Paco Rabanne „Invictus” (revisited), „Invictus Intense” i „Invictus Legend”

W tym roku minęło 7 lat od premiery jednego z niewątpliwie najbardziej popularnych, ale i najbardziej polaryzujących męskich pachnideł tej dekady. Invictus Paco Rabanne – przez koneserów perfum znienawidzony (vide moja recenzja z 2013 roku), ukochany za to przez zwykłych mężczyzn i ich kobiety, co nie jest bez znaczenia.

Niezwyciężony Invictus wciąż okupuje wysokie pozycje w rankingach sprzedaży, a jego popularność zręcznie podtrzymywana jest emisją kolejnych flankerów: Aqua, Intense czy Legend.

Wszystko to skłoniło mnie do tego, by jeszcze raz mu się „przyjrzeć się” i zastanowić, co jest w nim takiego – prócz nachalnej reklamy – co pociąga w nim rzesze facetów? Zaznajomiłem się też z dwoma flankerami: Intense i Legend, by sprawdzić, w jakim kierunku idzie ewolucja tego zapachu. Ale o ty nieco później.

Nie tak go zapamiętałem. Nie wiem, co się w ciągu tych 7 lat wydarzyło z Invictusem lub z moim jego odbiorem, ale dziś robi on na mnie zupełnie inne, o wiele lepsze, wrażenie, niż w roku jego premiery.

Przede wszystkim pachnie oryginalnie. Tzn. na pewno pachniał tak w 2013. Dziś, gdy powstało wiele zapachów go imitujących, może nie robić już takiego wrażenia. Pamiętajmy jednak, że to on zapoczątkował rzesze klonów, a nie na odwrót. Nuta kamfory w otwarciu wciąż jest. Nie przeszkadza mi jednak, tym bardziej, że trwa kilkadziesiąt sekund. Po niej następuje akord owocowo-morski z ujawniającym się w tle zielonym wawrzynem. Fakt – pachnie to syntetycznie i jakby plastikowo, ale nie w negatywnym sensie, o czym za chwilę. Zaskakuje mnie bardzo wychodzący z cienia akord drzewny (gwajak), którego niegdyś nie czułem. Ale on tu ewidentnie jest. Paczulowo-ambrowa baza natomiast jest dla mnie największym zaskoczeniem, bo pachnie bardzo… kobieco. Dokładnie. I być może tu jest klucz do powodzenia Invictusa wśród płci pięknej… Twórcy przemycili do tej przedziwnej kompozycji kobiecy pierwiastek.

Dlaczego obecna w fazie serca woń przypominająca mi nieco tworzywo sztuczne nie przeszkadza mi już? Otóż twórczy postęp w perfumerii opiera się m.in. na zestawianiu ze sobą niecodziennych nut i akordów, które początkowo drażnią, pachną dziwnie, czasem są trudne do zaakceptowania (patrz nuta benzyny w towarzystwie zielonego fiołka w Fahrenheit). Z upływem czasu jednak nasze nosy przyzwyczaja się do nich, szczególnie, gdy zaczynamy je wyczuwać także w produktach innych marek (perfumy, kosmetyki, czasem też środki czystości – casus Cool Water Davidoff). Ten wiodący akord Invictusa należy do tej grupy. Prawdopodobnie dlatego dziś oceniam ten zapach korzystniej, niż na początku. Poza tym muszę podkreślić, że ten morsko-drzewno-ambrowy aromat jest naprawdę oryginalny i potrafi wciągnąć…

Popularne perfumy stają się często „ofiarami” swojej popularności, co objawia się tym, że deprecjonują się w odbiorze części osób, gdyż wyczuwalne są „wszędzie”, często na tych, których nie posądzalibyśmy o ich noszenie albo na tych, na których nie chcielibyśmy ich czuć. Dające nam namiastkę luksusu tracą swój blask, gdy okazuje się, że pachnie nimi kierowca autobusu miejskiego, hydraulik udrażniający nam kanalizację albo co gorsza „kark z osiedla”. Ale uwaga – bardzo często pachną oni (i już samo to bardzo dobrze o nich świadczy) jednym z wielu dostępnych, dużo tańszych klonów danego zapachu, które powstały na skutek jego ogromnej popularności. Tak było ze wspomnianymi Fahrenheitem, tak było z Le Male J.P. Gaultier, czy Cool Water. Tak dzieje się obecnie z Aventusem Creeda i najprawdopodobniej także z Invictusem, do którego przylgnęła łatka zapachu osiłka z osiedlowego fitness klubu. Przedziwne to zjawisko i paradoksalne, ale zdaje się być prawdziwe i jednocześnie szkodzić odbiorowi często doskonałych perfum. Kto kiedykolwiek zestawił jeden z klonów Fahrenheita z oryginałem, ten wie, o czym piszę. Dla statystycznego odbiorcy różnice niemal niewyczulane, dla znawcy – przepaść.

Prócz treści oceniam zawsze parametry zapachu. Bywa, że narzekam. Jednak nie w przypadku Invictusa. Zarówno projekcja jak i trwałość są na znakomitym poziomie, choć są zwolennicy teorii, że niegdyś był Invictus był mocniejszy i trwalszy. Może. Wszak minęło 7 lat i jest już nieco… straszy.

Nuty głowy: grejpfrut, akord morski

Nuty serca:  wawrzyn, drewno gwajakowe

Nuty bazy: paczula, ambra

rok premiery: 2013

nos: Veronique Nyberg, Anne Flipo, Dominique Ropion, Olivier Polge

moja ocena: zapach: 4,5/ trwałość: 4,5/ projekcja: 4,5->3,5

Wersja Intense nie oznacza wcale intensywniejszego aromatu.

Przeciwnie, zapach jest delikatniejszy i łagodniejszy od protoplasty. Ma za to bardziej gęsty i zmysłowy charakter. Intense jest słodszy, cieplejszy i zdecydowanie mniej kontrowersyjny, dzięki łagodzącemu działaniu kwiatu pomarańczy i ocieplającemu szotowi whiskey. Morsko ambrowa sygnatura została zachowana, ale podlana słodowym sosem dla równowagi odrobinę posolonym. Mnie się ta wersja podoba najmniej, gdyż ma najmniej charakteru, a nie nadrabia niczym innym, także parametrami.

Nuty głowy: kwiat pomarańczy, czarny pieprz

Nuty serca:  whiskey, liść laurowy

Nuty bazy: akord ambrowy, szara ambra, sól

rok premiery: 2017

nos: bd.

moja ocena: zapach: 4,0/ trwałość: 4,0/ projekcja: 4,0->3,0

Najnowszy flanker Legend to z kolei mój faworyt.

Wzmocniony aspekt morski, poprzez ewidentne przedawkowanie czegoś na kształt calone dodatkowo posolonego morską solą otwierają ten mocny i zwracający uwagę zapach. Wszystko jest tu intensywniejsze niż w wersji pierwotnej, choć brakuje (mnie niespecjalnie) kamfory. Jest za to moje ulubione geranium. Pozostał gwajak i ambra.

Legend robi wrażenie. Akord protoplasty został tu jeszcze bardziej podkręcony – doprawiony, posolony i pogłębiony. Kamfora zniknęła jak … kamfora, za to w bazie brak akcentów kobiecych. Jest drzewna i słono-ambrowa. Zaryzykuję stwierdzenie, że Legend mógłby spokojnie znaleźć się w ofercie którejś z marek niszowych. Pod względem parametrów ta wersja także „rządzi”. Projektuje wyraziście i trwa na skórze długie godziny.

Tak, to moje ulubione wcielenie Invictusa. Nie myślałem, że kiedyś coś takiego napiszę!

Nuty głowy: sól morska, nuty morskie, grejpfrut

Nuty serca:  liść laurowy, geranium, przyprawy

Nuty bazy: czerwona ambra, gwajak

rok premiery: 2019

nos: Domitille Michalon Bertier, Nicolas Beaulieuu

moja ocena: zapach: 4,5/ trwałość: 4,5/ projekcja: 4,5->3,5

6 uwag do wpisu “Paco Rabanne „Invictus” (revisited), „Invictus Intense” i „Invictus Legend”

  1. Niezwykły wpis.
    Mnie ten zapach nie podobał się i nie podoba w dalszym ciągu.
    Natomiast nie przypominam sobie, żebyś Autorze wrócił do jakiegokolwiek innego pachnidła (może poza podwójną recenzją Encre Nior), dokonał takiej wolty w ocenie.
    To nasuwa mi na myśl pytanie o obiektywną ocenę danego zapachu. Czy może ona istnieć? Za pięć lat, uwielbiany zapach może być dla nas nieznośny i vice versa, czego przykładem jest zmiana Twojego podejścia do Invictusa Paco Rabanne. Tu uwaga: oczywiście wierzę, że te odczucia są prawdziwe i nie kwestionuję zmiany w nastawieniu.
    Uważam, że ta analiza o przyzwyczajeniu się do różnych woni, które nas otaczają, wykorzystując akord danego zapachu, jest trafna. Po prostu, chłoniemy to. Nasiąkamy, aż w końcu…akceptujemy.
    To zresztą zjawisko nie tylko stricte olfaktoryczne: każdy z nas pamięta przypadek, gdy nie znoszona przez nas piosenka, puszczana w radio, non stop, w końcu „zaskakuje”. Ewolucja wygląda zadziwiająco podobnie: najpierw podrażnienie znika, potem jest zobojętnienie, aż w końcu zaczynamy miarowo tupać nogą. Czy to oznacza, że nasza początkowa ocena była zła? Nie chcę oceniać. Osobiście, nadaję dużą wagę do tzw. „pierwszego wrażenia” w wartości oceny perfum. Ono jest świeże, niczym nie zakurzone. Ale to tylko moja wartość. Rozumiem, że każdy może mieć inny ich system.

    1. Analogia z piosenką jest jak najbardziej trafna. Coś w tym zdecydowanie jest. Niemniej obiektywnie Invictus to zapach charakterny, z gatunku love or hate. Nie pozostawia obojętnym, a to już o czymś świadczy. 🙂

  2. Od początku podobał mi się Invictus. Podobnie jak wszystkie zapachy Paco Rabanne. Są charakterystyczne, dobrze odbierane przez otoczenie, mają niejednokrotnie o wiele lepsze parametry niż zapachy, które kosztują 400-500 zł. Brat kupił sobie Diora Homme 2020, jest to rachityczny skin sceny, który nie ma starcia z Invictusem a kosztuje jego wielokrotność i pochodzi od marki o wiele bardziej poważanej w środowisku miłośników perfum. Dla mnie PRI jest zapachem uniwersalnym, choć w zasadzie częściej noszę go jesienią i zimą, gdy mam ochotę na świeży zapach. On jest jednym z niewielu, które nie zostają stłamszone przez wilgoć, chłód czy nawet mróz.

    1. Dior Homme 2020 to rzeczywiście zapachowa porażka. A co do Twojej opinii o Invictus i zapachach PR – pełna zgoda. Mają świetne parametry, a ich popularność z pewnością ma też związek z tym, że są dobrze odbierane przez otoczenie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s