Perris Monte Carlo to zupełnie nowa marka perfumowa, której produkty już zdążyły pojawić się w ofercie perfumerii Quality Missala. Na jej temat trudno znaleźć jakiekolwiek informacje prócz tych, że stoi za nią niejaki Gian Luca Perris, którego firma wcześniej reaktywowała historyczną markę perfumeryjną Houbigant i nieco mniej historyczną Alyssa Ashley. Sam Perris jest współodpowiedzialny za powstanie nowego wcielenie klasycznego Fougere Royale, choć absolutnie nie jest perfumiarzem. Podobnie jak wielu innych właścicieli marek perfumeryjnych, wynajmuje on do pracy nad pachnidłami tzw. ghost perfumers.
Pozłacane flakony w orientalnym stylu, w których zamknięto pięć odpowiednio orientalnych pachnideł, budzą we mnie mieszane uczucia. Uważam, że wyglądają nieco pretensjonalnie, ale to tylko moje zdanie. Na szczęście ich zawartość okazała się nieco bardziej godna uwagi. Co prawda pachnidła eksplorują doskonale znane obszary olfaktoryczne: ambry, piżma, paczuli i oudu (ten ostatni składnik występuje w nazwach aż dwóch kompozycji), to jednak nie można odmówić charakteru i solidnej jakości. Wg Gian Luci Perrisa każdy zapach miał na celu uwypuklenie natury i piękna tytułowego składnika. Powąchajmy zatem.
Ambre Gris
podstawowe składniki: davana, róża, geranium, drewno sandałowe, drewno cedrowe, ambra, kumaryna, wanilia, labdanum, piżmo
Nie zaskakuje niczym i pachnie bardzo poprawnie. Zawiera rzekomo naturalną szarą ambrę, a więc najdroższy składnik perfumeryjny (150 tys. USD za kg). Z początku pachnie nieco miodowo z przebijającą się nieśmiało nutką zielonych soków roślinnych (davana). Dziwny to akord, troszkę dysonansowy. Później z ambrowej głębi na wierzch wypływa nieco „sierściuchowe” labdanum (jak to w Ambre Noir Sonoma Scent Studio, tyle że podzielone przez dziesięć), by finiszować słodkawą tonkowo-piżmową bazą. Gęsty, ociężały i bliskoskórny zapach o dużym ładunku cielesnej zmysłowości, jak przystało na pachnidło orientalne. Całość pachnie nieźle, ale niczym nie wyróżnia się spośród innych znanych mi ambrowców. Poza falkonem, rzecz jasna.
Oud Imperial
podstawowe składniki: jaśmin, kmin, kadzidło, paczula, szafran, drewno sandałowe, drewno blackwood, drewno cedrowe, labdanum, wetyweria
Gian Luca Perris twierdzi, że w tej kompozycji chciał podkreślić drzewno-skórzany aspekt agarowego drewna, stąd połączenie go z cedrem, wetywerią i drewnem sandałowym. Śmiem jednak twierdzić, że swoje piętno najbardziej odznaczyła tu paczula, która w połączeniu z suchymi nutami drzewnymi cedru i sandałowca oraz korzenną ostrością i kamforowością wetywerii utworzyła nieco kwaśny, wytrawny akord pleśniopodobny, który zdominował kompozycję. Dla mnie ma on wyjątkową moc – przywoływania wspomnień z okresu dorastania…
…Każdy z nas ma zapisane w pamięci zapachy z przeszłości. Szczególnie wyraźnie i mocno tkwią te pochodzące ze świadomego dzieciństwa i okresu dorastania. I do tych właśnie odniosę się opisując centralny akord Oud Imperial, zaznaczając przy tym, że ktoś inny może ten zapach odebrać zupełnie inaczej. A więc… to najprawdziwsza zapleśniała, zatęchła i wilgotna piwnica znajdująca się w kamienicy, w której spędziłem większość mojego dzieciństwa i dorastania. Pierwsze testy Oud Imperial zakończyły się wspomnieniami z tamtych lat, gdy często „gościłem” w przypominających lochy piwnicznych zakamarkach wiekowego budynku. A były to czasy, gdy przechowywało się tam jeszcze własnej roboty zaprawy, ziemniaki czy zimowało jabłka. Każde zejście tam wiązało się z dreszczykiem emocji i strachem, szczególnie że „w głowie” towarzyszyły mi opowiadania ciotek o wuju pijaku, który lata temu spadł ze schodów prowadzących do tej piwnicy i się zabił…Z tych samych schodów, po których ja za każdym razem schodziłem w półmroczne czeluści…
Wiem – mało perfumowe to skojarzenia, ale nic na to nie poradzę. Tak właśnie pachnie mi Oud Imperial. Głównie bardzo surową wersją „piwnicznej” paczuli. Oudu indywidualnie w nim wyczuwam (co ciekawe, oficjalnie podany skład też go nie wymienia, hmm….), a zapach – z wyżej opisanych względów – jest dla mnie osobiście zdecydowanie za trudny do noszenia. Natomiast wielbiciele surowej ostrej paczuli powinni go koniecznie sprawdzić. Mocna rzecz.
Essence de Patchouli
podstawowe składniki: absolut róży, geranium, kłącze irysa, cedr, gwajak, paczula, piżmo, absolut labdanum, kumaryna, absolut wanilii
Dużo ładniejsza i przyjaźniejsza, ciepła i balsamiczna paczula. Lubię, gdy ostrość i pewna kamforowość naturalnego olejku z tej rośliny jest łagodzona przez składniki żywiczne i balsamy. Najdoskonalsze znane mi perfumy o takim charakterze to Coromandel Chanela – gdzie w mistrzowski sposób połączono paczulę i benzoes. Musze przyznać, że Essence de Patchouli, gdy już minie stosunkowo ostre intro, zaczyna nieśmiało podążać ścieżką wyznaczoną przez duet Sheldrake/Polge, ale w końcu schodzi na kumarynowe manowce. Daleko mu do znakomitego zbalansowania Coromandela. Tutaj bazą dla paczuli jest akord zbudowany przede wszystkim z tonka i wanilii w naturalny sposób uzupełnionego gwajakiem, który sam w sobie zawiera przecież wanilinę. Pozostałe składniki wtapiają się w ten kwartet nasycając i wypełniając tę w sumie pozytywnie wyróżniającą się kompozycję.
Bois d’Oud
podstawowe składniki: bergamotka, brzoskwinia, śliwka, jaśmin, róża, irys, kwiat pomarańczy, drewno cedrowe, drewno blackwood, paczula, wanilia, ambra, labdanum, piżmo
I znowu zapach z oudem w tytule, ale bez oudu w oficjalnym spisie nut (chyba że za oud przyjmiemy black wood, tylko co to znaczy i dlaczego po prostu nie oud/agarwood?). Abstrahując od tej swoistej zagadki, Bois d’Oud to zapach drzewno-skórzany z subtelnymi nutami suszonych owoców i dość wyraźną nutą irysa w wydaniu orientalnym. Jest zdecydowanie wyróżniającą się pozycją w debiutanckim kwintecie Perris Monte Carlo, choć żadnych więcej przemyśleń we mnie nie wzbudził.
Musk Extreme
podstawowe składniki: bergamotka, jaśmin, absolut róży, goździk, ambra, piżmo, absolut irysa, absolut wanilii, kumaryna
Nazwa brzmi groźnie, ale gdyby Musk Extreme spotkał się w jednym miejscu z na ten przykład Musc Ubar Royal Crown, zaczerwieniłby się ze wstydu i uciekł gdzie pieprz rośnie. 🙂 Oto bowiem całkiem sympatyczny, miły przyjemny w obyciu i bardzo kobiecy piżmowiec z akcentami kwiatowymi. Podobnie jak w przypadku Ambre Gris – ładne, poprawne, ale strasznie wtórne. No ale przecież nie każdy musi od razu rewolucjonizować perfumerię, a wielu chce uszczknąć choć kawałeczek tortu, jakim jest wciąż rosnący rynek perfum luksusowych. I to jest właściwe stwierdzenie, które wg mnie najlepiej oddaje naturę zapachów Perris Monte Carlo. Czy starczy dla nich tortu? Pewnie wkrótce się okaże.
Eksperymentujesz ze stroną, jestem wiernym czytelnikiem, Twoje recenzje cenie bardziej niż inne ale wróc do starej formuły.Pozdrawiam
Witam wiernego czytelnika. Miło mi, że cenisz moje recenzje. Jeśli chodzi o wygląd strony, to nie nazwałbym tego aż eksperymentowaniem. To raczej drobne zmiany mające na celu poprawienie jej funkcjonalności. Pozdrawiam. 🙂
Prosze zajrzeć na bloga Sabbath,w recenzji Oud Imperial zostało wyjaśnione co to takiego ten black wood 🙂
Bardzo dziękuję. Na pewno zajrzę. 🙂