stawiającej na unikatowość i oryginalności, znaleźć dwa niemal identyczne pachnidła w ofertach dwóch różnych marek powinno być trudno? A jeśli na dodatek okazuje się, że oba pachnidła wyszły z pracowni tego samego perfumiarza, zaczyna się już robić zupełnie interesująco… Przecież to wręcz zakrawa na fortel lub spisek! 😉 Klasycznym i do głębi już spenetrowanym przykładem takiego raczej nieprzypadkowego podobieństwa są nieodrodne dzieci Pierre’a Bourdona: Creed Green Irish Tweed oraz Davidoff Cool Water . Idąc głębiej w niszę, pamiętam moje niemalże osłupienie, gdy „dopadłem” próbkę Vetyver 46 Le Labo Marka Buxtona i poczułem bardziej wyrafinowana, elokwentną wersję Comme des Gacons 2 Man tegoż samego twórcy. Albo gdy poczułem aromat Labdanum 18 Le Labo i przed oczami stanął mi falkon Musc Ravageur Frederica Malle (oba zapachy popełnił Maurice Roucel). Albo przypadek niezwykłej zbieżności aromatów Baume du Doge Eau de Italie i L’Artisan Al Oudh – oba Bertranda Duchaufoura. Wreszcie nie tak dawno odkryte spore powinowactwo pomiędzy skomponowanymi przez Cecile Zarokian Mon Nom Est Rouge Majda Bekkali i Tango Masque Milano. W żadnym z tych przypadków nie ma jednak mowy o stuprocentownym autoplagiacie. Poszczególnie zapachy różnią się między sobą, gdy je ze sobą zestawić. Jednak ich ogólne podobieństwo jest tak wyraźne, że osobiście uknułem sobie teorię (spiskową rzecz jasna), że to po prostu różne modyfikacje tych samych kompozycji lub też efekt rozwijania własnych pomysłów perfumiarzy w różnych kierunkach. Ci uznali je za na tyle odrębne, że odważyli się je zaproponować różnym markom perfumeryjnym do „opublikowania”. Bo chyba raczej nie było tak, że duet właścicieli Le Labo powiedział do Maurice’a Roucela: „słuchaj Maurycy, ten Musc Ravageur od Malle’ego naprawdę świetnie pachnie, podoba nam się ogromnie, no i przy tym wiemy, że sprzedaje się znakomicie. Może byś zrobił i dla nas taki Musc Ravageur….hmmm.. no wiesz, my go jakoś inaczej nazwiemy, ale….Pomyśl, co?” Ja przynajmniej wierzę, że tak nie było. Może jestem naiwny… (a wiem, że czasem taki właśnie bywam).
Po co o tym wszystkim tyle piszę? Po pierwsze dlatego, ze lubię przydługie wstępy. A po drugie po to, żeby gładko przejść to mojego najnowszego „bliźniaczego” odkrycia. Tak, bliźniaczego – bo dotyczy perfum „z jednej matki”. A matką jest niejaka Delphine Thierry, perfumiarka z Grasse, która podpisała (i popisała) się jako twórczyni dwóch pachnideł będących bohaterami dzisiejszego wpisu: Tendre Est La Nuit Majda Bekkali i Montecristo Masque Milano. Oba zapachy urodziły się – jak przystało na bliźniaki – w 2013 roku. Oba są wyjątkowej urody – żeby było jasne już na wstępie. Oba są też – jak to w przypadku bliźniaków bywa – do siebie podobne, choć jednak różnią się istotnymi szczegółami.

Na początek zróbmy pozbawione polotu i schematyczne porównanie wymienianych w oficjalnych spisów składników/nut obu perfum:
głowa Montecristo: drewno cabreuva, nasiona ketmii piżmowej, rum
głowa Tendre Est La Nuit: nieśmiertelnik z Korsyki, nasiona ketmii piżmowej, drewno cabreuva, marchew
Mamy więc dwa wspólne składniki w akordach głowy obu kompozycji, w tym niezwykle ważna z punktu widzenia ich ciepłego, zmysłowego i piżmowego charakteru esencja z nasion ketmii piżmowej (ang. ambrette seeds).
Idźmy więc dalej – w serce:
serce Montecristo: liście tytoniu, ziarna selera, czystek (labdanum), benzoes
serce Tendre Est La Nuit: dawana, pieprz syczuański, benzoes
Co prawda tylko jedna wspólna ingrediencja – benzoes, ale znowu niezwykle istota dla słodko-żywicznej, balsamicznej natury obojga perfum. Poza tym jest jeszcze coś. W sercu Montecristo odnajdziemy ziarna selera. W Tendre Est La Nuit nie ma go co prawda, ale za to są ziarna marchwi, choć fakt, ze wymienione w akordzie głowy. W oby przypadkach uzyskujemy specyficzną organiczną woń esencji z warzywnych nasion.
Wreszcie baza:
baza Montecristo: hyraceum (Golden Stone), sytrax, gwajak, cedr, paczula
baza Tendre Est La Nuit: skóra, labdanum (czystek), mech dębowy, kadzidło, paczula, cywet, kastoreum
Można by rzec, że poza paczulą nie ma tu nic wspólnego. Ale to nieprawda. Obie bazy łączą nuty drzewne i balsamiczne z aromatami pochodzenia zwierzęcego, tyle że Montecristo zawiera niezwykle rzadki w perfumerii odzwierzęcy składnik – hyraceum* (zwany Golden Stone), który pochodzi ze skrystalizowanego moczu zwierzątka o ciekawie brzmiącej nazwie Hyrax**), zaś Tendre Est La Nuit tradycyjne (choć oczywiście syntetyczne) kastoreum i takiż cywet. Poza tym, co także bardzo istotne, w bazie Tendre Est La Nuit odnajdziemy labdanum, zwane inaczej czystkiem. Tenże czystek obecny jest także w formule Montecristo, ale wymieniony został pomiędzy nutami serca…. I jeszcze coś. Żywica styrax (Montecristo) służy do odtwarzania woni skóry, a ta – z imienia – została wymieniona w Tendre Est La Nuit…
Widać więc wyraźnie, ile wspólnego mają ze sobą oba pachnidła. Zresztą analizy analizami, analogie analogiami, ale próby empiryczne są tu najbardziej miarodajne. Oba zapachy są do siebie podobne, chwilami nawet bardzo, ale jako całości są na tyle różne, że z pewnością stanowią dwa odrębne zapachowe byty i posądzenie autorki o dwukrotne sprzedanie tego samego dzieła różnym wydawcom byłoby niesprawiedliwe…
Różnice są najwyraźniejsze na etapie początkowym, zaraz po aplikacji zapachów na skórze.
Tendre Est La Nuit pachnie bardziej miękko, przyjaźnie, poczuć w nim można charakterystyczną, jakby tytoniowo-miodową nutę nieśmiertelnika, która w połączeniu ze słodkawą, „wegetalną” wonią ziarna marchwi czyni początek zapachu Majdy Bekkali intrygującym i pięknym na swój ewidentnie niszowy sposób. Z zaciekawieniem czeka się na jego rozwój na skórze. Z kolei Montecristo jest od początku bardziej wymagający. Ma trudny, dziwny, mroczny początek. Otwiera się bowiem bardzo oryginalnym akordem, którego opisanie stało się dla mnie nie lada wyzwaniem. Gorzki, mineralno-roślinny, pachnie w pierwszych minutach jak skórka spalonego chleba posypanego ziarnem, którego oleista istota także jest tu obecna. Niewykluczone, że to właśnie hyraceum odpowiada za ten z pewnością niezwykły efekt (pierwszy raz czuję coś takiego w perfumach). Ten początkowo niepokojący, bardzo oryginalny, dysonansowy, jednocześnie odpychający i przyciągający akord stopniowo traci na ostrości, stając się w sercu mniej mineralnym, ale wciąż zachowując specyficzną, „przypaloną” nutkę. Trwa ona na skórze wiele godzin, by stopniowo przejść do sedna zapachu, jakim jest ciepła, zmysłowa, wręcz erotyczna, lekko słodka, piżmowo-drzewno-animalna baza, która bardzo przypomina mi niszowe, bardziej wyrafinowane wydanie bazy fantastycznego Gucci Envy for Men. Ten akord Montecristo trwa na skórze trwa niemal bez końca, bardzo powoli cichnąc. Tendre Est La Nuit rozwija się bardziej naturalnie, pozbawiony jest dysonansu Montecristo, a jego przepełnione benzoesem i ketmią piżmową serce to unikatowej urody zmysłowa woń. Im bardziej ujawnia się baza, tym więcej notuję podobieństw do bazy Montecristo i choć nie jest ona identyczna, to tu także odczuwam – fakt że dużo bardziej odległe – echa Envy for Men.
Oba pachnidła reprezentują ten sam gatunek – bliskoskórny, ciepły, zmysłowy, słodko-piżmowy, bogaty w utrwalające i wiążące zapach z ludzką skórą składniki zwierzęce, przez co bardzo trwały, aczkolwiek subtelnie projektujący. Czuć w nich styl tej samej perfumiarki. Pachną jak dwie wersje tej samej olfaktorycznej opowieści. Jest coś magnetycznego i pięknego w obu z nich. Dla osób poszukujących mocniejszych wrażeń polecam Montecristo. Dla tych, którzy cenią niebanalne pachnidła niszowe, unikające jednak „trudnych” nut – zdecydowanie polecam Tendre Est La Nuit, który jest też moim faworytem w tym duecie. Hyraceum w Montecristo jest owszem intrygujące, ale jak dla mnie nazbyt dominujące.
*) Hyraceum – Kolonie Hyraxa oddają mocz w to samo miejsce, często przez setki lat, a ich mocz ma galaretowatą konsystencję. Wraz z upływem czasu podlega skamienieniu (krystalizacji) i może być pozyskiwany w formie twardych kawałków (zwanych Golden Stone). Substancja ta jest przez tubylców używana do celów medycznych, zaś przemysł perfumeryjny uważa ją za obiecujący składnik perfum zwierzęcego pochodzenia, którego pozyskiwanie nie wiąże się z jakąkolwiek przemocą wobec zwierząt. Zapach tej substancji jest bardzo złożony i można w nim odnaleźć elementy mineralne, roślinne, kwaśne, ziołowe, skórzane, oliwne. Zapachowo najbliżej mu do kastoreum, choć panują opinie że łączy on cywet, kastoreum i piżma w jedno. Póki co bardzo rzadko spotykany w perfumach. Użył go m.in. Bertnand Duchaufour w Mon Numero 10 dla L’Artisan Parfumeur
**) Hyrax – mały ssak podobny do świnki morskiej, żyjący w Afryce, najbliższy żyjący krewny słonia (ma z nim wspólnego przodka).
Od kilku dni posiadam Montecristo. Kupiłem na ślepo. Podoba mi się. Tendre Est La Nuit nie znam. Czytałem, że jest bardziej żeński. Jak sądzisz, czy nadaje się dla mężczyzn?
Mam własny flakon TelN i uważam, że to absolutny uniseks.
Na ile zapach Majdy nada się dla kobiety? Czy warto kupić w ciemno?
Sugeruję jednak najpierw przetestować. To raczej nie są zapachy do kupowania w ciemno.