Oudowe post scriptum: Bond No. 9 „New York Oud” i Creed „Royal Oud”

Oud, żywica zaatakowanego przez grzyb drzewa agarowego, jako składnik perfum wciąż plasuje się w czołówce tematów podejmowanych przez niszowe marki perfumowe, choć jej popularność pewnie ma się ku końcowi. Nie trzeba daleko sięgać pamięcią, by przywołać choćby Al Oudh L’Artisan (B. Duchaufour), niedawny Oud Shamash The Different Company (także w wykonaniu Duchaufoura), jeszcze ciepły Oud Mony Di Orio, wreszcie New York Oud marki Bond No. 9. Nawet znany z raczej tradycyjnych i nie kontrowersyjnych tematów Creed pokusił się o własną interpretacje tego trudnego składnika i zaprezentował niedawno światu Royal Oud. Pozostając jeszcze przez chwilę przy The Different Company. Nie sądzę, żeby poprzedniczka Duchaufoura przy perfumiarskich organach marki – Celine Ellena, a tym bardziej jej poprzednik i twórca marki Jean-Claude Ellena, sięgnęli po oudowy temat. Oboje zdają się iść własnymi drogami i nie ulegać modom. Nie oszukujmy się – oud w perfumach, a przynajmniej w nazwie perfum (bo czasem do tego się to tylko ogranicza) to wciąż autentyczna moda, która na dobre rozpowszechniła się w tzw. perfumowej niszy.

Ale wróćmy do naszych tytułowych pachnideł. Creed ma w swym podejściu do perfum wiele wspólnego z Bond No. 9. Wysoka jakość składników, harmonijne, gładkie i przystępne kompozycje. W swym charakterze to perfumy raczej ekskluzywne, aniżeli niszowe (no może Bond No. 9 jest bardziej niszowy ze względu na trudniejszą dostępność i trochę bardziej nietypowe tematy). Zresztą poniżej opisane perfumy mają także jeszcze dwie inne wspólne cechy: 1) oud w nazwie oraz 2) oud tylko w nazwie. Ja oudu jako takiego w żadnym z tych pachnideł nie czuję, co nie znaczy, że go w składzie nie ma. Wierzę, że jest. Jednak w żadnym z opisanych poniżej zapachów nie został on indywidualnie ujawniony bądź został z premedytacją ukryty. 

Bond No. 9 – New York Oud

Moje pierwsze skojarzenia po testach tego zapachu pobiegły w stronę różano-oudowej estetyki M. Micallef oraz Pierre’a Montale. Szczególnie to połączenie oudowej woni z różą i przyprawami, głównie szafranem. New York Oud to chyba najładniej pachnące oudowe perfumy, jakie dotąd wąchałem. Są najładniejsze w tym sensie, że są absolutnie nie wymagające, bardziej kwiatowo-przyprawowe, niż właśnie oudowe. Sam oud jako składnik nie pachnie przecież zbyt „komercyjnie”, co więcej, ma nieco animalną i lekarstwianą woń, dość niecodzienną i trudną dla wychowanego w kulturze zachodu konsumenta. Tu został on obudowany innymi składnikami, tak że nie przytłacza on kompozycji, ale ją raczej uzupełnia. Zapach zaczyna się bardzo przyjemnym akordem pomarańczowo-różano-szafranowym. Mieszanka jest na tyle przejrzysta, że mój nos wyczuwa wszystkie te trzy składniki. Z czasem do głosu dochodzi duet irysa i miodu, jednak róża i szafran wciąż mają się mocno. Finisz ma piżmowy i dość zmysłowy charakter.

Z moich niewielkich doświadczeń z zapachami Bond No. 9 wynika, że marka ta celuje w perfumach o dość charakterystycznych, na wpół niszowych tematach, o wysokiej jakości kompozycji i składników. Raczej nie próbują oni sprzedać perfum, które są same w sobie trudne, ciężkie, wymagające. Oczywiście są one bardzo dalekie od amerykańskiego kanonu zapachów świeżych i czystych, choć ten pierwiastek też jest w nich obecny. Nie inaczej jest w przypadku New York Oud, który podsumowałbym jako oud popowy, oud maksymalnie ugrzeczniony. To propozycja dla tych, którzy chcą mieć w swym zestawie perfumy ze słowem „oud” w nazwie, ale nie koniecznie chcą oudem pachnieć. Snobizm? Być może. Taki jest przecież cały Manhattan – snobistyczny, lubiący trudne tematy, ale podający je w sposób amerykański – w sumie lekki, łatwy i przyjemny, a niestety często nieco kiczowaty. New York Oud nie trąci może akurat kiczem, co nie zmienia faktu, że jest bardzo przyjazny i mało zadziorny. No i wg mnie to jednak perfumy bardziej kobiece, poprzez swą różaność i przyprawowość bez typowo męskich akcentów, aczkolwiek co odważniejsi panowie mogą je pewnie nosić, być może nawet z powodzeniem.

nuty górne: skórka pomarańczowa, czerwona śliwka

nuty środkowe: szafran, róża, irys, miód

nuty dolne: oud, paczula, piżmo, wetiwer

twórca: bd.

rok wprowadzenia: 2011

moja cena w skali 1-6: kompozycja: 4/ moc: 4/ trwałość: 4/ flakon: 5

Creed Royal Oud

Wąchając ostatnie propozycje Creeda czuję zadowolenie. Aqua di Fiorentina wydaje się być idealnym owocowym zapachem dla kobiet. Owocowo-mchowy Aventus okazał się być świetnym męskim pachnidłem, które osobiście uwielbiam, ale i obiektywnie doceniam – pomysł, jakość, wspaniałą projekcję i świetną trwałość. Spice and Wood – choć go nie znam – zebrał bardzo dobre recenzje. No i wreszcie ostatnie dzieło Oliviera Creeda – właśnie Royal Oud – zdaje się potwierdzać, że zwyżka formy jest w laboratorium Creeda zjawiskiem stałym. Oby tak dalej.

Początek Royal Oud uderza nozdrza wibrującymi molekułami pieprzu (ale jakiego!), które w przestrzeń unoszą przede wszystkim cięższe molekuły drzewne. Cedrowe wiórki i sandałowe szczapy mają tu swój wybitny udział i to one wraz z arcydzięglem i galbanum, odpowiadającym za odrobinę soczystości, lekkie zmiękczenie i zieloności tego zapachu, grają główny temat. Co łączy nowego Creeda z New York Oud to fakt, iż tytułowa żywica agarowa jest tu raczej kwiatkiem do kożucha, aniżeli esencją. Osobiście nie wyławiam tu wyraźnej oudowej nuty, za to czuję naprawdę wysokich lotów cedr i sandałowiec. Mimo wszystko uważam Royal Oud za bardzo udaną kompozycję drzewną która akuratnie uzupełnia męską ofertę Creeda (bo – z pewnymi wyjątkami jedynie potwierdzającymi zasadę – ten zapach spodoba się jednak raczej męskiej części klienteli).

Royal Oud jest z jednej strony mocnym, męskim i naturalnie pachnącym „drewniakiem”, z drugiej zaś – jak to zwykle u Creeda – jest bardzo wyważony i pełen harmonii. Nie powalił mnie na deski, jak to uczynił Aventus, ale doceniam go i lubię. Zaś falkon prezentuje się w tym wydaniu naprawdę wyśmienicie.

Nuty głowy: kalabryjska cytryna, różowy pieprz, sycylijska bergamotka

Nuty serca: drzewo cedrowe, galbanum, arcydzięgiel

Nuty bazy: indyjski oud (żywica agarowa), drzewo sandałowe, piżmo

twórca: Olivier Creed

rok wprowadzenia: 2011

moja cena w skali 1-6: kompozycja: 4/ moc: 4/ trwałość: 4/ flakon: 5

Obie oudowe kompozycje można przetestować w warszawskiej perfumerii Quality.

8 uwag do wpisu “Oudowe post scriptum: Bond No. 9 „New York Oud” i Creed „Royal Oud”

  1. Bardzo ciekawy opis obu perfum. Mnie akurat nie przypadły do gustu, wciąż z oud wolę zapachy Montale i YSL M7.
    Przyjemnie się czyta opis Manhattanu pisany przez kogoś kto tam mieszkał i doskonale wie jak tam jest 😉

    PS. Błąd w tytule i w tekście: „Bond no.5”

    Pozdrawiam

    1. Panu Życzliwemu także dziękuję za zwrócenie uwagi. Marka nazywa się oczywiście Bond No. 9, a nie No. 5, co już skorygowałem. A co do Manhattanu, to nie mieszkałem tam, ale „dużo czytam, odświeżam umysł, będę k… ostry jak brzytwa” żeby zacytować klasyka 😉

  2. Royal oud.Naprawde doskonałe perfumy.Odkrywam je dopiero teraz,próba przeleźała ponad rok w szafie.Łapie się na tym,że sięgam po nią ostatnio częsciej niż po inne Creedy.
    Ciekawe,bo czuje w kompozycji jakby wspolny mianownik z
    Aventusem.Zaczynam się bać,źe skończy się flaszką;-)

Dodaj komentarz