Niezmiernie trudno jest pisać o takich zapachach, a właściwie to o TAKIM zapachu. Jicky to bowiem perfumy wyjątkowe z wielu względów. Legenda, a przede wszystkim kawał perfumeryjnej historii, jedno z najważniejszych pachnideł, jakie kiedykolwiek powstały. Co interesujące, Jicky to także najstarsze perfumy będące w ciągłej sprzedaży, co niewątpliwie świadczy o ich niezwykłości i ponadczasowości. Przy okazji nieśmiałej próby ich zrecenzowania utwierdziłem się w przekonaniu, że perfumy to nie tylko sam zapach, ale także wszystko to, co się z nim wiąże: nazwa, flakon, czasem reklama, ale przede wszystkim historia – jeśli prawdziwa, to tym bardziej fascynująca i dodająca zapachowi czegoś nieuchwytnego, co powoduje, że przestaje być jedynie mieszaniną składników, a staje się czymś dużo więcej – dziełem sztuki.
A propos nazwy – przyznam się do czegoś. Otóż uważam, że Jicky to najseksowniej brzmiąca znana mi nazwa perfum. Zresztą historia tej nazwy zabarwiona jest wątkiem miłosnym. Jicky to zdrobnienie od Jacqueline, młodej Angielki, w której młody student chemii Aime Guerlain zakochał się, ale z którą nie mógł stworzyć „legalnej” pary ze względu na brak zgody jej rodziców. Wszak małżeństwo Angielski z Francuzem musiało wówczas wywoływać kontrowersje nie mniejsze, niż stworzone lata później przez Aime perfumy, których nazwę zainspirowała tamta niespełniona miłość…
Zaprezentowany w 1889 roku przez Aime Guerlaina Jicky był – obok kilka lat starszego Fougere Royale Houbigant – chronologicznie drugim zapachem, w którym wykorzystano ingrediencje syntetyczne, uzyskane w wyniku laboratoryjnych procesów chemicznych. Pierwszym zaś, w którym użyto aż trzech z nich: kumaryny (izolat uzyskiwany z fasoli tonka), linalolu (występującego w bardzo wielu olejkach naturalnych, m.in. lawendowym, z drzewa różanego) i waniliny (naturalnie występuje w wanilii, ale także np. w drewnie gwajakowym i żywicach Benzoe, Styrax, Tolu, Peru). Właśnie ze względu na twórcze wykorzystanie ówczesnych zdobyczy chemii Jicky jest dziś postrzegany jako pierwszy tak spektakularny manifest perfumerii artystycznej, jako pomost pomiędzy wcześniejszymi wodami kolońskim i kwiatowymi odwzorowującymi naturę, a zapachami abstrakcyjnymi, tworzącymi nowe olfaktoryczne byty. W historii domu Guerlain Jicky jest symbolem przejścia od kolońskiej estetyki cytrusowego Eau de Cologne Imperiale do orientalnej estetyki Shalimar.
Koncepcją, jaka przyświecała Aime Guerlainowi podczas komponowania swego dzieła życia, było połączenie prowansalskich ziół: lawendy, tymianku i rozmarynu z syntetykami dającymi quasi-orientalną bazę (wanilina i migdałowo-marcepanowa kumaryna) przy jednoczesnym wzmocnieniu ziołowego oblicza zapachu przy pomocy wspomnianego linalolu – molekuły posiadającej świeżą, lekko ziołowo-drzewną woń. Wg obecnego perfumiarza domu Guerlain, Thierry Wassera mającego nieograniczony wgląd w historyczne formuły perfum tej marki, Jicky zawiera także olejek z gorzkiego migdała. Ale Jicky ma w sobie coś jeszcze, co czyni go wyjątkowym. To cywet, który – zastosowany tu odważnie – przydaje zapachowi zwierzęcej natury w fazie serca. Orientalna baza kompozycji utrwalona przez piżma i wzmocniona przez esencję sandałowca i opoponax uważana jest za pierwowzór słynnej guerlinade, sygnaturowej kombinacji składników obecnych w późniejszych pachnidłach marki, nadających im specyficznego orientalnego charakteru nieporównywalnego z niczym innym. Formułę Jicky uzupełnia spora ilością olejku z bergamotki, który – co ciekawe – przez perfumiarzy Guerlaina (aż po ostatniego Jean-Paula) używany był jako składnik rozcieńczający w niemal wszystkich pachnidłach. Literatura mówi także o dodatku podstawowych esencji kwiatowych – jaśminu i róży, które mają współ-budować akord serca. Tyle teorii. Teraz najważniejsze – czyli jak pachnie Jicky (w posiadanej przeze mnie wersji Parfum de Toilette) na skórze?
Przyznam, że bylem niezwykle podekscytowany testami tego zapachu, jak mało którego. Szczególnie po tym, jak przez lata napompowałem się wiedzą o nim i oczekiwaniami. Istniało więc całkiem spore ryzyko rozczarowania. Jednak już po pierwszych testach wiedziałem, że jest – bez najmniejszej przesady – piękny i zaskakująco… aktualny. Przebieg zapachu na skórze jest bardzo czytelny i składa się z – a jakże – klasycznych trzech etapów. Najpierw niezwykle bogaty i sugestywny bukiet ziół (bergamota nie jest wyraźna, ale weźmy pod uwagę wiek mojego egzemplarza Jicky: 16 lat). Wyróżnia się przepiękna, bogata nuta lawendy, do której po kilku minutach dołączają pozostałe zioła, z pikantnym tymiankiem bądź rozmarynem (tego nie jestem w stanie stwierdzić) na czele. Niemal od samego początku dochodzi do nozdrzy słodkawa, quasi-orientalna baza Jicky, ale zanim weźmie ona górę, minie jeszcze sporo czasu. Najpierw bowiem – po kilkudziesięciu minutach od aplikacji – pojawia się on. Cywet. Doskonale wkomponowany, tak że czuć go ewidentnie, ale nie dominuje on – na szczęście – całości.
To ten etap, który przez pierwsze trzy dekady od premiery Jicky zniechęcał do jego używania kobiety (przypomnijmy, że perfumy Guerlaina nie były w tamtych czasach kierowane do konkretnej płci, ale z natury rzeczy dużo częściej sięgała po nie płeć piękna). Fekalna nuta cywetu, kojarząca się z wonią miejsc mało romantycznych, skutecznie odrzucała kobiety od Jicky. Natomiast paradoksalnie zapach ten zdobył popularność wśród mężczyzn – tych bardziej wymagających, którzy wreszcie mogli pachnieć czymś innym, niż tylko cytrusami, rozmarynem tudzież lawendą. Jicky miał charakter, miał głębię, miał zadziorną nutę cywetu, miał zmysłowy quasi-kulinarny finisz. W tamtych czasach musiał szokować, prowokować, zadziwiać, odrzucać, czasem wykrzywiać twarze grymasami niedowierzania. Musiał pachnieć, jakby był z innego świata albo innego czasu. Z przyszłości. Ktokolwiek go używał (a była to wówczas głównie francuska arystokracja), wyróżniał się, z pewnością intrygując i magnetyzując otoczenie.
Na czym to skończyłem…? Cywet. Trwa kolejne kilkadziesiąt minut, po czym zapach ujawnia swą przepiękną bazę. Jest wanilia z odrobiną marcepanu, kremowa drewnem sandałowymi i zaokrąglona piżmami, które dodają jej zmysłowości i trwałości. Pachnie niezwykle ekskluzywnie i nieprawdopodobnie elegancko. Ma tę charakterystyczną cechę starych zapachów Guerlaina – przypomina o sobie wiele godzin po użyciu, gdy tylko temperatura skóry ulegnie chwilowemu nawet podwyższeniu. Uwielbiam ten efekt. Cieszy też dobra projekcja w pierwszych kilku kwadransach, z czasem ulegająca zmniejszeniu do poziomu elegancko subtelnej, ale obecnej. Trwałość do 7 godzin, choć wspomniana baza zdaje się siedzieć na skórze nieco dłużej, tyle że by ją poczuć, trzeba zbliżyć nozdrza do samej skóry i najlepiej jeszcze ogrzać ją oddechem.
Internetowe źródła podają, że znanymi wielbicielami Jicky byli m.in. Brigitte Bardot, Jackie Kennedy, Joan Collins, Roger Moore, Sean Connery.
Jicky – które dziś zakwalifikowalibyśmy jako fougere z orientalnym finiszem – stał się rzecz jasna wzorem do naśladowania dla przyszłych pokoleń perfumiarzy. Obok Fougere Royale współtworzył gatunek fougere. To absolutny kanon – jak się później okazało – męskiej perfumerii (zapachem wykorzystującym podobne zestawienie nut – lawenda i wanilia – jest Caron Pour Un Homme, natomiast liczba zapachów zainspirowanych Jicky jest niemal nieskończona). Warto wiedzieć, że w 1904 roku następca Aime Guerlain – słynny Jacques Guerlain (m.in. Shalimar, Mitsouko, L’Heure Bleue, Apres l’Ondee) – skomponował specjalnie z myślą o męskiej skórze wodę bazującą na Jicky – Mouchoir de Monsieur – będącą świeższym, nieco lżejszym i mniej orientalnym, a bardziej aromatycznym fougere. Także i to pachnidło wciąż znajduje się w ofercie firmy, a ja mam nadzieję kiedyś je poznać i opisać.
Wbrew wrażeniu skomplikowania, jakie można odnieść wnioskując po moim rozwlekłym wpisie, Jicky to zapach prosty w konstrukcji i dość ewidentny w odbiorze. Jest – jak słusznie napisał Luca Turin w Perfumes. The A-Z Guide – cudem prostoty i swoistą lekcją poglądową nt. perfum. Podejrzewam, że dla osoby postronnej Jicky będzie kolejnym „staro-babcinym” lawendowym „śmierdziuchem” z nieznośną nutą fekalną, ale dla miłośnika perfum i ich historii Jicky to arcydzieło, szczególnie jeżeli pamięta się kontekst i czasy, w których powstało. To kluczowe dla zrozumienia i docenienia tego tak czy inaczej genialnego pachnidła.
Nuty głowy: bergamotka, lawenda, rozmaryn, tymianek,
Nuty serca: jaśmin, róża, geranium, linalol, cywet, gorzki migdał
Nuty bazy: wanilia, wanilina, tonka, kumaryna, opoponax, drewno sandałowe, piżmo
twórca: Aime Guerlain
rok wprowadzenia: 1889
moja ocena:
- zapach: doskonały
- projekcja: dobra
- trwałość: ok. 6-7 godzin
Wspaniała prezentacja zapachu utwierdziła mnie w przekonaniu, że muszę koniecznie poznać Jicky. Szczególnie lubianą przeze mnie cechą jest pulsacja zapachu, czyli jak to trafnie ujął Pan w tekście: „zapach przypomina o sobie wiele godzin po użyciu, gdy tylko temperatura skóry ulegnie chwilowemu nawet podwyższeniu”. Tak samo zachowuje się ukochany Shalimar… A to niejako młodsza siostra (kuzynka?) Jicky. Cenię zapachy Guerlain – szczególnie lubię tę charakterystyczną dymną, słodką bazę. Ja ją czuję nawet na dnie Mitsouko;)
No, Sean Connery ubrany tylko w Jicky… Hmm.
Tak, Jicky w jakimś sensie jest protoplastą Shalimar, tyle że z dużą ilością lawendy oraz cywetem.
A ja się czepię linalolu, otóż linalol – molekuła posiadająca świeżą, lekko ziołowo-drzewną woń – ja wąchałem linalol i mi osobiście przypomina coś ciepłego, być może świeżego, podobno pachnie jak konwalie, ale ja czuję tam piękną ciepłą część olejku bergamotowego, linalol ma dwie odmiany optycznie czynne, czyli coriandrol S+linalol o ciepłym zapachu oraz R-linalol bardziej lawendowy i ziołowy (http://www.leffingwell.com/chirality/linalool.htm)
Czy mógłbyś napisać, gdzie nabyłeś te perfumy? Szukam, szukam i nic…
Bardzo lubię współczesne zapachy Guerlain, pora poznać trochę historii 🙂
Zapachy Jicky i Mitsouko Guerlain dostępne są w perfumerii Belle w Lodzi
http://www.perfumeriabelle.pl
Według Swietłany Komisarowej – krytyka perfumeryjnego z Rosji – Jicky stworzono na cześć kuzyna Guerlaina – samego Jacquesa Guerlaina (słynnego twórcy Shalimar). Jicky – Tak nazywano małego Jacques’a w rodzinie. Zapach ten był tworzony początkowo dla mężczyzn. W 1889 roku nie spodobał się zbytnio zatem, za radą „marketologów” wypuszczono go po raz drugi w 1898 roku nie zmieniając ani trochę składników i ich proporcji.
Nie wiem, która z legend jest prawdziwa, ale nie mogłam się powstrzymać by nie dodac innej wersji nazwy owych perfum.
Dziękuję za te interesujące informacje. Pozdrawiam. 🙂