„To co brudne, musi być też piękne”
Etienne de Swardt
Les Fleurs du Déchet (dosłownie: „Kwiaty odpadów”) to w swej istocie bezprecedensowa perfumowa deklaracja Etat Libre d’Orange, Etienna de Swardta, perfumiarki Danieli Andrier oraz współpracującej przy tym projekcie firmy Ogilvy (potęga w dziedzinie marketingu, reklamy i PR) wartościująca odpady i w jakimś sensie gloryfikująca ich przydatność.
W czasach, gdy ludzkość wyrzuca na śmieci zatrważające ilości produktów, często wciąż zdatnych do użycia, gdy na wysypiskach lądują miliony ton odpadów z tworzyw sztucznych, z których spora część kończy niestety w oceanach, i gdy ekolodzy coraz głośniej wzywają do opamiętania się i podjęcia kroków mających na celu ograniczenie ilości odpadów i lepsze ich zagospodarowanie, wieszcząc – nie bez słuszności – katastrofalne konsekwencje obecnych praktyk dla przyszłości naszej planety i rodzaju ludzkiego, Les Fleurs du Déchet wydaje się być bardzo na czasie, szczególnie że także przemysł perfumeryjny generuje potężne ilości specyficznych odpadów, których dalsze wykorzystanie w perfumach przynajmniej w części mogłoby być możliwe, czego zresztą najnowsze pachnidło Eta Libre d’Orange ma dowodzić.
Życie każdego produktu, czy to przemysłowego, czy żywnościowego, ale także rośliny, warzywa czy owocu nie kończy się po jego wyrzuceniu na śmieci. Wszystkie te rzeczy wciąż mają przecież wciąż pewną wartość, a sam fakt ich wyrzucenia tej wartości ich nie pozbaia. Tak przynajmniej uważają twórcy najnowszego zapachu Etat Libre d’Orange. Co więcej, odpady stać się mogą tworzywem dla stworzenia nowej jakości.
A więc:
Trash but never waste.
Les Fleurs du Déchet to zaskakująco lekki i dość delikatny zapach sprawiający wrażenie minimalistycznego w formule, ale dość efektywnego w przekazie. Nie zwraca uwagi żadnym oryginalnym akordem czy jakąś niespotykaną dotąd nutą i jako całość lokuje się gdzieś pomiędzy Rose Ikebana Hermesa i Kashan Rose The Different Company. Róża – powiecie. Owszem, też, ale nie tylko. Jest też jabłko…
W otwarciu nuta zielonego jabłka, za nim róża podana w lekki, przyjemny, nieco zielony sposób. Później intrygujący i trudny do opisania całkowicie abstrakcyjny akord ni to owocowy, ni to drzewny, zdecydowanie uniseksowy, jak zresztą całe pachnidło. Kilka składników mających dodać głębi i utrwalić zapach na skórze, a które nie wyodrębniają się jako indywidualne nuty. Marka wymienia cedr, przypominającą zapach drewna sandałowego aromamolekułę Sandalore, użyte w sporych ilościach w poprzednim zapachu Une Amourette od-paczulowe Akigalawood oraz niezastąpione ISO E SUPER, gwarantujące projekcję i mieniącą się aurę. Po raz kolejny „za kolbami” w perfumowych laboratorium zasiadłą Daniela Andrier. Efektem jest minimalistyczny zapach, który w doskonały sposób ilustruje to, czym od strony technicznej są w swej większości współczesne perfumy: zbiorem składników po części naturalnych, w większej zaś części pochodzenia laboratoryjnego połączonych w kompozycję, której końcowy aromat jest nowym olfaktorycznym tworem, nieobecnym 1:1 w naturze, choć częściowo do natury nawiązującym. Kluczowymi zaś elementami dla jego efektowności i efektywności, dla wyrazistości i trwałości są produkowane w laboratoriach wielkich koncernów aroma-molekuły, produkujące – jak już wiemy – potężne ilości chemicznych odpadów…
Jak głosi marketingowy brief:
„Les Fleurs du Déchet symbolizuje przejście od Sécrétions Magnifiques do dorosłości. To kontrrewolucja dla Etat Libre d’Orange, marki wciąż głośnej i destruktywnej, ale ostatecznie – funkcjonalnej.”
Rodzi się więc pytanie, czy Les Fleurs… to faktycznie cezura i jednoczęsnie symbol końca olfaktorycznych przygód, wyzwań i eksperymentów, jakie marka serwowała od momentu swego debiutu w 2006 roku i zdeklarowany już skręt w stronę zapachów owszem obleczonych oryginalnym marketingiem i intrygującą wizją, ale już przyjemnych i łatwych w odbiorze, pozbawionych elementów olfaktorycznego zaskoczenia? Cóż – poczekamy, powąchamy. Ja w jo jakoś nie potrafię uwierzyć i wciąż liczę na to, że Etienne de Swardt zaskoczy mnie czymś na miarę Le Fin du Monde lub Hermann a Mes Cotes...
„A więc, zanim będzie zbyt późno, pomódlmy się do boga odpadów, naszego drogiego lorda pozostałości.”
dominujące nuty: zielone jabłko, neo-róża, akord neo-drzewny
nos: Daniela Andrier
rok premiery: 2018
moja ocena: zapach: 4,0/ trwałość: 4,0/ projekcja: 4,0