L’Artisan Parfumeur „Seville a l’Aube”

Perfumy te mają szczególną historię. Powstały na kanwie wspomnień Denyse Beaulieu – dziennikarki, pisarki i autorki jednego z najlepszych blogów poświęconych tematyce perfum: Grain de Musc. Pewnego dnia opowiedziała ona pewnemu znajomemu perfumiarzowi historię namiętnego romansu, jaki przeżyła podczas Świętego Tygodnia w Sewilli. Ta historia, a dokładnie pochodząca z niej scena, w której dwojgu namiętnych kochanków towarzyszy ciepły wieczór, kwitnące drzewo pomarańczowe, blask świec i zapach kadzidła dochodzące od przechodzącej właśnie obok procesji wiernych, stała się punktem wyjścia do skomponowania perfum Seville a l’Aube. Sewilla o zmierzchu. Sam Bertrand Duchaufour, przy ścisłym udziale Denyse, przez półtora roku pracował nad pachnidłem mającym uwiecznić tamtą noc…

the-perfume-lover-01

Szczególność tego zapachu polega także na tym, że historia jego powstania opisana została przez Denyse Beaulieu w książce pod wieloznacznym tytułem The Perfume Lover. A personal history of scent, która ukazała się – podobnie jak zapach – w 2012 roku.

The Perfume Lover. A personal history of scent

Książka ta to m.in. interesujący zbiór przepuszczonych przez perfumowy pryzmat wspomnień autorki, która urodziła się w Kanadzie, a w wieku lat dwudziestu paru przeprowadziła do Paryża, gdzie ukończyła studia (Literatura Francuska) i gdzie mieszka i pracuje jako dziennikarska freelancerka. Poprzez lekturę poznajemy interesujące fakty dotyczące wielu historycznie ważnych pachnideł (Shalimar, No.5, Fracas, Poison), kilku niszowych marek perfumeryjnych (m.in. Serge Lutens, Frederic Malle Editions de Parfums, Etat Libre d’Orange, Comme des Garcons, L’Artisan Parfumeur), mniej znane fakty z ogólnej historii perfum, analizy współczesnego rynku perfum oraz spojrzenie autorki na perfumową blogosferę, której jest przecież istotną współtwórczynią. Denyse opisuje także swoje rozmowy z dyrektorami artystycznymi niszowych marek: Sergem Lutensem, Fredericem Malle, Christianem Astuguevieille (Comme des Garcons), a także perfumiarzami (m.in. Michelem Roudntiską, Sandrine Videault, Mathilde Bojaoui, Antoine Lie) oraz innymi osobami związanymi mniej lub bardziej ściśle z perfumowym światem (m.in Tildą Swinton o pracy nad Like This dla ELdO). W książce Beaulieu dzieli się z czytelnikami intymnymi wspomnieniami swoich związków z mężczyznami, porusza także wątki historyczne, a nawet religijne. Całość okazuje się być fascynującą lekturą, szczególnie że wiedza Denyse dotycząca tematyki perfumowej jest zaiste imponująca, a o wielu rzeczach nie dowiemy się z innych źródeł, są bowiem wynikiem jej wieloletniej pracy, obracania się w „środowisku”, odbytych spotkań i rozmów. Dość powiedzieć, że czytałem ją z wypiekami na twarzy, a większość informacji w niej zawartych okazała się dla mnie nowa i niezwykle interesująca.

Bertrand Duchaufour

The Perfume Lover to także lektura, dzięki której poznajemy Bertranda Duchaufoura – wciąż jeszcze wschodzącą gwiazdę sztuki perfumeryjnej i jednego z najwybitniejszych zapachowych magów naszych czasów. Dowiadujemy się o jego historii, gustach (także perfumowych), charakterze, warsztacie, metodach pracy, ale także poznajemy jego przemyślenia na tematy branżowe i szersze, nierzadko dotyczące sztuki, a nawet filozofii. Książka trafia akurat na bardzo ważny etap w jego życiu, gdy zaczyna on otrzymywać coraz więcej zapytań i pracuje nad coraz większą liczbą zleceń, realizując równolegle wiele projektów dla rozmaitych marek i w związku z tym także sporo podróżując.

Duchaufour zaczynał jako młody adept perfumiarskiej sztuki pod skrzydłami swego mentora Jean-Louisa Sieuzaca (tego od m.in. Fahrenheita). Później pracował w jednej z dużych firm produkujących kompozycje zapachowe (Symrise). Jednak po czasie zrezygnował i postanowił zostać perfumiarzem do wynajęcia. Oto jak w rozmowie z Beaulieu wyjaśnia swoją decyzję :

Zostałem poproszony o zrobienie rzeczy, która mnie nie interesowała i miałem spory problem z przedstawieniem przyzwoitego produktu zarówno dla firmy, w której pracowałem, jak i dla danej marki.

Więc jak sądzę nie oferowano Ci zbyt wiele do opracowania?

Nigdy więcej nie zaoferowano mi już nic.

Ponieważ byłeś trudny?

Ponieważ powiedziałem im, żeby spieprzali.

Innymi słowy byłeś ich wrzodem na tyłku.

Byłem wrzodem na tyłku, tego możesz być pewna!

denyse-beaulieu-and-bertrand-duchaufour

Innym wartym zacytowania fragmentem jest ta oto wypowiedź Duchaufoura dotycząca założeń projektu Seville a l’Aube, roboczego nazwanego Duende:

„Musimy stworzyć coś (…) co jest oryginalne, ale przyjemne. Musimy uniknąć zaszufladkowania. Nie możemy sobie na nie pozwolić. W przeciwnym razie zadowolimy mała grupę miłośników, ale te perfumy nigdy nie będą żyć. Perfumy muszą spełniać trzy fundamentalne kryteria, by mogły żyć, pozostawać i trwać, zyskując uznanie w miarę upływu czasu. Pierwsze: oryginalność. Drugie: projekcja. Trzecie: trwałość.”

Nie sposób nie zgodzić się ze słowami mistrza, a przecież tak wiele znanych mi pachnideł nie spełnia żadnego z tych kryteriów, nie mówiąc już o tych, którym nie brakuje unikatowości, ale nie chcą ani dość mocno pachnieć, ani trwać na skórze…

Warto wiedzieć, że – choć Bertrand zrealizował już dziesiątki pachnideł na zlecenie – to po raz pierwszy zgodził się na formułę współpracy z osobą tak niesamowicie zaangażowaną, ale i niezwykle wymagającą oraz doskonale zorientowaną w tematyce perfum, a nawet składników, jaką jawi się w książce Denyse Beaulieu. Opis ich wzajemnych, czasem nieco burzliwych, relacji podczas realizacji tego projektu jest bardzo interesujący i dowodzi starego porzekadła, że „co dwie głowy, to nie jedna” (a co dwa nosy to nie jeden), choć trzeba tu powiedzieć, że to perfumiarz był tu główną siła kreatywną i to on z własnej inicjatywy tworzył kolejne wersje Duende, poddając je potem pod ocenę Denyse.

„(…) Tworzenie perfum jest procesem labiryntowym. W pewnym momencie mówisz: „Cholera, obrałem zły kierunek” i musisz się cofnąć o kawałek, by wybrać właściwą drogę.” – Bertrand Duchaufour

Seville a l’Aube – Duchaufoura oda do kwiatu pomarańczy

Jednak najbardziej niesamowitą częścią książki są jej kolejne rozdziały poświęcone powstawaniu perfum Seville a l’Aube. Chyba po raz pierwszy w historii ktoś tak wnikliwie opisał proces twórczy, którego efektem jest konkretne pachnidło. Dzięki lekturze dowiadujemy się, że proces ten w wykonaniu Bertranda Duchaufoura jest prawdziwie artystyczny i intelektualny zarazem, a przede wszystkim fascynujący. Kompozycja zapachowa jest budowana w bardzo długim horyzoncie czasowym. Stopniowo zmienia się i rozwija w wyniku kolejnych sesji artysty i jego współpracowniczki, na podstawie wspólnych dyskusji, skojarzeń (czasem bardzo odległych) oraz intelektualnej walki perfumiarza z jego własnymi możliwościami i słabościami, a także z trudną materią perfumowych ingrediencji. Okazuje się, że wszystkie perfumy Duchaufoura są nieprawdopodobnie przemyślane i nic nie jest w nich przypadkowe. Są efektem bardzo precyzyjnego konceptu, który perfumiarz przenosi na papier nie tylko w kształcie formuły, ale także swoistego wykresu powiązań pomiędzy składnikami, inspiracjami, skojarzeniami. Po lekturze tych rozdziałów łatwiej mi pojąć, w jaki sposób perfumiarz ten osiąga tak niesamowite rezultaty w postaci perfum charakterystycznych, posiadających indywidualność, mimo że olfaktorycznie od siebie bardzo różnych. Nie znaczy to jednak, że praca nad kompozycją idzie artyście zawsze gładko. Pomysły częściej okazują się być chybione, aniżeli trafione. Czasem kolejne wersje zapachu prowadzą w ślepą uliczkę i trzeba powrócić do wersji sprzed wielu tygodni, tylko po to, by na bazie jednej z nich pójść w jeszcze innym, wcale niekoniecznie pewnym, kierunku. Wprowadzanie nowego składnika, by po kilku tygodniach wyrugować go z kompozycji, a później powrócić do niego, ale już w nowej kombinacji, to zupełnie naturalna praktyka. Chwile prawdziwej satysfakcji z wykonania kolejnego istotnego kroku, znalezienia właściwego kierunku przeplatają się z momentami prawdziwego artystycznego zwątpienia. Pokazują one Duchaufoura jako targanego emocjami i niesamowicie ambitnego artystę, perfekcjonistę, owładniętego wizją doskonałości i obsesją niepowtarzania nie tylko samego siebie, ale wręcz żyjącego pod wewnętrzną presją tworzenia zapachowych unikatów. Jednocześnie artystę z jednej strony świadomie unikającego zapachów „trudnych” (koniec końców jego zleceniodawcy chcą, by perfumy znajdowały nabywców nie tylko wśród tzw. perfume aficionados), z drugiej pałającego chęcią puszczenia wodzy fantazji i tworzenia pachnideł, jakich świat dotąd nie wąchał.

Jak wspomniałem, perfumy powstawały przez kilkanaście miesięcy. Przeszły 127 przemian, a wersja 128 ostatecznie zadowoliła nie tylko duet twórców, ale i – co niezbędne – artystyczne kierownictwo L’Artisan Parfumeur (dotychczasowy rekord Duchaufoura opiewał na 78 wersji  i dotyczył jednej z kompozycji dla Penhaligon’s). Zapach ostatecznie otrzymał nazwę Seville a ‚l Aube (Duende było nazwą już wykorzystaną przez Jesusa Del Pozo, przez co zastrzeżoną) i w zeszłym roku wzbogacił katalog szacownej niszowej marki*.

sevilla

Od samego początku pachnie tu nim. Kwiatem pomarańczy, któremu zieloności dodaje liść czarnej porzeczki. Jest świeżo, bardzo soczyście, jednocześnie ciepło i słonecznie. W rezultacie Seville a l’Aube zaskakuje wręcz klasycznie kolońskim akordem, w którym jednak nie dominują cytrusy, tylko coś na kształt duetu petit grain z neroli, choć ani jednego, ani drugiego w formule nie znajdziemy. Ulatujące chyżo zielone molekuły odkrywają kwintesencję duchaufourowskiego dzieła: serce Sewilli, w którym centralną nutą jest kwiat pomarańczy w formie absolutu. Jego biało-kwiatową i kruchą naturę perfumiarz wzmocnił dodatkiem magnolii oraz olejku różanego i molekuły alphadamascone. Jego nektarową naturę pogłębił zaś woskiem pszczelim. Kwiat pomarańczy symbolizuje owe kwitnące tamtej nocy w Sewilli drzewo pomarańczowe. Wosk z kolei nawiązuje do świec palonych przez wiernych w procesji, podobnie jak wzmocnione dwoma rodzajami pieprzu kadzidło frankońskie, które wraz z absolutem ze specjalnego gatunku hiszpańskiej lawendy Luisieri współtworzą bazę. Jej orientalny charakter nadaje benzoes, styrax, tonka i odrobina wanilii. Taka konstrukcja zapachu powoduje, że z czasem traci on na soczystości w kierunku lekko suchego, lekko woskowego finiszu. Tak – wg słów Bertranda Duchaufoura – pachnie orientalna kolońska.

fleurs-d-oranger-ou-neroli

Seville a l’Aube jest wg mojej oceny jednym z najpiękniejszych, najświeższych i – paradoksalnie, mimo orientalnego zacięcia – najlżejszych pachnideł z kwiatem pomarańczy w roli głównej, jakie znam. Zapach nosi się niezwykle przyjemnie i wprost nie mogę doczekać się, by przetestować go latem. Bertrand Duchaufour po raz kolejny potwierdził swoje mistrzostwo tworząc perfumy, które mają wszelkie zadatki ku temu, by żyć. Spełniają bowiem wszystkie trzy kryteria: zapadają w pamięć, otaczają noszącego wonnym woalem i trwają na skórze przez wiele godzin. Powodują przy tym, że wieczór w Sewilli jest na wyciągnięcie ręki…

 lartisan-parfumeur-seville-a-laube-02

główne składniki tworzące akord głowy: aldehydy, aksamitka, różowy i czarny pieprz, liść czarnej porzeczki (cassis), arcydzięgiel,

główne składniki tworzące akord serca: kwiat pomarańczy, wosk pszczeli, magnolia, róża,

główne składniki tworzące akord głębilawenda Luisieri, piżmo, tonka, wanilia, kadzidło, benzoes, styrax;

twórca: Bertrand Duchaufour

rok wprowadzenia: 2012

moja klasyfikacja: orientalno-kwiatowy uniseks, idealny na wiosnę/lato

moja ocena:

  • zapach: bardzo dobry
  • projekcja: dobra+
  • trwałość: ok. 10 h

*) Perfumy dostępne już są w szerokiej dystrybucji. W Polsce ma je w ofercie m.in. perfumeria Quality Missala.

8 uwag do wpisu “L’Artisan Parfumeur „Seville a l’Aube”

  1. Każdy perfumiarz pracuje w ten sam sposób.Tylko nie każdy rozpisuje sie o procesie swojej twórczości.??W końcu wykwintnych klientów nie zawsze obchodzi jak ciężko pracował kucharz by wykreować kuchenne arcydzieło.Mało tego, wcale ich to nie obchodzi, kto i kiedy łowił owoce morza i ile mu to czasu zajęło i kto łączył z dodatkami i jak ciężko pracował.Liczy się czy to jest dobre, czy nie jest.Dziś Józefowicz rozgadał się w telewizji jak ciężko harował na swój sukces.Chyba nie wiedział jak zareklamować swój talent.Nikt nie podziwia wyrobników.podziwiamy raczej tych, którzy o swojej pracy mówią z lekkością,łatwością i bez wzdychania o problemach towarzyszących.Kuchnia i jej problemy z mało apetycznymi odpadami,pomyjami i surowością mięsa i siermiężnością fartuchów mało kogo interesuje.

    1. Nie znam sposobów pracy każdego perfumiarza, ale już choćby porównując Duchaufoura i J.C. Ellenę (na podstawie jego pamiętnika) wiem, że ich metody pracy różnią się znacząco. No chyba że przyjmiemy, że praca perfumiarza polega na mieszaniu wonnych składników w jedną całość zwaną perfumami. Na tym poziomie ogólności mogę się zgodzić.
      Ja z kolei uważam, że wiele osób interesuje się tzw. „kuchnią”. Poznawanie w jaki sposób powstają otaczające nas przedmioty, może być fascynujące i z pewnością poszerza horyzonty. Polecam spróbować. 🙂

  2. Jeżeli idziemy do eleganckiej ,zwłaszcza drogiej restauracji to kuchnia i jej wysiłki nie powinny nas obchodzić.Interesuje nas tylko efekt smakowy i wizualny potrawy.Nawet kucharza niekoniecznie chcemy poznawać.Co innego jeśli dla przyjemności gotujemy sami dla siebie i bliskich osób. Wtedy nie wzdychamy nigdy jak długo to trwało i ile się napracowaliśmy.To byłby chyba nawet nietakt wobec gości, takie stwierdzenie.Ta praca powinna być i dla prawdziwych mistrzów kuchni jest przyjemnością.

  3. Piękna kompozycja, w moim odczuciu wyjątkowo kobieca i tylko dla kobiet, mimo, że klasyfikowana jako „unisex”.

  4. Ależ kwiatuszkowo, na mojej skórze zbyt jednak niewieścio, co nie przeszkadza cieszyć się przebywaniem w bertrandowym ogrodzie w samotności. Dzisiaj poznałem jeszcze jednego L’artisanera – Voleur de Roses – inny ogród, jesienny, nawet aż listopadowy. Róża wyłania się z pleśniawej paczuli i śliwki. niesamowity to zapach. Róża juz delikatnie podmarznięta, przygaszona, ale tak piękna, jak i to ,że tylko te trzy składniki tworzą takie arcydzieło. Michel Almairac i Bertrand D. Dwóch baśniowych alchemików. Choć w dzisiejszym niezamierzonym starciu – choć nie uznaję takich sportów, „Złodziej róż skradł dodatkowo i moje serce.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s