Przy okazji lansowania swoich najnowszych perfum „Ziryab” Majda Bekkali pojawiła się w perfumerii Quality Missala, gdzie poprowadziła także warsztaty zapachowe. Artystka zgodziła się też na rozmowę z Perfumowym Blogiem. Mam dziś przyjemność zaprezentować jej treść.
Jakie znaczenie mają dla Ciebie perfumy?
To mój sposób wyrażania siebie. W pierwszej kolejności związany ze zmysłami, z percepcją na skórze, a dopiero później intelektualny. Dlatego uważam, że np. krawiectwo jest doskonałą metodą ekspresji.
Jaka jest Twoja historia i Twoje przygotowanie, gdy chodzi o perfumy? Jak to się wszystko zaczęło?
Perfumy są w moim życiu od zawsze, od dzieciństwa. Urodziłam się w Maroku. To kraj, w którym perfumy i zapachy w ogóle są wszechobecne – na ulicach, w domach, wszystko pachnie. Więc gdy po ukończeniu college’u przyjechałam do Francji, byłam zaskoczona, że nic tu nie pachnie.
Co wydaję się dziwne, gdyż Francja powinna chyba pachnieć?
Tak, perfumy są tu owszem wyczuwalne, ale nie ma zapachów naturalnych. A jeśli już są, to mają bardziej nieprzyjemny, trudny charakter. Gdy ukończyłam studia na wydziale Sztuk Pięknych, zostałam dyrektorem artystycznych w jednej z firm produkujących perfumy dla znanych marek (m.in. dla Inter Parfums). Zajmowałam się tam projektowaniem opakowań. Później zainteresowałam się składnikami perfum i przez 10 lat je poznawałam i studiowałam. Mam artystyczny temperament, który nie idzie w parze z komercyjnym i marketingowym podejściem, więc poczułam potrzebę własnej kreacji ograniczonej wyłącznie wyobraźnią.
Czy jest coś, co Twoje perfumy łączy, jakaś wspólna część, cecha?
We wszystkich moich perfumach jest jeden wspólny składnik – cedr z Atlasu. To moja proustowska magdalenka, która przypomina mi dzieciństwo w Maroku, a konkretnie mój pokój, w którym znajdowały się cedrowe belki. Ale także i zapachowe środki wyrazu, których używam do stworzenia perfum są w moich kompozycjach wspólne.
Czy mogła byś opisać proces powstawania Twoich perfum? Gdzie znajdujesz inspirację?
Przede wszystkim w samej sobie. Podczas pracy nad moją pierwszą kolekcją odbyłam podróż w głąb swego serca po to, by podzielić się swoimi emocjami z innym. Druga kolekcja jest inna – otworzyłam się na świat w poszukiwaniu inspiracji. Lubię literaturę. Zwykle gdy pracuję nad perfumami, piszę tekst, wiersz. Następnie „tłumaczę” każde zawarte w nim zdanie na konkretny składnik perfum. Podczas pracy nad pierwszymi trzema kompozycjami układałam zapachowe piramidy. Dla kolejnych perfum pisałam już konkretne formuły, które następnie przekazałam perfumiarzom i od tego momentu pracowaliśmy wspólnie nad ich dostrojeniem.
Czyli – jeżeli dobrze rozumiem – opracowujesz kompletną formułę z podaniem proporcji/ procentów?
Tak. Mam w domu składniki, ale nie mam dość dokładnej wagi. Tworzę więc coś na kształt szkieletu moich perfum. Rolą perfumiarza jest dopracować moją formułę.
Czym kierujesz się przy wyborze perfumiarza? Bo z moich obserwacji wynika, że zlecasz pracę nad swoimi perfumami znanym, ale raczej wyjątkowym „nosom” np. Cecile Zarokian…
Cecile Zarokian, gdy pracowała nad perfumami dla mnie („Mon Nom Est Rouge” – przyp. autor), nie była jeszcze w ogóle znana.
Czy była już wówczas autorką „Epic Woman” dla Amouage?
Tak, miała na koncie tylko te perfumy i nic więcej… Staram się pracować z faktycznie niezależnymi perfumiarzami o artystycznym podejściu. Podobnie sprawa ma się z flakonami. Staram się odbudowywać rzemiosło, które w obecnych czasach umiera. Flakony moich perfum produkowane są przez firmę Waltersperger, ostatniego takiego wytwórcę, robiącego wszystko całkowicie ręcznie. Gdy się do nich zgłosiłam, zamykali działalność. Ale wkrótce pojawiła się osoba, która ich wykupiła, a ja była ich pierwszym klientem pod nowym właścicielem.
Flakony Twoich perfum są bardzo charakterystyczne i łatwo rozpoznawalne. Mam wrażenie, że są bardzo spójne z wyjątkowym i pięknym charakterem samych pachnideł.
Tak, flakony mają dla mnie bardzo ważne znaczenie. Gdy wyobrażałam sobie moją kolekcję, chciałam, by były to czyste płynne emocje zamknięte w pięknych kamieniach. Tak jak idąc do lasu nieznaną ścieżką rozrzucasz kamienie, by nie zgubić drogi powrotnej, tak te flakony w kształcie kamieni symbolizują zabezpieczenie przed zgubieniem ścieżki do samego siebie.
Opowiedz mi o swojej najnowszej kolekcji – andaluzyjskiej. Co znaczą nazwy poszczególnych perfum i jak łączą się z zapachami?
Jak wspomniałam Ci wcześniej, moje pierwsze perfumy powstawały z inspiracją moim wnętrzem. Podczas pracy nad kolekcją andaluzyjską otworzyłam oczy na świat i zauważyłam, że nie czuję się on dobrze. Chciałam więc poprzez tą kolekcję przesłać dobrą nowinę, nadzieję. Rozpoczęłam prace nad nią około roku przed tym strasznym atakiem w Paryżu. Wylansowałam „Tulaytulah” na dwa miesiące przed nim. „Tulaytulah” jest symbolem tolerancji. Jest sprzeciwem wobec obskurantyzmowi, który przybiera na sile na świecie. Wszędzie – w Ameryce, na Środkowym Wschodzie, w Europie. Rządy są szalone, wszyscy walczą ze sobą. „Tulaytulah” to wiadomość mająca na celu reaktywowanie czegoś, co wiem, że może istnieć. To stara hebrajska i arabska wersja nazwy Toledo. To właśnie w tym mieście w czasach Średniowiecza żyły ze sobą w zgodzie trzy różne kultury, które dały tym przykład innym krajom Europy.
To bardzo interesujące. A „Mudejar”?
Mudejar to sztuka architektoniczna w Andaluzji będąca połączeniem mauretańskiej, europejskiej i żydowskiej. Wszystkie jej symbole są zawarte w kamieniach, w architekturze. Gdy wchodzisz do kościoła, widzisz symbol trzech dłoni splecionych razem. Wyobraziłam sobie ten zapach jako pracę w andaluzyjskim ogrodzie, stąd można w nim poczuć najpierw nuty zielone, grejpfruta i białe kwiaty, później nutę mineralną – jako nawiązanie do kamienia i architektury – a na końcu coś chłodnego, ten moment, gdy wchodzisz do andaluzyjskiego domu i czujesz chłód, woń mchu, starych dywanów, drewna. „Mudejar” jest opowieścią, w której kolejne wątki następują po sobie.
A Ziryab? Muszę przyznać, że nigdy dotąd nie spotkałem się w perfumach z tak sugestywną nutą tulipanów!
Tak, tulipany…
Nie można pozyskać z nich zapachu w naturze…
To prawda. Musisz zbudować ten zapach z różnych molekuł. Wiemy, jakie to molekuły dzięki technologii headspace (elektroniczna analiza zapachu obiektu np. kwiatu – przyp. autor). Tak więc jest to reprodukcja ich naturalnego zapachu. W „Tulaytulah” zawarłam nutę słodyczy – marcepanu (Toledo słynie w wytwarzania doskonałego marcepanu – przyp. autor), w „Mudejar” minerały, kwiaty, nuty świeże i chłodne. Z kolei „Ziryab” to osoba, fascynująca postać. Był on rodzajem dandysa, który żył w XII wieku w Bagdadzie. Był astronomem i muzykiem. Ziryab uciekł z Bagdadu przez gniewem Kalifa, który był o niego zazdrosny. Przybył do Andaluzji i przyniósł tam ze sobą swoją muzyczna wiedzę. Będąc w Europie usłyszał pewnego razu pieśń gregoriańską. Wkrótce potem połączył muzykę zachodu i wschodu dając początek flamenco. Był twórcą pierwszego konserwatorium nauczającego tej muzyki. Protoplastą gitary (główny instrument flamenco – przyp. autor) jest instrument zwany oud (lutnia arabska, jej nazwa „oud” wywodzi się z materiału – drewna – z którego buduje się te instrumenty – przyp. autor). Instrument ten miał 4 struny, a Ziryab dodał do niego piąta strunę, wynajdując w ten sposób nową harmonię. Chciałam, by właśnie ta nowa harmonia zamykała kolekcję andaluzyjską, gdyż współczesna muzyka, jaką dziś słyszymy, w dużej mierze wywodzi się właśnie od niego. Zastanawiałam się, jaki kwiat pasowałby do tej postaci. Ziryab był bardzo wyrafinowanym mężczyzną, ale był też obrazoburcą. Podejrzewam, że mógł być gejem. Pomyślałam sobie, że mógłby on lubić tulipany…
Dlaczego akurat tulipany?
Gdyż w Europie były zupełnie nieznane, a rosły naturalnie w ogrodach Bagdadu, Afganistanu, Samarkandy. Więc wyobraziłam sobie, że on przywiózł ze sobą cebulkę tulipana do swojego ogrodu w Andaluzji. Stąd z perfumach jest tulipan, no i jest oud – jako nawiązanie do wspomnianego instrumentu muzycznego.
Podoba mi się to, w jaki sposób tworzysz koncepcję swoich perfum. Są one dobrze przemyślane i – co ważne – znajdują odzwierciedlenie w samych zapachach. Wiele marek najpierw tworzy zapach, później dorabia do niego historię… Czas na nieco bardziej ogólne pytanie: Co sądzisz o współczesnej perfumerii niszowej?
Rozpoczęłam swoją przygodę z perfumami niszowymi ok. 10 lat temu. W tamtym czasie było nas – marek niszowych – kilka. Dominowało artystyczne podejście do tworzenia. Jednak gdy duże, znane marki zauważyły, że coś się dzieje, że ci mali wytwórcy mają swój coraz wyraźniejszy głos, zaczęły lansować swoje własne, ekskluzywne kolekcje – np. Dior. Jakby tego było mało, zaczęły kupować istniejące marki niszowe. Nagle więc pojawiło się El Dorado i myślenie typu: zbuduję markę, a potem sprzedam ją za miliony dolarów do L’Oreal. Jest wiec w tym teraz dużo spekulacji. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale… Jest coraz więcej osób pojawiających się w Mediolanie i Florencji (podczas targów perfum niszowych – przyp. autor) kompletnie znikąd, zupełnie nieznanych. Nie wiemy, skąd są, kto to jest, kto za nimi stoi. To dziwne. Coraz trudniej jest odróżnić, kto ma artystyczne podejście, a kto po prostu wykorzystuje okazję. Mimo to dla mnie perfumeria niszowa wciąż pozostaje tą przestrzenią, w której możemy faktycznie odnaleźć prawdziwą autorską twórczość.
Czy są jakieś marki niszowe, które podziwiasz?
Mam wielu przyjaciół… Lubię Evody, Rania J., Gabriella Chieffo, Olivier Durbano. Lubię ich przede wszystkim jako ludzi. Lubię twórczość Francisa Kurkdjiana sprzed momentu, gdy sprzedał firmę. Szczególnie jego pierwszy Oud. Cudowna formuła.
Niedawno przeczytałem wywiad z Francisem, w którym ten przyznał, że gdy utworzył swoją markę Maison Francis Kurkdjian, poczuł się wolny artystycznie i na fali tego entuzjazmu skomponował „Absolue Pour Le Soir” – bardzo gęsty, zmysłowy, ambrowo-zwierzęcy zapach, który okazał się być komercyjną klapą. Sprzedaje rocznie 56 flakonów tych perfum, ale tak je kocha, że nie zamierza wycofywać ich z oferty. Chce je utrzymywać ze względu na siebie i te kilkadziesiąt osób, które podzielają jego miłość do tego pachnidła.
Doskonale rozumiem, o czym mówi. Ta sama sytuacja ma miejsce w przypadku „Tendre Est La Nuit” z mojej kolekcji.
Czyżby kiepsko się sprzedawały?
Tak, dokładnie. Myślę, że to są perfumy dla koneserów. To bardzo nowoczesny szypr, który nie ma szans spodobać się osobom, które nie interesują się perfumami, nie rozumieją ich. Ale nie chcę go wycofywać, gdyż te perfumy są dla mnie bardzo ważne, są częścią mnie.
To podobnie jak z muzyką. Pewnie jakieś 90% ludzi słucha muzyki popowej, niewymagającej. Część z nich traktuje muzykę wyłącznie jako podkład, tło ich życia. Tylko wąska grupa słuchaczy sięga świadomie po muzykę ambitną. Tak jest pewnie zresztą z każdą dziedziną sztuki.
Dokładnie.
Na pewno masz już jakieś plany na przyszłość dotyczące Twojej marki i perfum. Czy możesz nam coś zdradzić?
Tak. Wylansuję wkrótce wersje obscur wszystkich pachnideł kolekcji andaluzyjskiej (niektóre dotychczasowe pachnidła Majdy Bekkali mają po dwie wersje – clair – delikatniejsza – i obscur – intensywniejsza, głębsza; różnią się też flakony – są albo z jasnego albo z ciemnego szkła – przyp. autor).
Pamiętam, że na początku odróżniałaś perfumy dla kobiet i mężczyzn (np. „Fusion Sacree”), ale widzę, że zrezygnowałaś z tych podziałów…
Tak rzeczywiście było, ale perfumy nie muszą być płciowo określone. Uważam, ze taki podział, jak claire i obscur jest lepszy. Każdy ma wolny wybór, który z nich nosić.
Dziękuję za rozmowę.
PS. Serdeczne podziękowania dla Biura Prasowego Quality Missala za umożliwienie przeprowadzenia tej rozmowy.