L’Homme, które miało niedawno swa premierę łącznie z wersją damską La Femme, jest kwintesencja perfumowego stylu marki Prada, od samego początku realizowanego z powodzeniem przez niezastąpioną Danielę Andrier.
W centrum zapachu znalazł się „pradowski” irys. Nie pierwszy raz zresztą. To właśnie wilgotna i drzewna nuta kłącza irysa jest tym, co czuję zaraz po aplikacji L’Homme na skórę. Początkowo „podbita” pieprzem i ładnie zaokrąglona neroli. Z czasem – w sercu – zmiksowana z fiołkiem i geranium w piękny, emblematyczny dla perfum Prady akord „mydlany”, po raz pierwszy zaprezentowany w fantastycznym (i moim ulubionym) Prada Man, obecnie noszącym nazwę Amber Pour Homme. Ów neo-koloński mydlany akord z czasem nabiera mocy dzięki obecności geranium i fiołka. Irys bowiem po pewnym czasie – jak zawsze – znika z zapachowego spektrum, a całość ewoluuje w kierunku komfortowego mydlano-ambrowego finiszu, w którym wyraźnie czuję niewymienioną w oficjalnym składzie tonka lub coś tonko-podobnego.
Jeżeli irys i puder, to Dior Homme. Porównania z dziełem Oliviera Polge’a są oczywiście nieuniknione, ale też i wyjątkowo uprawnione. Oba zapachy są bowiem do siebie podobne nie tylko pod względem koncepcji (męskie perfumy ciążące ku damskiej estetyce), ale także budowy i użytych składników. Stąd moje graniczące z pewnością przekonanie, że L’Homme przypadnie do gustu wszystkim wielbicielom wspomnianych perfum Diora. Nie ma tu jednak mowy o kopiowaniu. L’Homme ma w sobie dość oryginalności, by nie pozostawać w cieniu sławnego poprzednika. Wszakże są między nimi różnice. Jakie? Otóż irys w Dior Homme jest bardziej „papierowy” i zupełnie niemydlany. Duże znaczenie mają użyte na wstępie ziołowe nuty szałwii lawendy. Dzięki nim początkowo jest bardziej aromatyczny. Z kolei intro w L’Homme – mimo obecnego pieprzu i neroli – jest cięższe, a istotną rolę od razu grają tu geranium i fiołek, które siłą rzeczy przydają wspomnianego mydlanego „pradowskiego” klimatu. Zbudowany z wetywerii i nuty skórzanej finisz Dior Homme jest nieco bardziej… męski (nie sądziłem, że kiedykolwiek to napiszę!) niż mydlano-tonkowe zwieńczenie L’Homme…
Swoją drogą ciekaw jestem, jaki wpływ mógł mieć na podobieństwo obu zapachów fakt, że Daniela Andrier na początku swej perfumiarskiej drogi terminowała u Jacquesa Polge’a – ojca Oliviera, twórcy Dior Homme. Pewnie żaden, ale…

Niezależnie od sporych podobieństw obu pachnideł L’Homme zasługuje moim zdaniem na wysoką ocenę zarówno pod względem treści i jakości, jak i parametrów użytkowych. Przyjazna projekcja pozwala cieszyć się zapachem noszącemu i pozostawiać elegancki, przyjemny i „czysty” ogonek przez dobre osiem-dziewięć godzin. Zresztą na mojej skórze dzieło Danieli Andrier zdaje się sprawować lepiej niż Dior. Poza tym L’Homme nosi się po prostu bardzo komfortowo i piszę to z pełnym przekonaniem. Zapach przydaje szyku i zdecydowanie poprawia mi nastrój z czasem minorowego na serdeczny, a mój styl zmienia z porannego-byle jakiego na bardziej profesjonalny 😉
Mimo sugestywnej nazwy L’Homme jest idealnym uniseksem, nie przechylającym szali na żadną ze stron. I na tym m.in. polega jego urok. Jak dla mnie, to jedna z najważniejszych i najlepszych perfumowych premier tego roku. Sporo po niej oczekiwałem, obawiałem się rozczarowania, ale przyznam, że absolutnie się nie zawiodłem. Co więcej – L’Homme okazał się niemal dokładnie taki, jakiego się po Danieli Andrier spodziewałem. To się mi niemal nigdy nie zdarza. A jednak!
Prada did it again!
Nuty głowy: pieprz, neroli
Nuty serca : irys, fiołek, geranium
Nuty bazy: ambra, paczula, cedr
perfumiarz: Daniela Andrier
Rok premiery: 2016
moja ocena w skali 1-6:
Zapach: 5,0 / oryginalność: 3,5 / projekcja: 4,5 / trwałość: 4,5
Nie wiem jak Ty sądzisz fqjciorze, ale dla mnie jeśli zestawiać Pradę, to nie z Diorem Homme tylko z jego flankerem – Diorem Homme Eau.
Takie zestawienie ma jak najbardziej sens.