Wymarzłe drzewa…
To chyba najbardziej przyswajalny i łatwy w odbiorze zapach Sonoma Scent Studio spośród przeze mnie testowanych. Jest on w związku z tym także najmniej charakterystyczny i najbardziej „zwyczajny”, o ile takie określenie w ogóle pasuje do olfaktorycznych wizji Laurie Erickson. Drzewność Winter Woods jest dla mnie o tyle dyskusyjna, że przedstawiona została w kontekście słodkiej mieszanki guaiacolu, miodu i akordu ambrowego, z obowiązkowym labdanum, w niemałej zresztą dawce. Nie znajdziemy tu więc ani suchych drewnianych wiórów, ani znanych z Fireside Intense kwaskowatych żywic czy nut dymnych. Jest za to złociście-ambrowo-miodowo do tego stopnia, że chętnie przemianowałbym Winter Woods na Ambre Blanche dla skontrastowania go z gęstym i mrocznym, jednak wg mnie olfaktorycznie mocno pokrewnym Ambre Noir.
W Winter Woods niestety kuleje projekcja, w związku z czym zapach lokuje się dość blisko skóry, za to na długie godziny, bo trwałość – jak zwykle u Erickson – jest dużo powyżej przeciętnej.
Obok Fireside Intense i Incense Pure to kolejny zapach Sonoma Scent Studio, w którym podawany skład nijak nie chce mi się ujawnić na skórze czy blotterze. Mam wrażenie, że pewne ingrediencje po prostu przytłaczają pozostałe. Mimo to końcowy efekt jest całkiem przyjemny i wart uwagi, choć Winter Woods moim faworytem nie jest.
nuty/składniki: drewno: gwajakowe, cedrowe i sandałowe, smoła brzozowa, jałowiec Cade, absolut z mchu dębowego, kastoreum, absolut z labdanum, wetyweria, szara ambra, piżmo
moja ocena:
- zapach: przyzwoity +
- projekcja: słaba
- trwałość: pow. 12 h
* * *
Tu kończy się moja przygoda z pachnidłami, które przebyły naprawdę długą drogę ze słonecznej Kalifornii na moje „jesienne” biurko, bym mógł się z nimi zapoznać. Pośród testowanych perfum kalifornijskiego Sonoma Scent Studio odnalazłem zarówno kompozycje przekonujące (Tabac Aurea i Forest Walk), których nie zawahałbym się na co dzień używać, jak i udane, ale zbyt dla mnie „dosłowne” (Incense Pure). Inne z kolei interesujące, ale robiące na mnie wrażenie niedokończonych (Fireside Intense) bądź też przyjemne, ale pozostawiające mnie obojętnym (Winter Woods). Spotkałem się także z pachnidłem, które poruszyło mnie i jednocześnie zafascynowało swoim bombastycznym naturalizmem, zwierzęcością i gęstą zmysłowością, balansującą na granicy noszalności (Ambre Noir). Ten zapach chcę szczególnie wyróżnić, bo jeżeli coś jeszcze potrafi mnie zaskoczyć, wysilić moje nozdrza i przesunąć granice mojego perfumowego świata, to właśnie zapach kalibru Ambre Noir.
Przy wszystkich moich – często krytycznych – spostrzeżeniach i uwagach nie byłbym uczciwy, gdybym nie napisał, że wg mnie pachnidła Laurie Erickson są pięknymi przykładami współczesnej perfumerii artystycznej, prawdziwie niszowej, odległej nawet od głównego niszowego nurtu. Posiadają swoistą magię i moc pobudzania niezwykłych skojarzeń. Łączy je oryginalny styl artystki, która przy pomocy wielu często nietypowych składników tworzy sugestywne olfaktoryczne obrazy. Nawet jeśli nie zawsze dają się one w przekonujący sposób przenieść na skórę, to i tak zdecydowanie warto było je poznać. Niemniej mam wrażenie, że prawdziwie docenić je potrafił będzie jedynie koneser perfumeryjnej sztuki.