„Eight and Bob” czyli bardzo męska historia

Współcześnie perfumeria przeżywa bujny rozkwit. W dużej mierze dzięki rozwojowi Internetu, który w sposób nieporównywalny z niczym przyczynia się do wzmocnienia konsumenckiej świadomości, zapewnia dostępność do informacji o perfumach, składnikach, tajnikach ich powstawania, wreszcie o ich historii. Na fali rosnącej popularności perfum niszowych pojawiają sie także perfumowe wskrzeszenia. To chyba dobre określenie choćby dla tego, co zrobił Simon Brooke z perfumową spuścizną swojego dziada Johna Grossmitha z Londynu. Podobny zabieg olfaktorycznej reaktywacji po dziesiątkach lat dotyczy pachnidła, które legło u podstaw dzisiejszego wpisu. Tak, ten zapach ma własną historię. I to jaką!

(na bazie strony www.missala.com):

Albert Fouquet żył w pierwszej połowie XX w. Był koneserem perfum. Tworzył także własne kompozycje, które testował na sobie i znajomych. W 1937 r. podczas letnich wakacji na Lazurowym Wybrzeżu, Albert poznał młodego amerykańskiego studenta Johna F. Kennedy’ego, podróżującego po Francji kabrioletem. JFK natychmiast zachwycił się zapachem noszonym przez Alberta. Urok i przyjazność Kennedy’ego skłoniły Alberta do podarowania mu próbki swojej wody kolońskiej.

Po powrocie z wakacji, Albert otrzymał list od Johna, w którym przyjaciel dziękował mu za gest i informował o sukcesie, jaki odniósł zapach wśród jego przyjaciół. Prosił Alberta o kolejnych osiem próbek, a „jeśli wystarczy esencji to o jeszcze jedną dla Boba.” Albert przygotował osiem próbek i nazwał je nawiązując do prośby Johna „Eight&Bob”.

Po kilku miesiącach Albert zaczął otrzymywać listy ze Stanów Zjednoczonych z prośbą od hollywoodzkich reżyserów, producentów i aktorów, takich jak Cary Grant czy James Stewart. Wszyscy chcieli wodę kolońską „Eight&Bob”, którą odkryli za sprawą Josepha Kennedy’ego, ojca Johna, który utrzymywał stosunki z „gwiazdami” dzięki swojej poprzedniej pracy w przemyśle filmowym.

W 1939 r. Albert zginął w wypadku samochodowym. W tej sytuacji jedyną osobą, która mogła realizować zamówienia na kolejne flakony perfum, był Philippe – kamerdyner rodziny Fouquet i  w pewnym sensie asystent Alberta. Kontynuował on pracę jeszcze tylko przez kilka miesięcy do czasu wybuchu II wojny światowej, która zmusiła go do porzucenia pracy u rodziny Fouquet. W ostatniej przesyłce, Philippe ukrył flakoniki pośród książek, które pociął tak, aby Naziści nie zorientowali się, że to perfumy.

Kilkadziesiąt lat później, dzięki rodzinie Philippe, formuła i proces powstawania „Eight&Bob” zostały przywrócone.

I właśnie to męskie pachnidło „Eight&Bob” mam dziś, dzięki uprzejmości perfumerii Quality, nieskrywaną przyjemność testować. Źródła podają, że o unikalności tej woni stanowi tajemnicza Andrea, czyli roślinka, której esencja stanowi jeden ze składników Eight&Bob. Albert Fouquet znalazł ją niegdyś w Chile i postanowił zastosować w którejś ze swych pachnących kompozycji. Jej ograniczona dostępność ma istotny wpływ na coroczny nakład flakonów Eight&Bob. Niestety, nic mi nie wiadomo na temat tego, jak Andrea pachnie.

Na szczęście jednak można przekonać się, jak pachnie Eight&Bob we współczesnym wydaniu. Na początek przychodzi mi na myśl kilka luźno powiązanych określeń. Klasycznie. Pięknie. Mocno. Wyraźnie. Retro. Aldehydy? Cytrusy. Przyprawy. Paczula. Męsko. Elegancko. W starym stylu, ale ze współczesnym sznytem. Nie wiem, jak pachniała wersja pierwotna, mieszana amatorsko przez Alberta Fouqueta, ale współczesny Eight&Bob to pachnidło świetnie wykonane, które z pewnością wyszło z pracowni współczesnego profesjonalisty perfumiarza.

Zapach zaraz po aplikacji promieniuje mieszanką słodkich cytrusów i przypraw, a wszystko to jest – mam wrażenie – podbite aldehydami. Panuje równowaga. Żaden składnik nie przeważa, a wystarczyłoby dodać tradycyjne nuty kwiatowe (jaśmin, róża) i już mielibyśmy klasycznie kobiecie perfumy. Na szczęście jednak tak się nie dzieje. Pachnidło ulega bardzo tradycyjnej ewolucji. Najpierw nikną nuty cytrusowe, a na czoło wysuwają się przyprawy z cynamonem w roli głównej. W sercu mam nieodparte wrażenie obecności kwiatów. Przynajmniej neroli, choć spis nut tego nie potwierdza. Później spod przypraw wyłania się ambrowa baza. Jest ciepło, przytulnie, komfortowo i zmysłowo. Pięknie. Naprawdę pięknie, zwłaszcza gdy ktoś ceni klasyczne akordy perfumiarskie. Ja cenię.

Eight&Bob zakwalifikowałbym jako klasyczne ponadczasowe męskie pachnidło orientalne. Od pierwszego testu wzbudziło we mnie pozytywne emocje. Podoba mi się ten typ perfum, zakorzeniony w stylistyce dwudziestolecia międzywojennego, jednocześnie jednak nieprzesadnie wystylizowany. Eight&Bob ma w sobie ducha o 16 lat starszego Chanel No. 5. Jest przy tym bardzo eleganckie, choć pewien jestem, że przypadnie do gustu raczej starszym mężczyznom, lubującym się w klasyce i unikającym jak ognia współczesnych massmarketowych „śmierdzidełek for men”.

Opakowanie to bardzo prosty, surowy wręcz flakon oraz nietypowa „oprawa” – książka, w której – zgodnie z historią zapachu – wycięto miejsce na butelkę. Całość prezentuje się bardzo oryginalnie i idealnie uzupełnia cały koncept. A dodatkowo zdaje się, że pomysłem wyprzedza świeżutkie jeszcze Paper Passion Perfume… Czyżby Gerhard Steidl zafundował sobie designerski plagiacik?…

składniki (na podstawie bloga Now Smell This – jak widać bez sławnej i legendarnej Andrei…): imbir, kardamon, cytryna, bergamotka, cedr, orzechy, labdanum, gwajak, paczula, drewno sandałowe, ambra, wanilia

Dodaj komentarz