Afrykańskie upały powodują – chyba nie tylko u mnie – potrzebę sięgnięcia po perfumy lekkie, orzeźwiające, które choć trochę pomogą przetrwać tropikalną aurę. Przepraszam się więc ze świeżakami. W świeżakowym amoku sięgnąłem po próbkę jednego z najbardziej popularnych, sztandarowych już dziś swieżaków japońskiego kreatora Issey Miyake. L’EAU D’ISSEY POUR HOMME w roku swej premiery 1994 narobił sporego zamieszania. Dziś – kiedy powstała już niezliczona liczba kompozycji go imitujących lub podobnych – nie robi już takiego wrażenia. Wciąż jednak pozostaje jednym z najoryginalniejszych – i chyba najlepiej sprzedających się – świeżych zapachów dla faceta. Jego ubiegłoroczna reedycja w nowym „asfaltowym” flakonie świadczy o ponadczasowości substancji w niej zawartej. Sprzedaje się wciąż świetnie – to pewne. Inaczej już by go nie było.
Otwarcie L’EAU D’ISSEY PH to już właściwie klasyka męskiej świeżości, wykorzystująca dość oryginalny składnik – japońską cytrynę yuzu. Akord górny jest niezwykle orzeźwiający, cytrusowo-kwiatowo-zielony, lekki i…piękny. Gdzieniegdzie przebija się subtelna grejpfrutowa goryczka, przydająca bardziej męski charakter. Serce kompozycji ujawnia lekko pikantne połączenie kwiatu lilii i gałki muszkatołowej. Naturalnie wynikająca z serca baza ma charakterystyczny, ostry, lekko duszący charakter, wynikający jak sądzę z połączenia cedru i drewna sandałowego z wetiwerem. Przypomina to nieco finisz opisywanego w poprzedniej recenzji DIOR HOMME SPORT, tyle że tu jest delikatniejsze i mnie trwałe. Czuć że Mistrza Cavallier obudował akord bazowy modyfikatorami pozostającymi z nim w klasycznej harmonii, a całość otworzył mocnym zielono-cytrusowym akcentem. Zapach rozwija się na skórze, ale nie zalicza żadnych nerwowych wolt, tylko spokojnie ewoluuje. Jego moc określiłbym jako średnią, podobnie trwałość (po 5 godzinach wyczuwam delikatną bazę, ale moc otwarcia i serca jest już wspomnieniem). Srebrno-biały flakon podkreśla lekkość i czystość zapachu i dobrze komponuje się z zawartością.
Poprzez L’EAU D’ISSEY PH (podobnie jak poprzez dwa lata młodszy damski L’EAU) Miyake wraz z Cavallierem zdefiniowali świeżość w perfumach ostatniej dekady XX wieku. Zdetronizowali tym samym Cool Water Davidoffa (który i tak jest nieśmiertelny), tworząc nowoczesny odpowiednik klasycznej, opartej na bergamotce i ziołach, cytrusowej wody kolońskiej. L’EAU idealnie wpasowuje się w upalne lato, co niżej podpisany podkreśla z całą stanowczością.
nuty górne: yuzu, bergamotka, cytryna, estragon,
nuty środkowe: gałka muszkatołowa, lilia wodna,
nuty dolne: tabaka, drewno sandałowe, cedr, wetiwer, piżmo
twórca: Jacques Cavallier
rok wprowadzenia: 1994
moja klasyfikacja: świeży, uniwersalny, idealny na upał
ocena w skali 1-6: kompozycja: 5/ moc: 3/ trwałość: 3/ flakon: 4
Może się coś zmieniło, miałem tą wodę dawno temu,
ale oceniłbym moc i trwałość na 6.
Kiedyś poszedłem na basen.
Do plecaka wrzuciłem butelkę Miyake.
Miałem w planie od razu, po basenie, wyjść do klubu.
Zahaczyłem jednak o kino.
Ze trzy rzędy wyżej siedział jakiś oszołom z dwoma dziewczynami
i na cały regulator: „Ktoś tu ma adidasa, ktoś tu ma adidasa”.
Przypuszczam, że jeśli nie chodziło o chorobę zakaźną przenoszoną drogą płciową,
to raczej o L’Eau D’Issey.
Otóż nie znosze tego swądu. Zapach jest odpychający mdlący taki drzewny zamulacz. Już kiedys napsiałem, ze zapach mydła szarego jest przyjemneijszy. Jest wyjoątkowo trwały i baaardzo intensywny. Gorzko słodki nie no same przeciwieństwa, które odpychają. Wiem, że znajdują się amatorzy, ale ja nie potrafię się do niego przekonać. wersję intense pozbawiono słodyczy i jest o niebo lepiej. Matowym butelką (D&G Light Blue, Aqua di Gio) stanowcze NIE.
Testowałem ostatnio jako zapach na wczasy (tak się złożyło, że chciałem coś nowego) Mówiąc krótko: odurzył mnie i początkowo bardzo się spodobał aby po około 3 godzinach zmyć go ze zmęczenia. Uważam, że sa lepsze takie słodkie zlepki np. Paco Black XS, który oprócz wielkiej słodyczy ma jeszcze inne nuty przy czym potrafi intrygować. Inna sprawa, że nie jest oklepany. Issey mówię NIE
Blog z dupy, pochwała grey flannela? Nic nie wąchałeś co pachnie podobnie? A WARSA wąchałeś? Issey Miyake trwałość 3? Moc 3? Chyba z bazarku i przez dwa e na końcu. Trwałość i moc jest przynajmniej na 5. Lapidus pour Homme trwałość na 6? Chyba na twojej różowej koszulce bo na skórze niestety to 3 godzinki max.
Dziękuję za oryginalną opinię 🙂 Każda opinia jest cenna, zaś sposób jej wyrażania świadczy o opiniującym. Nadążasz?….
A za czym tu nadążać? Co do sposobu wyrażania to mam gdzieś o czym komu to świadczy bo kiedyś to, że ludzie nie spadali z ziemi świadczyło im o tym, że jest płaska.
kurde u mnie też kiepskawo z projekcją i trwałością a więc zaliczam się do tego samego grona co autor, stopthebullshit zapomniał o manierach i oczywiście o tym, że na każdym może inaczej pachnieć L’eau co potwierdzam, na mojej skórze lipa, na skórze kolegi stosowana w umiarze pachnie cały dzień, takie życie…
ja mam inne doświadczenia – tj. na mnie trwałość Miyake – i to w 3-4 odmianach L’eau próbowałem, dwie z nich „summer’owe” posiadałem – jest fenomenalna… generalnie moja skóra jest raczej mało wdzięczna dla perfum, ale Miyake – no Miyake jest jednym z wyjątków i na mnie L’eau D’issey czuć jakieś kilkanaście godzin od aplikacji
Widać iż stopthebullshit szmalu ma jak lodu, jezdzi BMW X6 i myli że na każdym Miyake pachnie 2 dni i 2 tygodnie na ubraniach;-). A nawiązując do wody, to ma ona co takiego, ale to tylko moje odzcucie, po trzech godzinach mnie troszke drażni, może to te dolne nuty tabaki. Moim najlepszym Miyake jest L’EAU BLUE D’ISSEY PH.