Po Eau Sauvage Parfum (2011) i Fahrenheit Parfum (2014) pojawienie się najnowszego wcielenia sztandarowego męskiego zapachu Diora Homme w wersji Parfum było kwestią czasu, chociaż… Z drugiej strony było też dla mnie pewnym zaskoczeniem. Wszak już w 2007 roku Dior wydał Homme w koncentracji wody perfumowanej (wersja Intense), oficjalnie zresztą zreformułowanej w 2011 roku przez Francoisa Demachy’ego i dostępnej w ciągłej ofercie marki. Wydawać by się więc mogło, że Dior „wykonał już zadanie”, proponując intensywną, wieczorową wersję swego sztandarowego męskiego zapachu. Jednak jak widać współczesny rynek perfum nie lubi próżni i stagnacji, a kolejne premiery tzw. flankerów (nowych wersji znanych zapachów) nie pozwalają zapomnieć klienteli o istnieniu danej linii zapachowej, co w efekcie utrzymuje bądź nawet zwiększa sprzedaż. I nie ma w tym nic złego, dopóki owe flankery przedstawiają nową, wartą uwagi jakość. W przypadku diorowskiej linii Homme – i męskich perfum Diora w ogóle – jest to akurat w ostatnich latach niemal zasada (od kiedy Demachy zasiada w gabinecie naczelnego perfumiarza LVMH). Zarówno kolejne wcielenia Fahrenheita, jak i Eau Sauvage oraz Homme są pachnidłami z reguły udanymi. Nie inaczej jest też w przypadku Dior Homme Parfum.

Francois Demachy zastosował tu zabieg poniekąd analogiczny do tego, co zrobił w Eau Sauvage Parfum i Fahrenheit Parfum. Tam sygnaturowe aromaty obu legendarnych pachnideł podbudował gęstymi akordami o skórzanej aurze, przy czym cytrusowo-jaśminowy akord Eau Sauvage zagęścił mieszanką mirry i wetywerii, zaś zielono-fiołkową woń Fahrenheita – wanilią. Zresztą warto tu także wspomnieć wycofanym już z produkcji Fahrenheit Absolute, w którym fiołki skutecznie zalano gęstą mazią złożoną z mirry, olibanum i akord oudowego. W Homme Parfum zastosował esencję ze szlachetnego sandałowca ze Sri Lanki oraz akord skórzany, które połączył z sygnaturową dla tej linii zapachowej nutą toskańskiego irysa. Efekt robi doskonałe wrażenie, a Homme Parfum wyrasta na moim zdaniem najlepszą „wariację na temat”.
Irysowa nuta jest w Homme Parfum szczególnie mocna i wyjątkowo trwała. Ta sygnaturowa woń obecna jest od pierwszych sekund, od razu z towarzyszeniem esencji z drewna sandałowego, która jest niezwykle ważnym elementem tego pachnidła. Z czasem nabiera ona mocy osiągając swoje apogeum po kilku godzinach od aplikacji, gdy tworzy lekko pudrową, wręcz „szminkową” aurę. To moment, w którym Dior Homme Parfum najbardziej przypomina wersję Intense i jednocześnie najbardziej oddala się od ogólnie pojętych perfum męskich (niektórzy zarzucają linii Homme nazbyt śmiałe aromaty kobiece). Z czasem do gry włącza się bazowy akord skórzany, który wraz z sandałowcem trwa na skórze wiele godzin pozostając wyraźnie wyczuwalny. Parfum rozwija się na skórze w średnim tempie, pięknie projektuje na każdym etapie i daje mi ogromne poczucie satysfakcji z noszenia. Czysta perfumowa przyjemność.
A jak wypada w porównaniu z Intense oraz wersją eau de toilette (mam tu na myśli oczywiście aktualne formulacje z 2011 roku)? Z pewnością bliżej Parfum do Intense przez wzgląd na gęstą zmysłową aurę i ewidentny wieczorowy sznyt obu zapachów. Ale znajdziemy też istotne różnice. Intense odczuwam bowiem jako irys na miękkim niczym jedwab podłożu (głównie dzięki obecności „roślinnego piżma” jakim jest esencja z nasion hibiskusa, ta sama która tak pięknie prezentuje się w męskim L’Instant de Guerlain). Dzięki tej jednocześnie eleganckiej i bardzo komfortowej nucie Intense jest bardziej zmysłowe, ale także nieco bardziej subtelne, mniej agresywne, doskonale wieczorowe i szykowne. Parfum z kolei sprawia wrażenie bardziej mrocznego, jeszcze gęstszego i nieco bardziej chropawego w wyniku mocniej zaakcentowanych nut drzewnych oraz akordy skórzanego, który przydaje mu nowego wymiaru, a którego w Intense nie znajdziemy. Różnice są najczytelniejsze, gdy zapachy te porównuje się równolegle. Nosi się je podobnie i nie będę zaskoczony, jeżeli wielbiciele Homme podzielą się na tych, którym wystarcza Intense oraz na tych którzy wybiorą Parfum jako opcję proponującą „więcej cukru w cukrze”. Wersja EDT natomiast to zapach w tym trio najlżejszy i najświeższy, co nie znaczy wcale, że lekki i świeży. O jego odmiennym charakterze stanowi głównie kardamon, przydający my subtelnie musującej, lekko przyprawowej owocowości, stanowiący wraz z irysem intrygujący duet. Wersja EDT niestety przegrywa z Intense i Parfum, zarówno gdy chodzi o moc, jak i o trwałość. Przyznam, że po moich prowadzonych w ostatnich dniach testach porównawczych EDT uplasowała się na ostatnim miejscu z całej trójki. Na przedramieniu pachniała nieźle, ale już noszenie zapachu przez cały dzień utwierdziło mnie w przekonaniu, że Dior Homme EDT to perfumy jak na mój gust zbyt delikatne. Moim faworytem jest więc Parfum, choć przyznam, że Intense plasuje się tuż tuż za nim…
nuty głowy: irys
nuty serca: drewno sandałowe
nuty głębi: akord skórzany
twórca: Francois Demachy
rok wprowadzenia: 2013
moja ocena:
- zapach: bardzo dobry
- projekcja: dobra+
- trwałość: ponad 12 h
Piękna recenzja. Parfum jest na pewno bardziej „złożonym” zapachem od wersji Intense oraz Edt (przynajmniej w samym odbiorze organoleptycznym). Noszę Diora już od paru lat i mogę szczerze powiedzieć, że wszystkie wymienione w recenzji wersje są godne uwagi. Również wszystkie trzy mają swoje własne plusy i minusy. Wersje Intense i Edt rozwijają się bardzo podobnie, chociaż faktycznie czuje się różnicę w sile zapachu. Co zaskakujące, obie są podobne w trwałości, która sięga spokojnie do 8 godzin. Nowy flanker Parfum jest świetnym urozmaiceniem dla osób (takich jak ja), które przyzwyczaiły się do zapachów Diora i nie są w stanie zamienić ich na żadne inne 🙂
W październiku 2014 popełniłem na Fragrantice (i prawie 3 miesiące później na wizażu) taką oto recenzję:
„Na początku mnie przytłoczył. Ten zapach to waga ciężka. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby koncentracja była tutaj mocniejsza aniżeli EDP.
Skład (ale nie ten na papierze, tylko to, co czuję ja) też prezentuje raczej „coś nowego” – powiem szczerze, że byłem zaskoczony „na plus”, nie spodziewałem się, że jeszcze można coś tu dodać „świeżego” – a tu proszę 🙂 Mój nos identyfikuje tu irys, ale z dymnym oudem (tego składnika nie pomylę z niczym innym). Jest też oczywiście skóra, która momentami pachnie mi jak ta z Bvlgari Black („opony”).
Trwałość – bardzo dobra (10-12 h), projekcja jest umiarkowana.”
Jestem wielkim fanem diora parfum. To moj wieczorowy „must be”. Bardzo trwały, świetnie sie w nim czuję. Pachnie mocno i dosyc ostro. Kobiety albo się w nim rozpływają albo mówią, że zapach trochę przytłacza. Generalnie polecam
Jedne z najlepszych w życiu. Ale większość osób z pracy na początku pytała – „kto pachnie babcią”…