Ambre Noir – ambrowy turpizm
Spośród wszystkich sześciu testowanych przez mnie zapachów Sonoma Scent Studio Ambre Noir zrobił na mnie największe wrażenie i choć nie został moim faworytem, to jednak kolejne testy oswajały mnie z nim i w efekcie spowodowały udomowienie tego „dzikiego zwierza”. Dziś nie szokuje mnie już tak, jak na samym początku, ale postanowiłem zawrzeć w opisie właśnie te pierwsze wrażenia, pozbawione jeszcze elementu węchowej „akomodacji”.
Na wstępie muszę nadmienić, że przewąchałem już w życiu sporo zapachów, w tym także ambrowych (choć zdecydowanie nie jest to mój ulubiony gatunek). Jednak dzieło Laurie Erickson podczas pierwszych kilku testów wprowadziło mnie w sporą konsternację połączoną z niedowierzaniem oraz swego rodzaju zachwytem i odrazą jednocześnie. Rzadko zdarza mi się zostać jakimś zapachem tak skonfundowanym, czy wręcz onieśmielonym. Ambre Noir to najmroczniejsze, najbardziej skoncentrowane, najgęstsze i najbardziej zwierzęce, wręcz turpistyczne perfumy ambrowe (i perfumy w ogóle), jakie dane mi było dotąd wąchać. I choć po pewnym czasie, prowadzony zewnętrzną sugestią, potwierdziłem sobie pewne podobieństwo do Absolue Pour Le Soir Francisa Kurkdjiana, samemu odnajdując echa Miel De Bois S. Lutensa, to jednak nie mam wątpliwości, że dzieło Laurie Erickson jest dużo bardziej niszowe, surowe, trudne i wymagające od obu wymienionych. To pokryte sierścią dzikie zwierzę, które opanować może jedynie wytrawny „poskramiacz”…
Ambre Noir to pachnidło z początku bardzo trudne i wymagające (czasu oraz oswojenia), które z czasem jednak daje się polubić. Łączy gęstą, ambrowo-miodową woń z nutami animalnymi, które wspólnie ewokują coś na kształt zapachu wosku pszczelego. Zastosowanie kastoreum i absolutu z labdanum, który z natury ma słodko-organiczną, niemal fizjologiczna woń, dało tu naprawdę zadziwiający, mocny i bardzo dosadny efekt. W tym sensie perfumy te – mimo że stworzone przez Amerykankę – wydają się być zrobionymi w starym dobrym francuskim stylu. Zdecydowanie poruszające, intrygujące i skłaniające do reakcji. Myślę, że jest to zapach z gatunku love or hate, który z pewnością nikogo nie pozostawi obojętnym.
Tylko dla orłów. Ja aż tak wysoko nie latam…
nuty/ składniki: absolut z labdanum, ambra, róża, olibanum, mirra, kodestylat wetywerii i mitti, absolut z mchu dębowego, dojrzewana indyjska paczula, teksański cedr, sandałowiec, goździk (przyprawa), kastoreum
moja ocena:
- zapach: dobry +
- projekcja: dobra +
- trwałość: pow. 12 h
* * *
Incense Pure – kadzidlany puryzm
Zapach ten ma bardzo adekwatną nazwę. Tak dosłownego i naturalistycznego, „czystego” właśnie potraktowania kadzidła frankońskiego (olibanum) w perfumach dotąd nie spotkałem. Zastosowany przez Erickson ekstrakt CO2 (powstający w wyniku ekstrakcji żywicy kadzidłowca Boswellia Sacra dwutlenkiem węgla) to najdoskonalsza, najlepiej pachnąca forma olibanowej ingrediencji. Dodatkowo charakteryzuje ją spora trwałość na skórze. Erickson połączyła ten składnik z mirrą osiągając wymiar niemal sakralny, mimo iż, jak sama przyznaje, nie znała woni kościelnego kadzidła z dzieciństwa (kadzidła palone w kościele katolickim to mieszanki m.in. właśnie olibanum i mirry).
Zauważyłem, że na swej stronie internetowej Laurie Erickson bardzo dokładnie opisuje podstawowy skład każdej swojej kompozycji. Incense Pure okazuje się być pachnidłem bardzo złożonym (zresztą podobnie jak pozostałe perfumy Sonoma Scent Studio), jednak ja tej złożoności absolutnie tu nie wyczuwam. Paczula? Irys? Wanilia? Jeżeli zostały użyte, a nie mam podstaw, by wątpić w słowa artystki, to w niezwykle subtelny sposób, by nie zakłócić, a jedynie wzmocnić kadzidlany przekaz. Zresztą to pachnidło liniowe, które trwa na skórze właściwie niezmiennie przez wiele godzin.
Jeżeli ktoś poszukuje perfum pachnących bardzo realistycznie i jednoznacznie kadzidłem frankońskim – Incense Pure będzie strzałem w dziesiątkę. Ja sam złapałem się na tym, że taka dosłowność to dla mnie jednak za wiele. Dlatego moim wyborem pozostaną Zagorsk Comme des Garcons, Cristal de la Roche Oliviera Durbano czy Incense Extreme Andy’ego Tauera – kompozycje wyraźnie bardziej złożone, łączące woń kadzidlaną z przyprawami i nutami drzewnymi.
Nie chcę stwarzać wrażenia, że Incense Pure to zły zapach. Absolutnie nie. Spodziewałem się jednak czegoś nieco bardziej wyrafinowanego, chyba trochę wbrew bardzo przecież adekwatnej nazwie…
nuty/składniki – olibanum (ekstrakt CO2), mirra, absolut z labdanum, czystek, absolut z mchu dębowego, dojrzewana indyjska paczula (frakcja środkowa), drewno sandałowe, szara ambra, irys, absolut z korzenia dzięgla, elemi, absolut z wanilii
moja ocena:
- zapach: dobry
- projekcja: średnia
- trwałość: pow. 12 h
Opisując Ambre pisałam o turpistycznhym labdanum. Choć dla mnie turpizm jest jednak odnajdowaniem piękna. Nieoczywistego, czasem rzeczywiście trudnego.
Jeśli Ambre Noire jest dla orłów, to od dziś rezygnuję z samochodu. Będzie szybciej.
Muszę się tu przyznać, że nie czytałem Twojej recenzji AN (ani żadnej innej SSS), po to by się niechcący czymś nie zasugerować (wybacz ;-))! Z tym turpizmem więc to czysty przypadek albo raczej zbieżność spostrzeżeń, co mnie tym bardziej cieszy :-). A co do odnajdowania piękna – w Ambre Noir ono zdecydowanie jest, zawoalowane przy pomocy „trudnych” aromatów. Obcowanie z zapachem jest szansą na jego odkrycie.
PS. Jeżeli uda Ci się zrezygnować z samochodu, to Ci pogratuluję. Latanie jest dużo bezpieczniejsze. 🙂
Na Twoim forum w wątku o AN któryś z chłopaków pisał o tym. Myślę, że czytałeś, bo wypowiadałeś się w nim na ten temat. Ale nie zmienia to faktu, ze skojarzenie jest po prostu… właściwe. I nie mam na nie monopolu. 😉 Choć dla mnie AN to piękność i noszę z radością.
Faktycznie w wątku o AN na perfuforum, w którym także się udzielałem, jeden z userów powołał się ma Twoją recenzję i „turpistyczne labdanum” (specjalnie to teraz sprawdziłem :)), co jednak nie zmienia faktu, że – tak jak wspomniałem wcześniej – Twojej recenzji blogowej nie czytałem przed napisaniem swojej. Piszę to tylko gwoli odparcia Twojej sugestii, jakobym jednak ją czytał (choć nie ukrywam, że czuję się z tym troszkę niezręcznie…).
Nie sugerowałam, że czytałeś recenzję. Przecież nie mogę lepiej, niż Ty wiedzieć, co czytasz, Fqjciorze. 🙂 Pisałam, że wypowiadałeś się w nim – w wątku.
Nie czuj się niezręcznie, proszę, bo ja o wątku pisałam tylko i wyłącznie.
Co do samych skojarzeń – nie raz zdarzyło mi się użyć podobnych sformułowań czy obrazów, jak ktoś już wcześniej. Albo komuś jak moje. To nieuniknione – są zapachy na tyle sugestywne, że pewne skojarzenia wywołują dość konsekwentnie. I to dobrze chyba, prawda?
Oczywiście, Sabb. Pełna zgoda (bez cienia ironii). 🙂
Cześć !
Ambre Noir ( 34 ml ) nabyłem właściwie zupełnie w ciemno, od dłuższego już czasu snując imaginacje pt.; ” Jak to może pachnieć ? „. Oczekiwania – i nie zamierzam tego wcale ukrywać – miałem przeogromne. I te oczekiwania zostały spełnione właściwie z nawiązką. Sądziłem bowiem, że Ambre Noir będzie zapachem jeszcze bardziej bezkompromisowym i nacechowanym owym turpizmem, ale ku mojemu zaskoczeniu in plus okazało się, że Czarna Ambra jest zapachem znacznie bardziej noszalnym, niż przypuszczałem. Oczywiście jest to zapach trudny, któremu powinno poświęcić się sporo czasu na testowanie i niejako obłaskawianie go, bo nawet na niszowym firmamencie niewiele jest tak niepokornych pachnideł, jak Ambre Noir. Przy okazji gratuluję fqjciorze analogii do klasycznego francuskiego perfumiarstwa, którą – co sobie w tej chwili właśnie uświadomiłem – także uważam za bardzo w tym przypadku uzasadnioną. To jest właśnie jedna z miłych niespodzianek związanych z Ambre Noir, bo chociaż jest to zapach – jak mi się pewnego razu o nim pomyślało – ” potwornie piękny „, to jednak złożoność kompozycyjna tego pachnidła powoduje, że obok respektu, pojawia się także i zachwyt. A z każdym kolejnym testem w różnych proporcjach… Summa summarum uważam, że Ambre Noir to najciekawszy ambrowiec z jakim się zetknąłem. Kiedy już myślałem, że Opus VI – Amouage nigdy nie zejdzie z piedestału, pojawił się Ambre Noir. A przecież tak na dobrą sprawę, nie jest to zapach sensu stricto ambrowy ( co także poczytuję mu jako plus ). Mniejsza o klasyfikacje – Ambre Noir to pachnidło fascynujące. Jestem pod ogromnym wrażeniem.
Serdecznie pozdrawiam –
Cookie
P.S. Trwałość na mojej skórze to bite 13 godzin, plus następne kilka przy bliskoskórnej projekcji.
Witaj Cookie! Wiem, że jesteś fanem Ambre Noir. Przypadki, gdy pachnidło kupione w ciemno, jedynie na bazie opinii innych, zaskakuje nas pozytywnie, należą do niezmiernie rzadkich. Tym bardziej więc gratuluję Ci udanego zakupu. „Potwornie piękny” to bardzo trafne określenie tego, co czuję po spryskaniu skóry tą miksturą. A że zbyt potwornie, jak na moje możliwości, to już kwestia gustu i upodobań. Pozdrawiam!