Histoires de Parfums to kolejna debiutująca na moim blogu marka niszowa. Dodam, że ze wszech miar zasługująca na uwagę każdego miłośnika pachnących mikstur. Jej sympatyczny i wszechstronnie utalentowany twórca Gerald Ghislain oferuje, poprzez swoją perfumową bibliotekę, naprawdę fascynujące zapachowe doznania. Ghislain rozpoczął swoją karierę w szkole hotelarskiej w Tuluzie (Ecole Hôtelière of Toulouse) mając 13 lat. Potem nastąpił zasadniczy zwrot w jego życiu, bowiem postanowił oddać się sztuce perfum. W związku z tym aplikował do elitarnej ISIPCA w Wersalu (jedyna niezależna szkoła perfumiarska na świecie). Twierdzi, że swej zapachowej twórczości łączy sztukę perfumiarską z kulinarną, której jest także wielkim fanem. Prowadzi bar i restaurację w Paryżu. Podróżuje i obserwuje, czerpiąc z tego nieustającą inspirację. W swym dorobku ma nawet wyreżyserowane widowisko flamenco. Określa się jako epikurejczyk czerpiący z życia pełnymi garściami. Otacza się luksusem i zbytkiem. Nic dziwnego, że w końcu w 1999 roku wystartował z własną marką perfumeryjną Histoires de Parfums, bowiem perfumy zawsze były jego wielkim marzeniem i naturalnym zwieńczeniem jego zainteresowań.
Histoires de Parfums charakteryzuje bardzo „czytelny” (nomen omen) i trafiający do mnie design flakonów – poukładanych niczym tomy kolejnych książek, z etykietami umieszczonymi na ich grzbietach. Co nietypowe – etykiety zawierają opis nut zapachowych poszczególnych kompozycji. Czyż to nie uroczy widok? Jak widać na zdjęciu powyżej, autor kategoryzuje swoje zapachy wedle płci, co niezmiernie rzadkie wśród marek niszowych. Stanowiące trzon kolekcji siedem z wszystkich dwunastu jego pachnideł, zainspirowanych zostało ulubionymi historycznymi postaciami Ghislaina. Stanowią one jego swoisty hołd dla nich i opisane są związanym z daną postacią rokiem. Mamy tu George Sand (1804), Markiza de Sade (1740), Colette (1873), Casanovę (1725), Juliusza Verne (1828), Matę Hari (1876) czy Eugenie de Montijo (1826). Kolekcję uzupłeniają dwa pachnidła określane przez Ghislaina jako „cult books”, czyli pozycje kultowe (Ambre 114 i 1969) oraz trzy kompozycje kwiatowe.
1740 Marquis de Sade to śliczny szypr z moim ulubionym nieśmiertelnikiem w jednej z głównych ról (znanym mi głównie z Sables Annick Goutal). Jest tak uroczym pachnidłem, że trudno mi adekwatnie wyrazić mój zachwyt. Całość opisałbym jako ciepły zapach przyprawowy z wyraźnymi nutami kawy i tabaki, choć żadnej z tych nut nie znajdziemy w oficjalnym opisie. Mimo to ja właśnie tak Marquisa de Sade odbieram. Przyprawowy duet w sercu zapachu złożony z kolendry i kardamonu, podlany waniliowym sosem tworzą przeuroczy zapachowy klimat. Zapach skrojony jest wg klasycznej francuskiej szkoły. Rozwija się od podbitej słodkimi cytrusami głowy, poprzez przyprawowe serce, aż do ciepłego, balsamicznego finiszu. Baza zapachu jest ciepła, zmysłowa, waniliowo-balsamiczna i trwa na skórze wiele godzin.
Moc i projekcja tych perfum są na wysokim poziomie, zapach czuję na sobie przez wiele godzin. Trwałość bardzo dobra – spokojnie 10 godzin. 1740 Marquis de Sade to pachnidło niezmiernie urokliwe. Z pewnością zachwyci fanów twórczości duetu Lutens/ Sheldrake oraz ogólnie zapachów, w których główne role odgrywają aromaty egzotycznych przypraw i suszonych owoców. Fani Arabii Lutensa będą – jak sądzę – zachwyceni. Pachnidło jest doskonale zrealizowane, dosłownie nic mu nie brakuje. Ja znajduję w nim wszelkie elementy doskonałości: oryginalność, noszalność, projekcja, trwałość no i coś, bez czego nie ma dobrych perfum: ukryta pomiędzy składnikami, trudna do opisania alchemiczna magia. Noszenie 1740 to dla mnie prawdziwa przyjemność.
Chcę powąchać więcej perfumowych historii, tego jestem pewien…
nuty górne: bergamotka, dawana
nuty środkowe: paczula, kolendra, kardamon
nuty głębi: cedr, brzoza, labdanum, skóra, wanilia, elemi, nieśmiertelnik
twórca: Gerald Ghislain/ Sylvie Jourdet
rok wprowadzenia:
moja klasyfikacja: ciepły, zmysłowy, na chłodną i słotną pogodę, otula niczym miękki szal; dla mężczyzny dalekiego od banału, chcącego również zwrócić na ten fakt uwagę otoczenia
ocena w skali 1-6: kompozycja: 5/ moc: 5/ trwałość:5/ flakon: 5
Nie mogę sobie przypomnieć który to był zapach, ale 1740 bardzo mocno przypomina mi jedną z kompozycji Parfum d’Empire – Aziyade albo Ambre Russe. Praktycznie są identyczne na mojej skórze. 1740 posiada dodatkowo nutę skórzaną. Ale oprócz tego kiedy tylko umieściłem je na skórze od razu przypomniał mi się zapach Parfum d’Empire.
Chyba wiem, o który zapach PdE Ci chodzi. Fougere Bengale?
Mówiąc szczerze już tak sobie sam zamąciłem w głowie, że nie wiem. Ale Fougere Bengale nie wąchałem. Najprościej będzie kiedyś po prostu sprawdzić, innego wyjścia nie mam. Po pierwszym powąchaniu 1740 byłem pewien, że jest podobny do Aziyade. Teraz zastanawiam się czy nie chodziło o Ambre Russe. Niestety oba zapachy Parfum d’Empire wąchałem już dawno temu.
Jeden z niewielu zapachów niszowych, obok kilku bestii Montale, który jest naprawdę wyśmienity i godny polecenia. Przypomina mi Heritage (w wersji 2 razy mocniejszej). Pozdrawiam;)
Coś jest na rzeczy jeśli chodzi o podobieństwo do Heritage, przy czym to co Guerlainowi udało się osiągnąć przy pomocy doskonałej prowansalskiej lawendy, Ghislain spowodował nieśmiertelnikiem. Z tego samego gatunku polecam pod rozwagę Fougere Bengale Parfum d’Empire i oczywiście Sables Annick Goutal.
Pozdrawiam również.
To ciekawe:) Gdy kupiłem próbkę Sables poczułem… przyprawę do zup (za przeproszeniem). Wczoraj natomiast dorwałem się do Aramisa Tuscany. I czuję, że to zapach który pozwoli mi jeszcze raz przyjrzeć się Sables (cała ta ziołowa, ale jednak lżejsza, mieszanka;)) FB za lekkie/zwiewne:)