L’Artisan Parfumeur – pastelowe pejzaże zapachowe (II)

na początek Timbuktu czyli zielone afrykańskie cudo

Timbuktu to kolejny odcinek podróży z L’Artisan Parfumeur. Inne „podróżowe” zapachy marki to Bois Farine J.C. Elleny (Reunion) oraz Dzongkha (Buthan), Fleur de Liane (Bahia Honda), Havana Vanille (Kuba), Al Oudh (Arabia), a także najnowsze Traverse du Bosphore (Stambuł) – wszystkie autorstwa Bertranda Duchaufoura.

Tym razem perfumiarz zabiera nas do Mali w zachodniej Afryce. Właśnie tam wciąż żywa jest tradycja związana z tajemniczą sztuką perfumeryjną zwaną Wusulan, przekazywana z pokolenia na pokolenie – córkom przez ich matki. Wyrabiane przez nie pachnidła traktowane są jako posiadające moc uwodzenia i ochrony prawdziwej miłości.  Ja za każdym razem, gdy wącham Timbuktu, nie mogę wyzwolić się od skojarzeń z Dzongkha tej samej marki (i tego samego autora), która kiedyś w końcu doczeka się wpisu na tym blogu. Te zapachy łączy jakaś niesamowita, egzotyczna, tajemnicza nuta, której nie spotkałem nigdzie indziej.

Timbuktu rozpoczyna się bardzo naturalistycznym duetem różowego pieprzu i kardamonu, które w pierwszej fazie przysłaniają zielono-świeżą nutkę mango, czającą się gdzieś z tyłu i czekającą na swoje „pięć minut”. Te nadchodzi po ok. pół godziny. Mango stanowiące łącznik pomiędzy przyprawowym otwarciem, a niezwykłym, kwiatowo-kadzidlanym sercem, powoduje, że na tym etapie zapach ten zbliża się do nilowego ogródka Hermesa. Jednak dalej czekają nas niespodzianki. W sercu – do wciąż wyczuwalnego zielonego mango – dołącza subtelny, kadzidlano-papirusowy dymek. Powstaje akord niezwykły, niesamowity, nieporównywalny

z niczym. Prawdziwy majstersztyk, w którego składzie wymienia się także tajemniczy kwiat karo karounde, rosnący właśnie na Mali. Zapach tego kwiatu znajduje się gdzieś pomiędzy jaśminem a tuberozą. Jest znacznie bardziej zmysłowy niż jaśmin i jednocześnie znacznie bardziej kwiatowy niż woń tuberozy. Charakteryzują go nuty owocowe i nieco zwierzęcy, cielesny charakter w fazie tzw. drydown. Istnieją teorie, że zawarte w karo karounde molekuły „naśladują” ludzkie feromony, co potwierdzałoby rzekome używanie tych kwiatów podczas seksualnych rytuałów w Kongo. Ten aspekt bez wątpienia dodaje pikanterii Timbuktu. Im bliżej finiszu, tym wyraźniej dają o sobie znać nuty zielone z wetiwerem w roli przewodniej. Baza uzupełniona o paczulę, wzbogacona mirrą i utrwalona benzoesem trwa na skórze niemal w nieskończoność.  Perfumy te mają na mnie bardzo dobrą moc i nadzwyczajną trwałość ok. 14 godzin (!).

Muszę przyznać, że Duchaufour stworzył dzieło niezwykłe, bardzo charakterystyczne i przejmująco piękne. Timbuktu z pewnością odporne jest na płciowe szufladkowanie. Zarówno mężczyzna, jak i kobieta w nie ubrana pachnieć będzie tajemniczo i bardzo zmysłowo, a także nieco prowokacyjne i intrygująco. Gdy sobie pomyślę, że Timbuktu zmieszał ten sam nos, który później zaprezentował światu Al Oudh, to muszę stwierdzić, że nawet taki artysta jak Bertrand Duchaufour ma swoje artystyczne wzloty i upadki…

Nuty głowy: ziarna różowego pieprzu, zielone mango, kardamon

Nuty serca: karo karoundé, kadzidło, drzewo papirusu

Nuty bazy: wetiwer, paczuli, mirra, benzoes

twórca: Bertrand Duchaufour

rok wprowadzenia: 2004

*    *    *

następnie DZING! czyli cyrk wrócił do miasta

Pachnidło o niecodziennej, onomatopeicznej nazwie dźwięczącego dzwoneczka, która wdzięcznie nawiązuje do zawartości klasycznego artisanowskiego flakonu. Nowoczesna, skórzana, bardzo radosna kompozycja Olivii Giacobetti została zainspirowana cyrkiem. Znajdziemy tu więc nie tylko woń skórzanych siodeł cyrkowych koni, ale i wszechobecnych trocin i cyrkowych czworonogów.

DZING! delikatnie ewoluuje na skórze od mocnej skóry, poprzez piżmowe nuty zwierzęce w kierunku wieńczącego dzieło suchego kastoreum . Dzikie, nieokiełznane bestie – piżma, które atakują tak brutalnie w Lutensowskim Muscs Koublai Khan tu w pewnym momencie nieśmiało wyzierają z wyłożonych trocinami klatek, ale nigdy z nich na dobre się nie wydostają. Gdy wyczytałem o cyrkowym klimacie DZING! zdumiałem się. Gdzieś w mojej zapachowej pamięci odżyły obrazy cyrku, do którego chodziłem będąc dzieckiem. Zawsze robił on na mnie niesamowite wrażenie. Ten gigantyczny namiot, ten półmrok, ta rozświetlona arena. Te popisy tresowanych, egzotycznych zwierząt, wygłupy klaunów i te niebywałe wyczyny akrobatów oraz akrobatek w skąpych strojach, odsłaniających atrakcyjne, wysportowane ciała. Wreszcie ten niepowtarzalny….. zapach. Wszystko to było dla mnie – małego chłopca z małego miasta – ogromnym przeżyciem. Te wszystkie obrazy przyobleczone w cyrkową woń Giacobetti zamknęła we flakonie DZING!, umożliwiając w ten sposób przywołanie tych dziecięcych wspomnień w dowolnej chwili. Niebywałe…

Muszę przyznać, że DZING! to – obok Cuir Ottoman Parfum d’Empire – najpiękniejsze perfumy skórzane, jakie znam. Jak zwykle w przypadku dzieł Giacobetti zapach jest niezwykle harmonijny, sugestywny i „na temat”. Perfekcyjnie dopracowane szczegóły, nieodparty urok, ale i subtelna moc i średnia trwałość, czyli wszystko to, do czego przyzwyczaiła nas piękna Włoszka, znajdziemy w DZING! To prawdziwa magia perfum.

Nuty głowy – biały irys, imbir

Nuty serca – biały cedr, świeża kawa, żonkil

Nuty głębi – szafran, piżma, benzoes, nuty skórzane (kastoreum)

twórca: Olivia Giacobetti

rok wprowadzenia: 1999

*    *    *

a na koniec….Mechant Loup czyli zły wilk w orzechowym lesie

Duchaufour postawił w centrum tej kompozycji niesamowicie sugestywny akord orzechowy. Nie jest to jednak orzech „surowy”, a raczej smaczna mikstura orzecha, lukrecji i miodu, wzmocniona drewnianymi nutami cedru i gwajaku. Z początku świdrujący w nosie orzech, sprawiający wrażenie jakby ciepłego i wilgotnego, z czasem wysusza się i osładza, by tak trwać na skórze przez kilka godzin. Intrygujący to zapach, apłciowy, uniwersalny, zmysłowy, „jadalny”. Moc średnia, trwałość takaż.  Jest ładny i oryginalny. Nic jednak we mnie nie porusza i nie zainspirował mnie do żadnych dłuższych opisów. Ot takie sobie pachnące cudeńko. Ciekawostka. Może być. Ale nie musi.

Nuty głowy: pieprz, lukrecja

Nuty serca: cedr, leszczyna, orzech laskowy, drzewo gwajakowe, kozieradka

Nuty bazy: miód, mirra, mech dębowy

twórca: Bertrand Duchaufour

rok wprowadzenia: 1997

29 uwag do wpisu “L’Artisan Parfumeur – pastelowe pejzaże zapachowe (II)

    1. Wg mnie to zapach idealny aa wiosnę i jesień, ale zda się także na lato. Zimą lepiej sięgnąc po inne perfumy, które z kolei niekoniecznie sprawdzają się w cieplejszych porach roku.

      1. dzieki za odpowiedz.

        jutro ide kupic timbuktu 🙂 jest w tym zapachu cos wyjatkowego… nie umiem okresli… moze to ta kwiatowo-warzywno-kadzidlana nuta….

        moja aktualna kolekcja to:
        Kurkdjian Lumiere Noire (na wieczor)
        Annick Goutal Sables (czeka na chlodniejsze i zimne dni)
        Avignon CdG (hm… w zaleznosci od nastroju)
        Kyoto CdG ( j.w. ale teraz na schylku lata).

        co sadzisz o mojej kolekcji? (sorry za „ty” ale chyba obaj nie mamy za duzo lat 😉

      2. Zazdroszczę momentu zakupu Timbuktu! Własny flakon to coś, co warto mieć. Jest rzeczywiście wyjątkowy i zgadzams ię co do tej kwiatowo-warzywno-kadzidlanej nuty. Co ciekawe – akurat wczoraj go użyłem – pachniał na mnie ponad 10 godzin, więc trwałość ma rewelacyjną. Jak będziesz go kupował sugeruje poprsic o próbkę innego L’Artisana – Dzonghka. Jeśli nie znasz – polecam. Ma wiele wspólnego z Timbuktu i jest równie niesamowity.

        Twoja kolekcja podoba mi się. Wszystkie zapachy są intrygujące i oryginalne i wszystkie cenię. Widzę, że gustujesz w niekonwencjonalnych i wyrafinowanych pachnidłach. Timbuktu będzie świetnym uzupełnienim Twojego zbioru.
        Co do lat – chyba jednak mam ich trochę więcej, niz bym chciał 😉 Nie mam nic przeciw ‚ty’ 😉
        Pozdrawiam.

  1. Dzięki. Właśnie o Dzongha też myslałem… 🙂 Co do gustów – przyznaję, że lubię pachnieć czymś innym niż ludzie wokoło i jakoś tak się złożyło, że nisza mnie bardzo wciągnęła. I jakoś idę w tym pod prąd – wybieram zwykle to, co innym nie pasuje 🙂 Regularne sieciówki mają kilka zapachów, które cenię (Prada Infusion d’homme, Armani Attitude, Narciso Rodriguez) ale po „wejściu w niszę” tz. regularne sieciowe zaczynają pachnieć dla mnie jakoś …. sztucznie i za bardzo chemicznie, takie mam odczucia….

    1. No tak to z tą niszą już jest. Większość osób, które w nią „wdepną”, zaczyna nudzić się propozycjami designerskimi, choć oczywiście w mainstreamie znajdziemy wiele wspaniałości. Także cenię zapachy Prady (w ogóle), N. Rodriguez for Him, Armaniego może mniej. Tak czy inaczej nisza nie ma końca i jezli juz zacząłeś w niej smakować, to tak już pozotsanie. Życzę powalających niszowych odkryć. I gorąco zachęcam do zapozniania się z zapachamami Oliviera Durbano oraz Andy Tauera.

  2. Durbano podoba mi się kadzidlany Rock Crystal ale w porównaniu z Olibanum Profumum Roma wypada wg. mnie blado.
    Innych jakoś nie wąchałem wnikliwie. A. Tauera nie znam w ogóle 😦

    Kupiłem Timbuktu i zwróciłem uwagę na Navegar…

    W końcu zacznę zarabiać wyłącznie na perfumy a zęby w ścianę 🙂 🙂 🙂

    1. no i jednak nie – Navegar dla mnie zbyt wodnisty. ale zakochalem sie w innym l’artsanie – Fou d’absinthe.

      ciekaw jestem co o nim myslisz….

  3. sprawadzilem zapachy Andy Tauera i musze przyznac, ze dla mnie to tragedia. zapachy chemiczne. A Incense Extreme jest straszny chemiczny, chlorowy, jak cos dezynfekujacego. ohyda.

  4. uzywam Timbuktu i mam wrazenie, ze teraz gdy jest chlodno jest nawet bardziej intensywany i pachnie tak samo jak latem. spotkalem sie z opinia, ze jest to zapach letni. wg mnie teraz gdy jest chlodno pachnie rownie dobrze i intensywnie. Jakie Ty masz zdanie?
    Ciekawe, jak uklada sie np zima lub gdy jest duzo chlodniej niz obecnie.
    zapach jest wyjatkowy.

  5. uzywales moze Timbuktu w chlodne i zimne dni?
    zastanawiam sie jak by sie ukladal ten zapach w chlodna/zimna jesien i zime…

  6. Właśnie zachęcony recenzją zakupiłem próbkę Timbuktu. test nadgarskowy zrobiłem 3 godziny temu, trzyma jak cholera. Jakoś kojarzy mi się z Pour Monsieur Chanel, ale może to tylko tak?

  7. Chanel jest orientalno-szyprowy, Timbuktu skórzano- szyprowy… Ta vetiveria mnie zmyliła:) ale nie będę się przecież spierał…

    1. Pomijając już kwestie typologii obu perfum, te zapachy są wg mnie różne. Skóry w Timbuktu akurat nie odnajduję (co innego w Dzongkha – ten także polecam kiedyś przetestować, bo zacne to pachnidło).

  8. Na mojej skórze Timbuktu ma tragiczną trwałość, po 3 godzinach czuć nic, nawet blisko skóry jest niewyczuwalny:( Poza tym sam zapach mnie nie zachwycił, z podobnych jemu wolę bardziej atrakcyjny dla mojego nosa i dużo trwalszy ogródek nilowy Hermesa

  9. Marcin, zastanawiam sie nad dwoma zapachami: Timbuktu ponownie lub moze Coeur de Vetiver Sacre…. Pomomo skladu wetiweru w obu podobne na pewno nie sa wg mnie. Ktory ciekawszy i lepiej sie rozwija?

    Nie chce tez kupowac zapachu podobnego do jakiegos ktory mam (obecnie posiadam: Idole EDP, Navegar, Silver Mountain Water, Al Oudh, Olibanum, Byredo Baudelaire, Bois d’Ombrie, Zagorsk)

    1. Niestety CdVS znam zbyt pobieżnie i nie mam go obecnie „na stanie”, więc nie pomogę. Moja opinię o Timbuktu znasz – jedno z najlepszych znanych mi pachnideł. Ale CdVS zapamiętałem także bardzo pozytywnie….

  10. Marcin, mam flakon 50 ml Timbuktu, z ktorego zuzylem jakies 5 ml – masz moze ochote przygarnac za 120-140 zl? Pamietam, ze ten zapach jest wsrod Twoich „top”.
    Andrzej

Dodaj komentarz