Rousse – rudzielec
Któż inny, jeśli nie Serge Lutens, wielbiciel Arabii, który wiele lat przemieszkał w Marakeszu, mógł stworzyć takie właśnie pachnidło? Mimo przewąchania wielu dziesiątek perfum na przekonujące zapachy z cynamonem w roli głównej natykałem się niezmiernie rzadko. Poza Rousse pamiętam jedynie także lutensowski Five O’Clock Au Gingembre, genialny Musc Ravageur od Frederica Malle oraz całkiem udany massmarketowy Diesel Zero Plus Masculine. Wśród tej czwórki Rousse wyróżnia charakterystyczne dla duetu Lutens/Sheldrake połączenie przypraw z nutami owocowymi, tym razem nieco lżejszymi (bo słodko-cytrusowymi), niż zwykle przez nich stosowane lepkie suszone owoce. W podobny sposób zresztą panowie poskładali rok później Five O’Clock Au Gingembre, bo choć tam rolę przewodnią pełni imbir, to jednak bez cynamonu i cytrusów ten zapach nie byłby tym, czym jest. Rousse otwiera się przepięknym, głębokim i intensywnym miksem mandarynki i tytułowego cynamonu. Nuta owocowa stopniowo zanika, a na skórze pozostaje aksamitny akord kulinarno-przyprawowy, któremu subtelnej pikantności dodaje pozostający w tle goździk. Mimo kilku innych ingrediencji esencja z kory cynamonowca rządzi w Rousse niepodzielnie, z czasem prezentując się na tle ciepłego akordu ambrowego, tworząc jedno z najlepszych (jeśli nie najlepsze w ogóle) pachnideł stricte cynamonowych. Rousse to także jedne z najbardziej zmysłowych znanych mi perfum, a także – choć wiem, że to schematyczne – doskonałe dopełnienie wizerunku kobiety o rudych włosach i kredowo-białej karnacji. Koniecznie piegowatej.
główne nuty: mandarynka, cynamon, goździki, cedr, żywica, ambra
perfumiarz: Christopher Sheldrake
rok wprowadzenia: 2007
Fumerie Turque – turecka palarnia…
Zdecydowanie jedna z bardziej interesujących i wyróżniających się kompozycji Lutensa/Sheldrake’a, w której ścierają się dwie natury: kulinarnie słodka złożona z miodu, porzeczki, wanilii, tonki i styraksu z niepokojącą dymno-skórzaną (jałowiec, tytoń, zamsz), która ma zresztą wyraźną przewagę. W efekcie Fumerie Turque robi na mnie wrażenie pachnidła zdecydowanie męskiego, które chyba dzięki zestawieniu nut miodu, skóry i tytoniu oraz róży wykazuje powinowactwo do starego dobrego Antaeusa Chanela, tyle że dzieło Lutensa jest jednak subtelniejsze i bardziej zachowawcze oraz – oczywiście – pozbawione kastoreum. Zdecydowanie godne zwrócenia uwagi, szczególnie mężczyzn. Niewiele ma Lutens pachnideł stworzonych dla męskiej skóry. To zdecydowanie takie jest. Polecam.
główne nuty: miód, jagody jałowca, tonka, rumianek, paczula, wanilia, turecka róża, czerwona porzeczka, tytoń, styraks, zamsz
perfumiarz: Christopher Sheldrake
rok wprowadzenia: 2003
Santal de Mysore – piracka drewniana łajba
Serge Lutens zdaje się mieć słabość do esencji z drewna sandałowego. W jego ofercie znajdziemy dziś aż trzy pachnidła z sandałowcem w nazwie (premiery chyba nie przypadkowo miały miejsce mniej więcej co 10 lat) i pewnie kilka innych, w których ma istotne znaczenie w składzie. Datowany na 1991 rok, a więc rok debiutu marki Serge Lutens, Santal de Mysore to perfumy przyprawowo-drzewne, pikantne ze szlachetną sandałową bazą. W trakcie rozwijania się zapachu na skórze dobiega mnie aromat rumu, przypraw, dębowej beczki, desek. Nieco „piracki” klimat zapachu, podobny do Idole de Lubin, Cuir Pleine Fleur Heeleya czy Bois d’Ombrie Eau de Italie. Czy rzeczywiście Lutens używa w formule esencji z będącego na wyginięciu gatunku sandałowca z Mysore, tego nie wiem. Trochę nawet w to wątpię. Niemniej woń drewna sandałowego – z natury dość wg mnie nudna – tu została w udany sposób uatrakcyjniona i zgrabnie wzmocniona żywicami (benzoes i styraks).
Santal de Mysore to bez wątpienia jedna z jaśniejszych gwiazd na mrocznym paryskim firmamencie Serge’a. Niestety – podobnie jak kilka innych – obecnie dostępna już wyłącznie w jego paryskim salonie firmowym oraz na stronie internetowej jako element kolekcji Palais Royal Exclusive Fragrances, którą wyróżnia charakterystyczny obły flakon, tzw. bell jar.
główne nuty: szafran, kmin, dzika marchew, drewno sandałowe, benzoes, styraks
perfumiarz: Christopher Sheldrake
rok wprowadzenia: 1991
Santal Blanc – cherlak
Delikatna, niemal transparentna, lekko słodka na lutensowski sposób, lekko biało-piżmowa wersja perfum z delikatną, kremową sandałową bazą. Zupełnie nie zrobiła na mnie wrażenia. Cherlawe to stworzenie, niedożywione, o bladej skórze grubości bibuły, wydaje się być niezbyt chcianym i niezbyt kochanym dzieckiem panów Lutensa i Sheldrake’a. Po co było robić na siłę te perfumy? Może lepiej było odczekać, dać im czas i zamiast tego kontynuować inny projekt? Nie potrafię pisać o kiepskich zapachach (a ten jest kiepski), wolę szczerze mówiąc już raczej milczeć na ich temat. Być może więc nie powinienem był się brać za Santal Blanc, ale skoro już zacząłem, to i zakończę – w te słowy: strata czasu, o pieniądzach nie wspominając. Jeśli już naprawdę chcemy mieć sandałowca od Lutensa, pokuśmy się jednak o Santal de Mysore…
główne nuty: drewno białego sandałowca, żywice, róża, jaśmin, czarny pieprz, irys, piżmo, cedr
perfumiarz: Christopher Sheldrake
rok wprowadzenia: 2001
Rousse brzmi świetnie, muszę go kiedyś przetestować, jak nadarzy się okazja
zgadzam się z opinią odnośnie Santal de Mysore
Witam,a gdzie podziała się recenzja Musc Koublai Khan?
Witam. Jest tu: