Moja znajomość najważniejszych pachnideł lat 80-tych XX wieku, okresu barokowego wręcz przepychu olfaktorycznego, dla jednych złotej ery perfumerii, dla innych czasu, w którym powstawały prawdziwe perfumowe „potwory”, nie byłaby wystarczająca, gdybym nie poznał jednego z legendarnych pachnideł tamtego czasu – Santosa Cartiera. W końcu, ku mej uciesze, pojawiła się taka możliwość. Zaznaczyć jednak muszę, że egzemplarz, który testowałem, nosi wszelkie znamiona wersji vintage (flakon z przeźroczystego, ciemnobrązowego szkła, napisy i szczyt flakonu w kolorze złotym, atomizer w kolorze srebrnym). Z jednej strony bardzo mnie to cieszy, bo zawsze bardziej interesują mnie wersje sprzed ewentualnych reformulacji (a taka w przypadku Santosa wg zorientowanych źródeł miała miejsce). Z drugiej – niestety trzeba mieć na uwadze, że wersja przez mnie opisywana nie będzie dokładnie tym, co aktualnie znajdziemy na półkach perfumerii.
By nie być gołosłownym – opisywany przez mnie egzemplarz wygląda tak:
Kouros, Antaeus i Santos. Brzmi to jak imiona trzech muszkieterów. 🙂 Wszystkie zapachy łączy rok powstania (1981) i charakterystyczne brzmienie nazw. Olfaktorycznie także mają sporo ze sobą wspólnego, choć dzisiejszy bohater okazał się być (zaskakująco!) najbardziej uładzonym i spokojnym z całej trójki. Niemniej jest zapachem dość osobliwym i nieco trudnym do zakwalifikowania. Wyczuwam w nim akcenty kulinarne (gourmand) – jest akord kawy (za to złudzenie odpowiada najprawdopodobniej połączenie wyraźnej lawendy z przyprawami i drewnem), jest także odrobina muszkatołowej ostrości, jest wreszcie mocno wypolerowany sandałowiec w duecie z cedrem. Pierwsze minuty, szczególnie na testowym blotterze, przywodzą na myśl Eau Noire z kolekcji Diora – w wyniku połączenia lawendy z pikantnością oraz słodkawym, kulinarnym tłem. Nie pokuszę się o jednak o tak daleko idące stwierdzenie, że Francis Kurkdjian inspirował się Santosem…
Po pierwszych dwu kwadransach Santos zyskuje ambrową aurę z lekkim niby-skórzanym akcentem (ten charakter podkreśla zresztą kolorystyka starej wersji flakonu) i tak w zasadzie trwa on do końca, stając się z upływem czasu coraz cieplejszym, zaokrąglonym, komfortowym. Cytrusy obecne na wstępie są w mojej wersji Santosa niemal niewyczuwalne, co pozostaje zresztą w sprzeczności do znalezionych przeze mnie opisów współczesnej wersji zapachu, w której rzekomo nuty cytrusowe i zielone dużo mocniej zaznaczają swą obecność. Oczywiście można to częściowo położyć na karb (niewiadomego) wieku mojego egzemplarza (w miarę upływu lat maturacja kompozycji powoduje m.in. stopniowy zanik nut świeżych, lekkich, w tym cytrusowych, szczególnie jeśli perfumy nie są przechowywane w ciemnym i chłodnym miejscu). Niemniej wg mnie najciekawiej Santos prezentuje się przez pierwszą godzinę do półtorej. Gdy jednak docieramy do wstępnej fazy bazy zapachu, robi się nudno. Ewolucja Santosa jest zauważalna, ale bardzo „leniwa”. Zapach ma – szczególnie na początku – całkiem solidną moc, która po kilkudziesięciu minutach maleje, a Santos staje się dość blisko-skórny.
Podsumowując moje wrażenia na temat tego pachnidła posłużę się dotyczącym go krótkim, ale całkiem trafnym cytatem z książki autorstwa L. Turin & T. Sanchez „Perfumes – the A-Z guide”: „A strange beast, in a style that has aged badly.” Coś w tym jest. Santos w wersji vintage pachnie dziś bardzo niemodnie. Co więcej, nie ma w sobie tych ponadczasowych cech, które znajdziemy w innych supermęskich pachnidłach z przeszłości (R. Lauren Polo, Oscar de la Renta Pour Lui, YSL Kouros czy Chanel Antaeus), a które wciąż, mimo upływu lat, zachwycają. Tak – Santos zestarzał się i stanowi obecnie atrakcyjną propozycje chyba głównie dla wielbicieli gatunku z brodą i gęstym zarostem na torsie.
Poniżej – dla pełnej jasności – fotografia aktualnej wersji Santosa. Kto wie, może mocno uwspółcześnionej?
nuty górne: bazylia, lawenda, bergamotka
nuty środkowe: gałka muszkatołowa, kmin, jałowiec
nuty głębi: paczula, wetyweria, drewno sandałowe, cedr
twórca: bd.
rok wprowadzenia: 1981
moja klasyfikacja: retro klasyka dla dojrzałych mężczyzn, ceniących klasyczną, nieco wyrafinowaną elegancję i ciepłe, orientalne, ambrowo-skórzane tony; zapach wieczorowy, raczej na chłodne pory roku;
moja ocena:
- zapach: średni+
- projekcja: dobra-
- trwałość: ponad 6-7 h
Zestarzał się, ale pięknie, i na szczęście nie sili się na bycie modnym i współczesnym, ponieważ podzieliłby los pozostałych bohaterów wymienionych w recenzji, którzy po kastracyjnych zmianach udają nowe trendy.
U-la-la! Pan przesadził nieco jednak! 🙂 Mimo mniej lub bardziej ewidentnych reformulacji ani Antaeus, ani Kouros ani Polo nie udają nowych trendów. Co więcej – są od nich kosmicznie odległe! 🙂
OMG, jeden z moich faworytów! *mdleje* 😉
Oczywiście nie zgadzam się ani z Twoją, ani z Turina konkluzją. Cudownie, kur*a! 😀 😉
Santos jest wspaniały i ponadczasowy. Ale nie nadaje się na zbiorczy zakup w ciemno dla członków szkółek niedzielnych.
Co do cytrusów, w mojej, nowej – jeśli rzeczywiście była zmieniona – wersji nie grają żadnej znaczącej roli, żeby nie powiedzieć „żadnej”.
Poza tym, gites! 😀
To fajowo, Ray, fajowo! Nie rozumiem tylko, o co chodzi z tą szkółką niedzielną? 🙂
http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:SundaySchool.jpg&filetimestamp=20080908061858
Myślę, że mógłby im się mimo wszystko nie spodobać. Jak sądzisz? 😉
OK. To zapytam inaczej. Który wobec tego zapach mógłby się im Twoim zdaniem spodobać?
Baby Blue Jeans?
Hmmmm….Nie znam zapachu, ale nazwa by pasowała 😉
uwielbiam Santosa i choć obecnie produkowana odsłona znacznie odbiega od pierwowzoru, to jednak jest to wciąż kawał świetnego, rasowego i bezsprzecznie męskiego pachnidła… mój flakonik (w wersji nowożytnej) także w drodze… 😉
pozdrawiam
Ciekaw jestem tej nowej wersji – na ile różni się od vintage. Pozdrawiam także!
Przeżywam okres niezdrowej fascynacji Santosem w wersji skoncentrowanej. Kokos nie wychodzi tu na pierwszy plan. Otwarcie jest mocno barokowe, świeże, anyżowe. Jednak nudna baza pachnie niesamowicie męsko. Pamietam mój pierwszy kontakt z Santosem. Siedzący obok Włoch pachniał obłędnie (bez brzydkich skojarzeń). Na tyle obłędnie, iż musiałem zapytać czym.
Nigdy nie wąchałem tej wersji. Ale dobrze, że fascynacja trwa. 🙂