Premiera Libre – najnowszego wcielenia męskiego zapachu YSL L’Homme, potwierdza fakt, że linia L’Homme stała się „jedyną słuszną” męską linią zapachową tej marki. Libre to któryś z kolei sequel oryginalnego L’Homme, którego niedawno opisałem na blogu. Zastanawia mnie ta osobliwa strategia wprowadzania na rynek kolejnych tzw. flankerów zamiast perfum pod nową nazwa i z nowym designem. Oczywiście tak jest taniej – raz zaprojektowany flakon ulega jedynie kosmetycznym zmianom (głównie kolor szkła, kolor nadruku, kolor zatyczki), pozostając w jednym kształcie. Jednak z punktu widzenia klienta, czy szerzej rynku, premiery kolejnych wariacji zapachu nie są tak „wyraźne”, jak zupełnie nowy produkt i giną w zalewie premier innych marek. Robią wrażenie totalnej eksploatacji jednego pomysłu, choć bardzo często pod względem zapachowym są zupełnie inne od swych protoplastów. Tak też jest właśnie w przypadku Libre, którego flakon w znanym kształcie przybrał nowe, bardzo efektowne i obiecujące barwy, zaś zawarty w nim zapach wcale nie jest jedynie jego koniecznym uzupełnieniem.
Olfaktorycznie Libre bez wątpienia nawiązuje do L’Homme, ale mimo to jest zapachem o własnej, silnej indywidualności. Punktem wspólnym obu kompozycji jest fiołek, który w „starym” L’Homme w miarę upływu czasu, leniwie wyłania się z przyprawowej głębi, zaskakując swoim późnym apogeum w sercu zapachu. W Libre fiołek sparowany z bazylią atakuje nozdrza od pierwszych sekund, zwielokrotniony przez wibrujące, tnące powietrze molekuły różowego pieprzu i gałki muszkatołowej. Muszę przyznać, że otwarcie zapachu jest bardzo udane i na wskroś nowoczesne. Od pierwszego momentu nie mam wątpliwości, że oto mam do czynienia z męskim pachnidłem casual naszych czasów, obliczonym na skuteczną konkurencję z Dior Homme Sport, Fahrenheit Aqua i Bleu de Chanel. Ten zielono-przyprawowy zestaw nut dominuje większość czasu, by dopiero pod koniec przejść znacząca transformację w kierunku ciepłych nut drzewnych.
Kompozycję stworzył nie lada duet: przedstawiciel młodego pokolenia, ale już o bardzo ugruntowanej pozycji, mający na swoim koncie już sporo zapachowych sukcesów Olivier Polge (Dior Homme, Kenzo Homme Boisee) oraz Carlos Benaim, czyli perfumiarz-legenda (autor np. zielonego Polo czy śliczne męskie Eternity), doceniony przez międzynarodowe środowisko perfumiarskie nagrodą za całokształt tworczości Lifetime Achievement Award. Rzeczywiście Libre jest skonstruowany wzorcowo. Wpadający w nos początek, nowoczesny szlif, energetyczne nuty, dobra, ale nie przygniatająca projekcja i ponad 8 godzinna trwałość. Niczego z wyjątkiem oryginalności mu nie brakuje. Libre nie otwiera żadnych nowych drzwi, nie wprowadza żadnej nowej estetyki i porusza sie w bezpiecznych rejonach olfaktorycznych. Jest to tzw. crowd pleaser (które to określenie użyte wobec jakiegoś innego pachnidła na forum Basenotes bardzo mi się spodobało). Typowy współczesny męski zapach typu świeżo-pieprzowo-zielonego, który finiszuje w bardzo ładny, ale równie typowy sposób (wetiwer plus paczula, czyli duet stary jak świat). Jednak wykonanie jest tu na najwyższym perfumiarskim poziomie. Duet Polge/ Benaim stanął zdecydowanie na wysokości zadania. Powiem krótko – Libre nosi się świetnie, a jeśli ktoś szczególnie gustuje w tego typu zapachach, ten zostanie Libre urzeczony. Jestem tego pewien. To kawał świetnej perfumiarskiej roboty i tym Libre wyróżnia się zdecydowanie na plus także spośród innych odmian L’Homme.
Nazwa Libre zastanawia mnie i – choć nie znalazłem nigdzie potwierdzenia – coś mi się wydaję, że nawiązuje do jednego z pierwszych uniseksów, YSL Eau Libre z 1975 roku, który był zapachem świeżym i zielonym.
Charakterystyczny dla całej linii L’Homme, potężny, masywny flakon został poddany kolorystycznemu liftingowi i przedstawia się w tej odmianie naprawdę zachęcająco. Jest podobny jak sam zapach – nowoczesny, świeży, rześki.
nuty górne: anyż gwiaździsty, bazylia, liść fiołka
nuty środkowe: gałka muszkatołowa, różowy pieprz
nuty bazy: wetiwer, paczula
twórca: Olivier Polge i Carlos Benaim
rok wprowadzenia: 2011
moja klasyfikacja: uniwersalny, świeży, dynamicznym, nowoczesny, idealny do biura, dla dynamicznego i nowoczesnego mężczyzny;
moja cena w skali 1-6: kompozycja: 4,5/ moc: 4,5/ trwałość: 5/ flakon: 5
Cześć !
W pełni zgadzam się ze spostrzeżeniami zawartymi w Twej recenzji, fqjciorze. Nie mniej jednak dziwi mnie relatywnie wysoka ocena, jaką wystawileś L’Homme Libre ( 4,5 ); spodziewałem się raczej solidnej ” czwórki „. Co się zaś tyczy samego zapachu, to spośród całej linii L’Homme, ten właśnie wydaje mi się propozycją najbardziej udaną, i także jedyną, którą mógłbym z przyjemnością nosić w casualowych i bardzo niezobowiązujących, okolicznościach.
Pozdrawiam –
Cookie
Witam Cię Cookie!
Niedawno oceniłem pierwsze L’Homme na 4. Libre uważam jednak ze nieco lepsze, stąd 4,5, bo na 5 raczej bym go nie ocenił. Także uwazam Libre go za najlepszy w linii L’Homme. Jednak mając do wyboru jego i zbliżone Aqua Fahrenheit lub podobne w klimacie Bleu Chanel, wybrałbym Aqua lub Chanel. Libre jest jednak „ciutkę” za nimi w mojej ocenie.
Pozdrawiam
fqjcior
kurcze to niesamowite, że oboje tak zbieżnie odbieramy tę kompozycję… i mam tu na myśli zarówno sam zapach jak i przyjętą strategię YSL…
Libre to naprawdę dobra kompozycja, czego o reszcie serii L;Homme nie mogę powiedzieć… ten jak to trafnie zauważyłeś „mocno zaakcentowany indywidualizm” czyni z Libre coś co ładnie i wyraźnie odcina się od banalności i massmarketowego wydźwięku serii L’Homme… a to już nie lada plus… zamiast kolejnego kotleta dostajemy coś, co nie boi się myśleć i działać samodzielnie…
No proszę. Cieszy mnie, ze tym razem nasze oceny są zbieżne. Tak dla odmiany 😉
he he a skąd ten katastroficzny wniosek? ostatnio oboje rozpływaliśmy się nad pięknem Guerlainowej Vetivery 😉
a i więcej podobieństw by się znalazło 😉
tak naprawdę najważniejszą rzeczą, która nas różni jest to że ja uważam Ellenę za bóstwo, a Ty twardo obstajesz przy swoim ateizmie 🙂
Zgadza się. Potrafimy znaleźć wspólny grunt. Natomiast Ellenę bardzo cenię, ale to tyle…i aż tyle 😉