Po całkiem udanej Black Collection i nijakiej Floral Collection, chyba najbardziej znana hiszpańska perfumowa marka niszowa przedstawiła właśnie Oriental Collection, na którą – podobnie jak w przypadku ostatnich wyżej wymienionych dwóch dwóch kolekcji – składają się trzy pachnidła.
Megalium
Przyprawiona cynamonem, gałką, pimento i pieprzem słodko-żywiczny kadzidlak. „Ale to już było” i to wielokrotnie. I to dawno temu. Wciąż jednak – jak widać – lubi wracać, mimo że przecież słowa piosenki mówią coś zupełnie innego…
Botafumeiro
Przyprawiony pieprzem i gałką kadzidlak, rozpoczynający się bardzo podobnie do słynnego Bois d’Encens Armani Prive (choć wstęp jest mniej pikantny i drzewny, za to złagodzony przez cytrusy), dość szybko jednak tracący początkowy impet i w przeciwieństwie do przywołanego dla porównania arcydzieła minimalizmu Michela Almairaca, Botafumeiro nie oferuje nic interesującego poza wspomnianym początkiem. Szkoda.
Ambar del Sur
Po prostu żywiczny, ciepły zapach ambrowy, jak dziesiątki innych. Nuda.
Oriental Collection potwierdza wg mnie na to, że Sara Carner wyraźnie skręciła w ścieżkę komercyjną. Granie znanych i przyjemnych melodii niejednemu już przyniosło zyski, choć niekoniecznie chwałę. Zapachy te są poprawne. Tyle i tylko tyle. Cechuje je wtórność i zachowawczość oraz raczej dyskretny charakter. Już Black Collection trochę niepokoiła wtórnością, choć same zapachy broniły się jakością. Flower Collection niczym mnie nie zachwyciła. Ostatnie wg mnie naprawdę intrygujące i udane pachnidła Carner to Paolo Santo i Costarella. Także w najstarszej Woody Collection znajdziemy znacznie lepsze pozycje, niż te składające się na miałką w mojej ocenie Oriental Collection. I nawet te piękne flakony jej nie ratują. Niestety.