Niedawna premiera pierwszego designerskiego zapachu polskiej marki zrobiła spora sensację i niezłą gorączkę w polskiej pachnącej blogosferce. I słusznie. Powód do pisania jest ewidentny. Większość blogów (jeśli nie wszystkie) doceniła zarówno fakt ukazania się w sprzedaży perfum Michała Szulca SALE PERFUME 01, jak i sam zapach. Porównania z Black Cashmere Donny Karan były równie powszechne, jak i wątpliwości co do wartości tak wtórnej zapachowo propozycji. Gdy blogowa gorączka opadła, pozostaje ocenić ten zapach na chłodno. Nie dlatego, że przeczytane przez mnie z uwagą recenzje SALE 01 były gorączkowe. Raczej dlatego, że dziś jest naprawdę gorąco i duszno za oknem. Piszę na chłodno więc….
…Przede wszystkim nie będę próbował wmawiać sobie (i Szanownym Czytelnikom) że SALE 01 jest choć w 1% oryginalny olfaktorycznie. Nie jest. To już było i to ca najmniej 2 razy. Nie będę też zapierał się, że SALE 01 do Black Cashmere podobny nie jest albo że jest, ale tylko trochę. Przeciwnie. Jest podobny i to bardzo. Wg mnie propozycja Michała Szulca jest próbą przeniesienia sukcesu legendarnego już zapachu Donny Karan na polski grunt i z premedytacją wykonanym manewrem biznesowym, który moim zdaniem ma spore szanse powodzenia. Z kilku względów. Jeden jest taki, że Black Cashmere – ewidentny protoplasta SALE 01, że tak to dyplomatycznie ujmę – jest świetnym, a nawet genialnym zapachem. Po drugie jest pachnidłem bardzo pożądanym przez osoby, które miały okazję go poznać. Po trzecie od dawna ma już status wycofanego z oferty (choć na internetowych aukcjach wciąż można go kupić). Inaczej mówiąc w każdej chwili może go zabraknąć. I tu pojawia się SALE 01. Udana kopia Black Cashmere, choć nie idealna. Bo moim zdaniem idealną być nie miała. SALE 01 same w sobie są perfumami o zdecydowanie mniej kobiecej aurze niż BC. Nie jest też tajemnicą, że Black Cashmere był i jest bardzo chętnie noszony przez mężczyzn. Jest w nim jednak coś, co moim zdaniem przechyla jego klimat w stronę pięknej i tajemniczej kobiecości. Dlatego właściwie dawno już podarowałem swój 10 ml dekant żonie, bo wolałem go poczuć na niej, niż na sobie. Michał Szulc dopilnował moi zdaniem, by w SALE 01 akcenty rozłożone były nieco inaczej (bo skład sprawia wrażenie niemal identycznego). Wyostrzono aspekt przyprawowy, a przytłumiono gęstą różaną kwiatowość i waniliową słodycz, podkreślając za to syntetyczny, drzewny finisz. Efekt jest taki, że SALE 01 jest świetnym uniseksem, którego z równą frajdą ponoszą zarówno mężczyźni, jak i kobiety. SALE 01 ogólnie sprawia wrażenie nieco uboższego składnikowo niż BC, ale są to subtelności. Jest znacząco bliższy BC aniżeli wielokrotnie porównywany do niego (także przeze mnie) IKON Zirh.
Wreszcie…. O czym jest SALE 01? To kompozycja orientalna z wyraźną mieszanką wonnych przypraw (przede wszystkim goździk i szafran, później pieprz) na spożywczej waniliowo-miodowej bazie, którą podbudowują nuty wenge i labdanum – w żadnym razie nie drzewne. W centrum wyniosła róża Merachai, szafran oraz prawdopodobnie tajemniczy korzeń massala, które promieniują orientalną poświatą przez kilka godzin (na tym etapie zapach zalicza największy „przechył” w stronę kobiecości), by w finale przerodzić się w mocną sandałową lub sandałowco-podobną, gryząca nozdrza, suchą drzewną woń, która z kolei ma bardziej męski charakter. Całość – uwaga – jest naprawdę dobra, mimo że dość wtórna. SALE 01 ma przy tym wszystkie pożądane cechy udanego współczesnego pachnidła. Projekcja jest więcej niż poprawna, trwałość ponad 14 godzin! Kompozycja ewoluuje na skórze w miły dla nosa sposób. SALE 01 może się podobać. Mi się podoba.
Nie chcę usprawiedliwiać Michała Szulca, bo nie mam w tym żadnego interesu, ani nawet poczucia wzajemności, ani tym bardziej jemu to do niczego nie potrzebne, ale w sumie nie dziwię się, że podczas tak ryzykownego i odosobnionego na trudnym polskim rynku przedsięzwięcia, jakim jest wypromowanie perfum pod własną marką, postanowił obstawić pewnego konia. Dodając do tego otoczkę limitowanej edycji tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że wie, co to biznes. SALE 01 powinno być na pierwszym miejscu w rankingach sprzedaży perfum, bo to sprawdzona kombinacja składników, ale – przede wszystkim – to naprawdę dobrze zrobione nowoczesne perfumy.
Flakon oceniany na podstawie zdjęcia robi wrażenie minimalistycznego. Biała barwa (kontrast do BC 🙂 i minimalistyczna grafika mogą kojarzyć się z estetyką Comme des Garcons. Wizualnie jest wg mnie OK, choć osoby mające z nim kontakt narzekają na kiepską jakość jego wykonania i nadruku.
Reasumując jestem „na tak” i czekam na SALE 02.
nuty głowy: biały pieprz, goździk
nuty serca: czerwona róża Marechai, szafran, korzeń massala, miód
nuty głębi: wanilia, drewno wenge, labdanum, ambra, paczula z Singapuru
twórca: b.d.
rok wprowadzenia: 2011
moja klasyfikacja: nowoczesny, uniseksowy orientalno-drzewny przyprawowiec, odpowiedni na wieczorowe okazje w każdej porze roku; dla wielbicieli i wielbicielek goździków, szafranu, róży i sandałowca
moja cena w skali 1-6: kompozycja: 4/ moc: 4/ trwałość: 6/ flakon: 3
To kiedy start?
Start czego?
Zrobiłam to samo, tzn. „na pierwszy ogień” zmajstrowałam test porównawczy Kaszmiru, Ikon i Szulca. 🙂 Zabawne, że dwa ostatnie naprawdę są podobne do „oryginału” (choć oczywiście Sale Perfume bardziej), każdy w inny sposób.
Akcenty położono na różne aspekty kompozycji.
Zauważyłam też, że Black Cashmere niekiedy przyprawia mnie o lekkie rozkojarzenie [ale „migreną” tego nie nazwę; NIGDY nie miewam migren przy lubianych kompozycjach. 😉 ], co przy Szulcu dotąd się nie zdarzyło. Więc chyba przeszczep sie przyjął. 😉
Dobrze, że wreszcie coś drgnęło w tej kwestii. Początek w każdym razie uważam za udany.
Też się cieszę, że na naszym polskim ryneczku zapachowym coś się zaczyna dziać, bo jak znam naszą narodową mentalność, to za chwilę Szulc będzie miał swoich naśladowców (co do pomysłu, nie samego zapachu). Mój ostatni dzień testów SALE 01 dowiód, że trzeba jednak ostrożnie obchodzić się z atomizerem, bo przedawkowanie grozi zmęczeniem samego siebie (nuta sandałowca siedziała na mnie do samego wieczora, nieco mnie nawet denerwując….)
dziwi mnie, że nie wspominasz o freak’owym początku Sale, fotel dentystyczny jak grom z jasnego nieba, a goździki są piękne w Loewe 7, ja w Sale goździków nie wyczuwam, przyznam kiepski mam nos na rozkładanie zapachów ale koniec końców Sale mi się podoba, jak już akord głowy pójdzie w pieruny… 😛
To właśnie godziki (a konkretnie główny składnik olejku goździkowego – eugenol) odpowiadają za ten „fotel dentystyczny”, jak to trafnie określiłeś. Nie jestem w tym względzie fachowcem, ale zdaje się, że to m.in. goździk, ze względu na swe antyseptyczne właściwości, jest składnikiem lekarstwa zakładanego na chory ząb. Brrrr… Co za temat! 😉
głupio mi ale przyznaję rację, zaczerwieniam się jak dziecko i rozważam zakup kolejnego dekanta bądź i też flaszki…
Grunt to szczera i solidna samokrytyka 😉
tak, eugenol jest bardzo znany stomatologom i ich pacjentom!!!i rzeczywisice jest pozyskiwany z gozdzikowca…
No właśnie. Przez co perfumy z wyczuwalną nutą eugenolu mogą wielu osobom nie najlepiej się kojarzyć. Ja, na szczęście, mimo wielu traumatycznych przeżyć na dentystycznym fotelu, wciąż lubię goździki w perfumach 🙂
Nieciekawy, chropawy, tandetny, przykry. W brzydkiej butelce. Pozdrawiam Autora recenzji.