Trzy lata temu z dość dużym rozgłosem pojawił się na rynku nowy męski zapach Lalique Hommage a l’Homme. Pomyślane jako nowy sztandarowy męski zapach tej marki do dziś nie bez przyczyny zachwyca odważnym, wręcz niszowym sznytem, doskonałą jakością i bardzo, ale to bardzo męskim charakterem, wyraźnie nawiązującym w swym sercu do estetyki aromatic fougere. Tymczasem w bieżącym roku cichutko, jak gdyby nigdy nic, Lalique „wypuściło” flankera Hommage a l’Homme z dopiskiem Voyageur…
Gdy popatrzeć na towarzyszącą zapachowi reklamę, widzimy znanego ze zdjęć reklamowych Hommage a l’Homme modela, który tym razem – miast jesiennego płaszcza – ma na sobie białą koszulę i krawat oraz eleganckie spodnie, a także – co istotne – dzierży w prawej dłoni torbę podróżną. W tle widzimy ocean (poprzednio był zamazany kontur pędzącego pociągu), a za postacią rozpostarte żagle. Wszystko to razem z dopiskiem Voyageur nie pozostawia wątpliwości co do charakteru samego zapachu oraz jego predestynacji.
Na szczęście jednak – mimo moich obaw związanych z przesłaniem reklamy – Voyageur nie jest ani banalnym świeżakiem, ani oklepanym zapachem wodnym. Ludzie odpowiedzialni za kreacje zapachowe markowane logiem Lalique po raz kolejny dowodzą, że ich gust perfumeryjny jest wyrafinowany, a decyzje dotyczące zapachów nie są napędzane li tylko czysto komercyjnymi kalkulacjami. To pewnie dlatego Lalique cieszy się od lat takim uznaniem koneserów perfum, tej najbardziej wymagającej części użytkowników, którzy zwykle odnajdują się najlepiej w propozycjach marek niszowych. Voyageur to bowiem lżejsza, mniej formalna (choć wciąż jednak – patrz koszula i krawat na fotografii), casualowa, poniekąd także świeższa wersja poprzednika. Wg mnie jednak na tyle odległa od niego zapachowo, że trudno tu mówić o jakimś rozwinięciu pomysłu. I choć przy pewnej dozie uporu echa protoplasty można w nim odnaleźć, to Voyageur jest praktycznie odrębnym zapachem.

Warto wiedzieć, że jego stworzenia podjął się inny niż poprzednio duet perfumiarzy: młodziutkiej adeptki perfumeryjnej sztuki Mylene Alran oraz jej mentora Michaela Almairaca (oboje w Robertet). Efekt? Bardzo dobry i całkiem oryginalny męski zapach, który określiłbym jako przyprawowo-drzewny z morskim akcentem. Choć z pewnością nie tak śmiały, jak poprzednik, to jednak prawdziwie przyjemny w noszeniu, elegancki, stonowany, choć obecny, nie tak zadziorny, bardziej spokojny. Początek zawiera nuty przyprawowe (głównie wyczuwalny początkowo kardamon, ale także i pieprz w otwarciu, którego o dziwo oficjalnie nie wymienia się), delikatne nuty zielone oraz drzewne. W sercu – chyba w wyniku połączenia wetiweru z papirusem – zaczynam dostrzegać podobieństwa do Sir Avebury Oriflame, a co za tym idzie także – choć w mniejszym stopniu – do Timbuktu L’Artisan Parfumeur, tyle że kardamon i wanilia skutecznie nie dopuszczają tu do przewagi zieloności nad subtelną słodkością. W sercu także pojawia się charakterystyczna nuta – składnik, którego nie umiem zidentyfikować, a którego obecność czuję także w takich pachnidłach jak Paestum Rose Eau D’Italie Bertranda Duchaufoura i Black Tourmaline Oliviera Durbano (i chyba także w Heliotrope), ale także – i to jest chyba najciekawsze – w Ombre Indigo Olfactive Studio autorstwa… Mylene Alran (o tym zapachu wkrótce na blogu). Ewidentnie syntetyczny, trudny do zakwalifikowania, nieco drzewny, ale jednocześnie świeży, jakby musujący. Nie mam wątpliwości, że perfumiarka wykorzystała ten sam składnik w obu swoich kompozycjach. Możliwe zresztą, że jest to jedna z substancji opatentowanych przez Robertet. (Idąc dalej w swych „knowaniach” i domysłach: Robertet znajduje się w słynnym Grasse. Z lektury The Perfume Lover wiem, że Bertrand Duchaufour współpracuje z Robertet. Z kolei na oficjalnej stronie Oliviera Durbano przy opisie każdego pachnideł znajdziemy tajemniczą informację: „Made in Grasse, France”. Intrygujące? Mam coraz większą pewność, że perfumy Durbano powstają w Robertet, ale to tak na marginesie…). Najciekawsze jednakowoż zostawiłem na koniec. Pojawiająca się właśnie na samym końcu, jako ostatni etap zapachu, trwająca mam wrażenie dłużej i wyraźniej na papierku testowym lub tkaninie, aniżeli na skórze, ciepła i sucha nuta ambrowo-drzewna to swoiste oko puszczone do nas przez czuwającego na komponowaniem Voyageur Michaela Almairaca. Jest to ewidentna i moim zdaniem zamierzona reminiscencja bazowej woni słynnego brązowego Gucci Pour Homme (!).
Hommage a l’homme Voyageur ma dobrą projekcję (na poziomie poprzednika, a może nawet nieco lepiej) i satysfakcjonującą ponad 9-godzinną trwałość, choć potrzebuje moim zdaniem dość obfitej aplikacji, by móc się nim cieszyć.
Flakon znany z poprzednika rożni się jedynie barwą zastosowanego szkła – tu jest ono ciemno-niebieskie. Kolor oceanicznej toni ładnie nawiązuje do charakteru tego bardzo ładnego zapachu, który jak sądzę nie zawiedzie fanów marki Lalique. Mnie nie zawiódł.
nuty górne: bergamotka, kardamon
nuty środkowe: wetiwer, paczula, papirus
nuty dolne: wanilia, ambra, mech drzewny
twórca: Michael Almairac i Mylene Alran
rok wprowadzenia: 2014
moja cena w skali 1-6: kompozycja: 4/ projekcja: 4/ trwałość: 4,5/ flakon: 4,5
Ciekaw jestem czy już go wprowadzili do sieciowych perfumerii stacjonarnych. Znając życie – nie…
Ja go jeszcze u nas nie widziałem.
Jest „szansa” że w tym roku ten zapach do stacjonarek nie zawita w ogóle…
Witam. Fqjciorze, czy Tobie baza tego wyjątkowego pachnidła, podobnie jak mi przypomina Uomo Romę or Laury Biaggiotti? Na mnie ta wanilia z bazy pachnie niemal identycznie ja Wanilia z Uomo Romy.
Mi akurat z Romą się nie kojarzy, ale ten zapach poznałem póki co tylko pobieżnie.