Slumberhouse – dom śpiocha, czyli perfumowy underground

Autorska, amatorska mikro-perfumeria artystyczna to zjawisko w ostatnich latach dynamicznie przybierające na sile, głównie za oceanem. Zapachy takich marek jak Sonoma Scent Studio, DS & Durga, Aftelier Perfumes, Olympick Orchids, Juniper Ridge, Anya’s Garden, Kerosene, MCMC, Smell Bent to dziś symbole powrotu do korzeni perfumerii, prawdziwego hand made, perfumerii jako sztuki nieskrępowanej ani wymaganiami rynku, ani narzucanymi przez kierunkowe wykształcenie perfumiarskie schematami myślowymi (z wszystkimi tego wadami i zaletami). Nie możemy też zapomnieć o europejskich przykładach: Tauer Perfumes, Vero Profumo czy Parfumerie Generale to prawdziwe oazy swobodnej perfumowej twórczości. Zjawisko to wydaje się być reakcją na obniżenie lotów i wzrost popularności oraz dostępności perfum niszowych oraz deprecjację estetyczną zapachów designerskich. Stąd pewnie coraz częściej będziemy mieli okazję testować i czytać o pachnidłach hand made, szczególnie że powolutku zaczynają się one pojawiać w nielicznych póki co polskich perfumeriach niszowych, co bardzo mnie cieszy. Przykładem Slumberhouse, którego polskim entuzjastom perfum niszowych oferuje krakowska perfumeria Lulua.

Slumberhouse

Slumber znaczy „drzemka”…

Amerykanin Josh Lobbtwórca marki Slumberhouse, perfumiarz – samouk, własnoręcznie tworzy swoje zapachy, bazując na bardzo oryginalnych składnikach, które pozyskuje z różnych, sobie tylko znanych źródeł. Co za tym idzie, jego pachnidła wyróżnia bardzo oryginalna estetyka, przemawiająca do koneserów i miłośników woni niebanalnych, nietypowych, ale i naturalnych. Lobb polega głównie na naturalnych absolutach (co skutkuje wielowątkowością i doskonałą trwałością jego pachnideł), nie odżegnując się oczywiście od wspomagania syntetykami (jest fanem Iso E Super, ale po prawdzie, kto nie jest?). Stara się nie używać olejków zapachowych, na których opiera się klasyczna perfumeria, gdyż uważa je za mało interesujące i jednowymiarowe. Jego perfumy z założenia pozbawione są składników uważanych jako tradycyjnie stosowane do konstruowania tzw. nut głowy (głównie cytrysy, niektóre zioła, pieprz), które artysta uważa za zbędne i nic nie wnoszące. Jego zdaniem nie ma sensu umieszczać w perfumach aromatów, które będą pachnąć zaledwie kilka minut, po czym znikną. Niemniej na podstawie przeprowadzonych testów naskórnych z przekonaniem stwierdzam, że pachnidła Slumberhouse wykazują niemal zawsze trójetapową ewolucję, co wg mnie wynika z faktu, iż są złożone z wielu naturalnych ingrediencji, samych w sobie złożonych z molekuł różnej wagi i lotności. Paradoks pachnideł Slumberhouse polega więc na tym, że choć w sposób zamierzony są pozbawione składników budujących zwykle akord głowy, to jednak nie są pozbawione trójfazowej konstrukcji. Początek każdego z nich to intensywna, zwykle soczysta woń będąca chaotyczną mieszanką setek molekuł. Ten chaos trwa zwykle kilka minut i w sposób naturalny przechodzi w już uporządkowany akord głowy, będący kwintesencją zapachu, choć wciąż nie tym, co zajmuje Lobba najbardziej. Przyznaje on, że to dopiero akord głębi (w przypadku jego perfum do określenie wyjątkowo adekwatne), pojawiający się po kilku godzinach, a obecny na skórze przez co najmniej kilka następnych, jest tym, na którego treści i jakości Lobbowi jako kompozytorowi perfum zależy najbardziej. Mikstury Lobba muszą mieć gigantyczną koncentrację, sądząc po ich intensywności, gęstości, barwie (oczywiście naturalnej!) i trwałości.

Zapachy Slumberhouse robią wrażenie środkowego palca pokazanego IFRA i innym tego typu organizacjom „dbającym o nasze zdrowie”.

slumberhouse old bottles
Wycofane (poza Jeke) zapachy Slumberhouse w starej wersji flakonu

Josh Lobb szuka inspiracji w różnych miejscach. Procesowi twórczemu zawsze towarzyszy ulubiona muzyka (nie klasyczna broń boże!). Jeden z jego zapachów (Norne) zainspirowany został muzyką black metalową, inny zaś (wycofany z oferty Brosse) skomponował w ramach eksperymentu pod wpływem środków halucynogennych i psychodelicznych.

Lobb to taki perfumowy self made man, który wszystko robi po swojemu. Uważa, iż brak perfumiarskiego wykształcenia ma tę zaletę, że umożliwia mu nowatorskie i nietypowe spojrzenie na tworzenie perfum. Trzeba mu oddać, że faktycznie ma swój styl. Ma też rosnącą bazę fanów. Jego pachnidła zyskują niemal kultowe uwielbienie. Wystartował z Slumberhouse w 2008 roku. Do dziś opublikował osiemnaście kompozycji, z których dwanaście zdążył wycofać z oferty tłumacząc się m.in. problemami z pozyskiwaniem kluczowych składników. Jego kolekcja obecnie składa się z sześciu pachnideł o bardzo oryginalnych nazwach: Kiste, Norne, Sadanne, Ore, Pear+Olive, Jeke. Obco brzmiące nazwy (z wyjątkiem jednej) zdaniem Lobba niczego nie oznaczają  i jest to zamierzone. Perfumiarz nie chce nazwami sugerować, w jaki sposób jego zapachy będą odbierane. Podobnie jest z ujawnianiem nut zapachowych, z tym że tu jednak wygrywa oczekiwanie klientów, by przed decyzją o zakupie poznać choć główne składniki aromatu. Co z pewnością nietypowe, Lobb sam stroni od używania perfum, również i własnych. Co więcej, zanim rozpoczął swą perfumiarską przygodę, także nie nosił perfum i nie tolerował ich u innych. Slumberhouse zrodził się w pewnym sensie jako wyraz buntu Lobba wobec nudnej maisntreamowej perfumerii, podobnie jak w latach siedemdziesiątych muzyka punkowa zrodziła się jako bunt przeciwko establishmentowi i muzyce popularnej.

Gdyby dostał propozycję współpracy od swych idoli: Christophera Sheldrake’a, Pierre’a Guillaume’a lub Calice Becker, natychmiast rzuciłby wszystko, by móc się od nich uczyć perfumiarskiego fachu.

Obcowanie z zapachami Lobba było dla mnie sporym wyzwaniem, a próba ich opisania jeszcze większym. Poczułem się jak meloman, przyzwyczajony do nie zawsze ambitnej muzyki, zwykle jednak granej przez wirtuozów, któremu nagle przyszło wysłuchać kilku utworów undergroundowego rocka, granego przez samouków z pomysłem i duszą, ale także z brakami warsztatowymi, którzy polegają na intuicji raczej, aniżeli na świadomie dobieranej harmonii i melodii. Jednak ta muzyka ma swoją niewątpliwą urodę, czasem wręcz magnetyczny czar. Bazując na przechowywanych z pietyzmem maleńkich próbkach perfum nie byłem w stanie ocenić, jak zachowują się one użyte „globalnie” (czego rzecz jasna żałuję). Miejscowe testy naskórne musiały wystarczyć i to na nich oparłem swoje opisane niżej wrażenia.

Jeke – 100% tytoniu w tytoniu

Pierwszy aromat jaki dociera do mych nozdrzy to najprawdziwszy absolut tytoniowy z cały swym przebogatym dobrodziejstwem budujących go nut mineralnych, ziemistych, wilgotnych i z wyraźnie krążącą w powietrzu nikotyną. Kto choć raz w życiu miał okazję go wąchać, ten nie zapomni tego nigdy. Oto Jeke – najprawdziwsze pachnidło tytoniowe na świecie! Jakże w swej naturalności i prawdziwości odległe od wszystkich innych perfum rzekomo pachnących tytoniem! Woń jest ciężka, gęsta, przysadzista, niesamowicie wyrafinowana i … bardzo męska. Tytoniowi towarzyszy olfaktorycznie bardzo z nim spójna paczula, a bezkresnej głębi i trwałości nadaje benzoes. Jak wszystkie zapachy Slumberhouse, tak i ten majestatycznie transformuje na skórze od wspomnianego tytoniu poprzez goździk w kierunku ciepłego bursztynowego dna, trwającego całą wieczność…

slumberhouse jeke

główne składniki/nuty: benzoes, paczula, tytoń, herbata Lapsang Souchong, wanilia, goździk

rok premiery: 2008

Norne – wilgoć leśnej ściółki i niedogaszone ognisko

Mój prywatny faworyt Slumberhouse i to zupełnie nie dlatego, że zainspirował go muzyczny gatunek zwany black metalem. Zapach ten wedle słów Lobba zmieszany został tylko i wyłącznie z naturalnych absolutów. Jest spełnieniem marzeń tych, którzy lubują się w woniach drzewnych, mszystych, dymnych, mrocznych. Norne to jedno z najbardziej mrocznych pachnideł, jakie znam. Niezwykle leniwie rozwijające się na skórze od iglastej jodły przez piękny akord żywiczny aż po dymny, pachnący niczym niedogaszone ognisko, trwający ponad dobę i opierający się detergentom akord bazy. Wszystko to zanurzone w mszystym kontekście. Norne spodoba się fanom Black Tourmaline Oliviera Durbano, Fumidus Profvmvm Roma, Bois d’Ascese Naomi Goodsir, Fireside Sonoma Scent Studio, czy Big Sur Juniper Ridge. Kawał bezkompromisowego, niszowego pachnidła o gargantuicznej wprost trwałości.

slumberhouse norne

główne składniki/nuty: jodła, porosty, paproć, mech, cykuta, kadzidło

rok premiery: 2012

Ore – pikantne kakao z drzewnym finiszem

Mieszanka suchego pylistego kakao z nutą ziołową (podejrzewam wspomnianą lebiodkę kreteńską) tworzy niezwykły, oparty na kontraście akord początkowy. Coś zupełnie niespotykanego i fascynującego. Po kilku minutach kakao zmniejsza swa obecność, a zapach staje się intrygująco przyprawowy. Akord bazy wyłaniający się na końcu trwania jest suchy i drzewny. Ore z każdą próbą przekonywał mnie do siebie bardziej. Lubię pachnidła oparte na kontrastach. Uważam, ze mają w sobie więcej życia, zwykle też są nowatorskie. Mistrzem kontrastów w perfumach jest Bertrand Duchaufour. Dziwie się, że Lobb nie powołuje się na fascynację tym perfumiarzem, bowiem w Ore czuć podobną filozofię. Bardzo intrygujący zapach.

slumberhouse ore

główne składniki/nuty: drewno dębowe, kakao, mahoń, gwajak, lebiodka kreteńska, wanilia, whiskey lactone, balsam Peru,

rok premiery: 2009

W wywiadzie z kwietnia 2012 roku Lobb zapowiedział, że pracuje nad kilkoma pachnidłami, którym chce nadać bardziej „noszalny” i uniwersalny charakter, przy jednoczesnym zachowaniu swojego unikatowego stylu. Josh tłumaczył to tym, iż chciałby, by ludzie sięgali po jego pachnidła częściej, a nie tylko na specjalne okazje, jak to było dotąd i wynikało z ich ewidentnie niszowego, bardzo indywidualistycznego charakteru. Na pierwszy rzut oka ta koncepcja wydaje się dość karkołomna. Bowiem jak się „uładnić” i wciąż pozostać oryginalnej urody? Kolejne trzy pachnidła (chronologicznie) są dokładną ilustracją tych zamierzeń perfumiarza i dowodem ich realizacji z sukcesem. Na tle pozostałych – jakże mrocznych – te ukazują jaśniejszą stronę twórczości Amerykanina, zachowując jednak jego specyficzny styl.

Pear+Olive – oryginalny gourmand, czyli ciasto gruszkowe

Nietypowa dla Lobba nazwa zapachu mówi nam bardzo wiele, a nawet zdradza nam jego istotę. Oto pachnidło z sugestywną, wręcz namacalną nutą gruszki, jakiej dotąd w perfumerii nie spotkałem. Przyznam, że Lobb zaskoczył mnie tu szczególnie pozytywnie, komponując akord do złudzenia przypominający woń owocu gruszki, choć przecież wiadomo, że z owocu gruszki nie jest możliwe pozyskanie pachnącej substancji. W Pear+Olive gruszka została podana w towarzystwie zapachu, który określiłbym jako kremowy, nieco waniliowy, nieco kokosowy, nieco przypominający proszek do pieczenia, ewidentnie spożywczy… Po namyśle stwierdzam, że Pear+Olive pachnie jak świeżo upieczone ciasto gruszkowe (!). Bardzo oryginalny i naprawdę świetny pomysł oraz przekonujące wykonanie. Nie bez przyczyny to bestseller Slumberhouse.

slumberhouse pearolive

główne składniki/nuty: gruszka, koniak, rumianek, aglaia, oliwa, drewno massoia, tatarak

rok premiery: 2014

Sadanne – truskawkowy syrop na skórze i drewnie

Miast znanych „lobbowskich” mszystych, drzewnych i balsamicznych nut tu znajdziemy owocową nutę syropu z truskawek połączoną z absolutem różanym i białym winem. Wszystko to utrwalone zostało ambrą i osadzone na nutach drzewnych. Co ciekawe, baza zapachu, która ujawnia się kilka godzin po aplikacji, gdy zniknie już główny syropowy temat, zaczyna przypominać mi Fuel for Men Donny Karan. Ma ona przyjemny, lekko skórzany, lekko też wciąż owocowy charakter, czego absolutnie nie spodziewałbym się po Sadanne, sądząc po tym, jak się rozpoczyna. Wreszcie na zakończenie wyłania się wspomniana w opisie nuta drzewna. Subtelna, ciepła, bardzo blisko-skórna. Reasumując bardzo ciepłe, pozytywne, przyjemne i ciekawie zmieniające się pachnidło Josha Lobba.

slumberhouse sadanne

główne składniki/nuty: truskawki z syropu, szara ambra, róża damasceńska, białe wino, nuty drzewne

rok premiery: 2014

Kiste – jasny tytoń o aromacie brzoskwini

Najnowsze dzieło Josha Lobba konsekwentne realizuje jego zapowiedź o budowaniu pachnideł bardziej „noszalnych”, mogących zdobyć szerszą publiczność, a co za tym idzie – klientelę. Po gourmandzie Pear + Olive i owocowo-skórzanym Sadanne tematem Kiste jest częsty zarówno w perfumerii niszowej jak i mainstreamowej tytoń, tyle że w tej ładniejszej, słodkiej i owocowej odsłonie, zupełnie przeciwnej do naturalizmu Jeke. Słodka nuta zwana tobacco, nie mająca wszakże nic wspólnego z ziemisto-sienną wonią prawdziwego tytoniowego absolutu obecnego w Jeke, znaleźć można w takich bestsellerach tak Tobacco Vanille Toma Forda, Spicebomb Victor&Rolf, 1899 Hemnigway Histoires de Parfums czy doskonałym Tabac Aurea Sonoma Scent Studio.

Słodka nuta tytoniu połączona to została z nutą owocową (brzoskwinia) i wyraźną miodową słodyczą. Lobb nadał zapachowi swój indywidualny szlif, w efekcie czego, pewnie też dzięki użyciu nietypowych składników (lawsonia bezbronna, wrzos, czarny bez) i unikaniu nieco już ogranego łączenia tytoniu z przyprawami (cynamon, wanilia), Kiste pachnie mimo wszystko nieco inaczej, niż wszystkie znane mi pachnidła słodko-tytoniowe. Jest bardzo okrągłe, miękkie, puszyste, ciepłe, otulające. Może się podobać. Zapach jest – jak na standardy Lobba – od razu przyjemny i z wyraźnymi ambicjami na bestseller. Zobaczymy…

slumberhouse kiste

główne składniki/nuty: tytoń, brzoskwinia, wrzos, tonka, kwiaty lawsonii bezbronna (henna), czarny bez, paczula, miód

rok premiery: 2015

Twórczość Josha Lobba to niewątpliwie unikatowe zjawisko w perfumerii. Perfumy Slumberhouse pachną zupełnie nie perfumowo, odmiennie, bardzo oryginalnie. Dlatego skierowane są raczej do tych osób, których tradycyjne pachnidła nudzą bądź im po prostu nie odpowiadają (tak jak to swego czasu było w przypadku samego twórcy). Poszukując indywidualnego zapachu dla siebie z pewnością warto je przetestować. To inny wymiar perfumerii. Warunkiem powodzenia będzie otwartość, a nawet swego rodzaju odwaga. Nie każdy bowiem będzie miał jej dość, by nosić choćby Norne czy Jeke. I całe szczęście. O to przecież w tym wszystkim chodzi…

7 uwag do wpisu “Slumberhouse – dom śpiocha, czyli perfumowy underground

  1. Fajny opis, szkoda że są tylko ekstrakty w chorej cenie dostępne… ;/
    Czym więcej poznaje perfum niszowych tym bardziej stwierdzam że jest pewien poziom jakości który osiągnęli np Amouge, Bond no 9, tom ford i kilku innych, a wszystko powyżej w zaporowych cenach to jest już „szuka” dla snobow często też o marnych parametrach.
    Czasem warto fax krok w tył i poszukać perełek w środkowej lidze i się nimi cieszyć..

  2. Zastanawia mnie jedno jeśli chodzi o perfumy niszowe, zazwyczaj są one tak niszowe, że nie można ich nigdzie kupić. Czasem jednak ludzie mają tylko próbki które są bardzo drogie ale i tak nie mogą perfum globalnie używać bo jest ich za mało. Czy w ogóle perfumy niszowe można kupić, może najprawdziwszej na świecie niszy ,niszy tak naprawdę nie da się kupić? A to co da się kupić to już niszą nie jest bo da się kupić? O co chodzi z tą niszą tak naprawdę?

    1. Oj, to jest pytanie ocierające się o rozważania filozoficzne. Nie jestem w tym mocny. 🙂 Z pewnością współczesna nisza nie jest tym, czym była lat temu 10. Niszowość w jakimś sensie przeszła do mainstreamu. i służy dziś przede wszystkim do zarabiania pieniędzy. Obecnie jej miejsce zajęli twórcy tzw. „artisanal perfumes”, czyli dosł.
      „rzemieślnicy”, którzy realizują cały proces we własnym zakresie, od kompozycji po opakowanie (m.in. Andy Tauer, Sonoma Scent Studio, Slumberhouse, Anatole Lebreton, DS & Durga, a u nas w Polsce Piotr Czarnecki).
      Wszystkie przez mnie opisane perfumy niszowe można kupić, jeżeli nie u nas w kraju, to poprzez Internet. Nawet te z USA i Szwajcarii, choć to bywa nieco trudniejsze (obwarowania bezpieczeństwa).

      Pozdrawiam.

  3. Nisza w założeniu i nazwie ograniczona w dostępności. A wtedy staje się automatycznie luksusem – często drogim. I dobrze. To generuje adrenalinę, zabawę w pozyskanie i bycie tym wyjątkowym 🙂

    A tak dodatkowo … to ciekawy temat… czym jest nisza w niszy … ta prawdziwa NISZA . czy poszukując niszy chcemy po prostu inaczej pachnieć , niż wszyscy, czy pociąga nas nowe, czy tez zbuntowane i przekraczające estetyczne kanony. czy też wreszcie Haute Luxe w rozumieniu małych edycji, niedostępności, czy kilku zaledwie perfum w ofercie. To wszystko jest bardzo pociągające. na innym blogu znalazłem fajną definicje, że nisza to perfumy dziwne, nieoczywiste. Inny rodzaj szukania – to szukanie arcydzieł. Są juz te uznane i znane. Aventus, CDG2, Shalimar, i można mnożyć. Poszukujący nigdy nie spocznie – i będzie szukał i w mainstreamie, i w niszy – tej jedną nogą w mainstreamie, i w niszy przed mainstreamem, i w hand made. Nisza w czystej formie – to dla mnie osobiście coś co wnosi świeży powiew, czasem łamie reguły, czasem przywraca coś wartościowego podane w nowy sposób, a co pożarła już komercja, czasem tworzy dziwadła właśnie i to jest świetne. Na pewno rodzi się z czystej pasji tworzenia i prawie zawsze jest dziełem wizjonerów. jest bezkompromisowa – jak film autorski często, na ten przykład. I taką perfumerię nazwałbym sztuką perfumeryjną. Plus arcydzieła oczywiście- nawet te w mainstreamie. W sumie o arcydzieła chodzi. perfumy same w sobie doskonałe. wtedy trudno znaleźć słowa na opisanie, bo ich mało. Ale w sumie chodzi o zapach, o wąchanie i ekstazę. Guerlain też był kiedyś niszą – i pozostawił wiele arcydzieł po sobie, Podobnie Dior, teraz mamy nowych niszowców. no to sobie pofilozofowałem 😉

    1. Bardzo interesujący wywód, z którym zreszta się zgadzam. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat pojęcie niszy bardzo się zdewaluowało w wyniku roszczenia sobie praw do tego określenia zbyt wielu marek.

  4. Ktokolwiek mówił, że cena z Lulua była chora, ten niech sie cieszy że nie musi kupować z amerykańskiej dystrybucji – po obecnym kursie jest to 790 zł za flakon plus przesyłka plus ewentualne cło za 30 ml oraz prawie 1300 zł za 50 ml za flakon plus przesyłka plus ewentualne cło…

Dodaj komentarz