Marka Kenzo postanowiła niedawno uczcić 30 rocznicę premiery kultowego zapachu Kenzo Homme jego nową wersją, nazwaną Kenzo Homme Intense. Inaczej niż to miało miejsce dotąd, nowy zapach otrzymał zupełnie nowy flakon, nawiązujący wszakże do poprzednika i do jednej z istotnych nut zapachowych w nim występujących – do bambusa. Barwa flakonu też nie jest przypadkowa. Przecież Kenzo Homme to jeden z najwspanialszych zapachów morskich.

Trzeba przyznać, że przypominający bambusową gałąź flakon (ścięta ukośnie zatyczka ma symbolizować cięcie samurajskiego miecza zwanego Katana) prezentuje się znakomicie, chyba nawet lepiej niż aktualna wersja klasyka (pierwotnie dużo bardziej zniuansowana, przez co ciekawsza, w 1991 roku zdecydowanie wyróżniała się na tle zachowawczej i nudnawej konkurencji). Pod względem designu nowe Kenzo Homme nie ma się więc czego wstydzić. Opakowanie jest spójne koncepcyjnie, oryginalne i rzucające się w oczy. Jak to u Kenzo.
A co z samym zapachem? Dodany do nazwy człon Intense sugeruje… intensywność? Błąd. Nie zgadłem. Musiało chodzić o coś innego, bowiem ten zapach intensywny nie jest. To już protoplasta – nie posiadający tego dopiska w nazwie – jest dużo bardziej intensywny (choć już niestety nie tak, jak nieodżałowana wersja przedreformulacyjna, ale… „nie idźmy tą drogą”). No dobrze, wiemy już że Kenzo Homme Intense nie jest intensywny. A co poza tym?
Przyznam, miałem spore oczekiwania. Dlaczego? Z trzech powodów: po pierwsze primo dlatego, że to w jakimś sensie następca zapachu absolutnie wybitnego, unikatowego, ponadczasowego, w jakimś sensie trendsetterskiego, genialnego. Przypominam, że popełnił go niejaki Christian Mathieu, co ciekawe – perfumiarz o niezwykle skromnym portfolio, gdy chodzi o tzw. fine perfumes (jest też autorem Givenchy Insense Ultramarine i Jacomo de Jacomo). Po drugie (primo :)): 30 lecie to poważny jubileusz. Kenzo Pour Homme wciąż jest – na szczęście – dostępne w sprzedaży i choć przeszło reformulację, nadal pachnie bardzo dobrze i nie zmieniło znacząco swego charakteru. Po trzecie (primo:)) – zapach skomponował Quentin Bisch – niezwykle zdolny i pełen pasji perfumiarz młodego pokolenia, twórca kilku naprawdę świetnych pachnideł niszowych m.in. Bois Imperial Essential Parfums, Ganymede Marc-Antoine Barrois, La Fin de Monde Etat Libre d’Orange i naprawdę udanych perfum marek designerskich (choćby Le Beau Jean Paul Gualtier czy Wanted By Night Azzaro). Bisch urodził się w 1983 roku, miał więc w roku premiery Kenzo Homme 8 lat. Siłą rzeczy musi traktować ten zapach jako kultowy i genialny na równi z Cool Water czy Fahrenheit. Wiedział, że nie da się przeskoczyć pierwowzoru, ale – wg mnie – powinien dać z siebie wszystko. Czy dał?
Wszystko to pompowało pachnącą bańkę moich oczekiwań względem nowego zapachu Kenzo. Niestety bańka bardzo szybko pękła… Zapach okazał się antytezą protoplasty. Nijaki, pozbawiony charakteru i oryginalności. Nawiązujący nieśmiało do klasyka wyczuwalną gdzieś pomiędzy nutami kwaśnymi, zielonymi i słonymi nutą morską, jednak stłamszony i niechcący przykuć uwagi czymkolwiek.
Wprawny nos wychwyci wspólną nutę/ akord ze wspomnianymi Bois Imperial a nawet Ganymede, być może to jakiś ulubiony akcent Bischa, jego zapachowy podpis, ale co z tego. To bez znaczenia. Kenzo Homme Intense miał się bronić jako nowy męski zapach tej nietuzinkowej przecież marki. Niestety wg mnie nie broni się. Na domiar złego parametry pozostają sporo do życzenia. Zapach jest raczej delikatny (jak na standardy Bischa), a jego trwałość dyskusyjna (na rzeczach trzyma długo, ale na skórze – mam wrażenie – szybko gaśnie lub się wycisza).
Szkoda, Quentin, bo mogło być wspaniale…
Ktoś powie – no dobra, przeczytałem recenzję i wciąż nie wiem, jak to pachnie. Ja w sumie też nie wiem. Abstrakcyjnie. Syntetycznie. Kwaśno. Słono. Zielono. Drzewnie. Kiepsko.
Proszę bardzo. Nie ma za co…

nuty głowy: różowy pieprz, morska słona bryza
nuty serca: drewno figowe,
nuty bazy: drewno sandałowe
twórca: Quentin Bisch
rok wprowadzenia: 2021
moja ocena: zapach: 3,0/ trwałość: 4,0/ projekcja: 4,0->3,0
Zapach jest bardzo delikatny, a te sfermentowane mleko figowe w nich to taki kopiuj wklej, bo już Issey stworzył pierwszy, teraz jeszcze wersja extreme był, więc Kenzo mógłby pomyśleć…no właśnie – chyba perfumiarz miał covida podczas ciężkiej pracy…XD
A skoro mowa o Jacomo de Jacomo, to czy mogę pójść pod prąd Twoich autorze błagań i „pójść tą drogą” nawiazując do przedreformulacyjnej wersji tego zapachu? Nie bez powodu: czarne Jacomo to najjaskrawszy przykład reformulacyjnej tragedii, jaki znam. Ale piszę to jako ciekawostkę, a nie kolejny rozdział do księgi skarg i zażaleń kościoła reformulacyjnego.
Otóż oryginalne Jacomo de Jacomo tak bardzo różni się od obecnej wersji, że w teście ręka w rękę nie powiedziałbym, że to w ogóle ten sam zapach. Różnice są olbrzymie. A znam przykłady zapachów, które zmiany w ciągu lat potraktowały znacznie łaskawiej.
Christian Mathieu w 1980 roku tworząc Jacomo de Jacomo stworzył arcydzieło. Cóż to za pachnidło, bogate, zniuansowane fenomenalnie zmieszane, arcymęskie, dymne dymem dogasającego papierosa w popielniczce; mroczne, suche i skrzące się zarazem jak gwiazdy błyszczące na czarnym firmamencie, definitywnie męskie ale jednocześnie piękne, co jest rzadkością. Żadne ze znanych mi perfum nie ma tak rewelacyjnego otwarcia jak oryginalne przedreformulacyjne JdJ. A później nie jest gorzej.
Tak pachnieli bogaci wujkowie z USA. I Sonny Crockett przechadzający się po klubach nocnego Miami.
Nie powiem, żebyś nie spowodował u mnie apetytu na ten zapach. Tylko że na wersję sprzed reformy raczej nie ma szans.
Proszę bardzo, na potrzeby testu u tak znamienitego specjalisty służę odlewką.
Dawno się nie śmiałem podczas czytania recenzji perfum.
A tu proszę, zabawnie i rzeczowo.
🙂 Dzięki.
byłam wczoraj drugi raz go testowac … ;( …test zupełnie sie „nie powtorzył” wydał mi sie zbyt figowy , mniej wodny , nie zrobił mi dnia , pierwszy raz był dosłownie JEDEN psik ..moze to zadecydowało … mam takie doswiadczenia ,ze ilosc rozpylenia…zmienia zasadniczo/kardynalnie odbor zapachu
Coś w tym jest. Niektóre zapachy są jak kameleon. Ale czy ten także? Ja tego nie zauważyłem.
Ja czekam niecierpliwie na choćby pobieżne wrażenia po testach nowej Prada Luna Rossa Ocean. Każda ich wersja stała na wysokim poziomie, ale najnowszych jeszcze nie miałem okazji poznać. Ps. Top zapachów na lato ekstra!
Zapach mnie zaintrygował. Chętnie przetestuję. Cenię sobie Pradę.
No cóż, niektórzy znienawidzili ten zapach, bo oczekiwali większe podobieństwo do klasyka i tak naprawdę jest to jeden z głównych powodów, dlaczego niektórzy są tak sceptyczni do wersji intense. Natomiast są ludzie, którym ten zapach przypadł do gustu. Czytałem wiele recenzji i zdania są podzielone. Kupiłem 40ml na próbę, aby samemu się przekonać i dla mnie ten zapach jest wręcz genialny! Jeden z lepszych, świeżych zapachów na lato jakie miałem okazję używać. Spośród wszystkich cytrynowych ulepów z tzw. dopiskiem „sport”, ten Kenzo Intense zjada je na śniadanie. Zapach męski i świeży bez połowy składników jakim jest wyciśnięty sok z cytryny i to mi się podoba, że wyróżnia się spośród innych słodkich kwasków cytrynowych od których robi mi się niedobrze, gdy na plaży przechodzą obok mnie faceci oblani tym smrodkiem. Dla mnie klasyczna wersja kenzo jest zbyt pudrowa, zbyt słodka, męcząca. Na pewno nie używałbym jej w ciepłe dni, bo bym się wykończył. Raczej na jesień/zimę, a wersja intense jest idealna na upalny czas. Jeden z fajniejszych zapachów jakie mi się trafiły ostatnimi czasy i na pewno zamówię kolejny, większy flakon. Jestem pozytywnie zaskoczony. Na mnie utrzymuje się zapach bardzo długo – na skórze 6-7 godzin, a na ubraniach nawet do półtory dnia. Uważam to za dobry wynik czego nie mogę powiedzieć o Prada, która została tu wymieniona, szczególnie seria luna rosa, która utrzymuje się na mnie 30 minut. Jedynie wersja black i carbon utrzymywała się dłużej (jakieś 2-3 godz) Odnośnie Ocean nie będę się wypowiadał, bo nie testowałem, ale zapach znam (jest nawet ładny), ale trwałość pewnie zbliżona do swoich starszych braci. Także ja Prady unikam :- )