Ralph Lauren „Safari for Men” czyli jak się ładnie zestarzeć

Lata dziewięćdziesiąte były dla perfum męskich czasem przemian. Na ich początku w powietrzu wciąż unosiły się jeszcze potężne, gęste, bezpardonowe i trudne do zapomnienia, barokowe aromaty lat 80-tych, ale wraz z odkrywaniem coraz to nowych syntetycznych aroma-molekuł szło nowe, zapoczątkowane pod koniec poprzedniej dekady przez słynne nadużycie hydromyrcenoluCool Water for Men Davidoff, ukoronowane przez zdominowane przez calone CK One. 

W porównaniu do czasów obecnych rynek notował stosunkowo małą liczbę premier, wśród których pojawiło się wiele zapachów wyraźnie stylistycznie „zapóźnionych” i nie tak nowatorskich, jak dwa wyżej wspomniane. Jednym z takich pachnideł jest Safari for Men marki Ralph Lauren, szczęśliwie wciąż produkowany i dostępny w sprzedaży. 

W Safari urzeka mnie natychmiast rozpoznawalny sygnaturowy aromat – jak podpis, jak pieczęć, jak wzór wyryty w mojej olfaktorycznej pamięci. Efekt Old Spice’a i może jeszcze kilku innych pachnideł. Safari ma podobną do tego super-klasyka ciepłą, przyprawową głębię. Jest to niesamowicie męskie, eleganckie i zupełnie ponadczasowe pachnidło o zapachu, który wpija się w pamięć i pozostaje tam na zawsze. Od pierwszej docierającej do nosa nuty ma się wrażenie, jakby spotkało się starego, dobrego znajomego z przeszłości

Otwarcie zbudowane jest z absolutnie tradycyjnych składników, jak zresztą całe to pachnidło. Współczesna wersja mocno podrasowana jest cashemranem (ale który – po prawdzie – nie jest, poza tym może był tu zawsze?) Niemniej ćwierć wieku musiało nieco wpłynąć na rodzaj użytych w formule składników, jak choćby minimalizację udziału mchu dębowego. Można sobie wyobrazić, że pierwotnie Safari było jeszcze gęstsze i jeszcze bardziej oszałamiające.

Jest aromatycznie, z początku bardziej ziołowo, nawet gorzkawo (zaraz po aplikacji, gdy całość unoszą w powietrze aldehydy!), ale zapach szybko układa się i nabiera swego charakteru, który zdeterminowany jest mieszanką ciepłych przypraw (kolendra, estragon, goździk, cynamon!) na drzewnej bazie z paczuli, mchu dębowego i słodkawego sandałowca, która wszakże dzięki akordowi ambrowemu jest ciepła i otulająca. Nie można zapomnieć o kilku ingrediencjach kwiatowych (cyklamen, jaśmin, róża), które co prawda nie grają pierwszych skrzypiec, ale łagodzą i zaokrąglają całość. Safari pachnie w bazie ambrowo i trochę jakby tytoniowo (choć w składzie nie wymienia się tytoniu, to efekt ten osiągnięto prawdopodobnie innymi środkami, bo  nie jest to surowy tytoń, który znamy z innego klasyka tej samej marki – Polo), na końcu zaś poczuć można odrobinę skóry – na tyle, na ile było to możliwe w 1992 roku. 

Safari to zapach zawsze eleganckiego wuja z zagranicy, który lata temu odwiedzał nas z okazji urodzinowych przyjęć, i który – składając nam życzenia i całując nas w policzek – pozostawiał na naszej twarzy ten niezapomniany aromat, który trzymał się nas aż do wieczornej kąpieli. Wspomnienia z dzieciństwa są silne. Te zapachowe zaś najsilniejsze.

Kilka słów należy się flakonowi, który jest jednym z najbardziej męskich i eleganckich, jakie kiedykolwiek miałem w dłoniach. Grube szkło z głębokimi tłoczeniami tworzącymi regularny wzór, centralnie umieszczony srebrny herb Ralpha Laurena na przedzie i zatyczka z wpasowaną od góry plastikową, drewnopodobną inkrustracją. Kawał solidnego i ponadczasowego designu. Ten flakon będzie ozdobą każdej męskiej półki, a najlepiej skomponuje się z blatem masywnego dębowego biurka w gabinecie, obok skórzanego fotela i pudełka z kubańskimi cygarami.  

Safari to stara szkoła perfumeryjna. Całe mnóstwo składników, których starannie dobrane proporcje składają się na efekt synergii w postaci wspomnianej zapachowej sygnatury. Szybko szukając w pamięci jakiegokolwiek innego męskiego zapachu o podobnej charakterystyce znajduję Givenchy Insensé z – uwaga – 1993 roku. Znacznie mniej znany, przeszedł bez echa, wspominany jedynie przez Lucę Turina, a za nim przez perfumowych zapaleńców, bo też – przyznajmy – mniej udany. W porównaniu z nim Safari ma nie tylko ma więcej charakteru, ale też dużo lepiej się zestarzało. Prawie wcale. No chyba, że to ja do niego w końcu dojrzałem?

dominujące nuty: przyprawowa, kwiatowa, mszysta, tytoniowa, skórzana

nuty głowy: aldehydy, bergamotka, nuty zielone, kolendra, lawenda, neroli, cytryna, vermouth

nuty serca: cyklamen, estragon, jaśmin, goździk, róża, cynamon

nuty bazy: ambra, mech dębu, skóra, piżmo, paczula, sandałowiec, cedr

nos: bd.

rok premiery: 1992

moja ocena: zapach: 4,5/ trwałość: 4,5/ projekcja: 4,0

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s