Zwykle słyszę i czytam o podobieństwie Bas de Soie do Chanel No. 19.
Nie znam na tyle dobrze perfum Henri Roberta, by to z przekonaniem potwierdzić. Jednak z kilkukrotnych testów klasycznej 19-ki, jakie w dłuższym okresie przeprowadzałem w perfumeriach, zapamiętałem intensywną zieloność galbanum i pudrowość irysa. Te elementy rzeczywiście odnajduję w Bas de Soie, ale po pierwsze – ich proporcje są tu inne (irys jest zawoalowany, galbanum z kolei jest mniej ewidentne niż w klasyku Chanela), po drugie zaś – jest tu jeszcze coś, czego w perfumach Chanela nie ma. Heliotropina. Ta słodka, słoneczna, migdałowa nuta dodaje całości nowego – hiacyntowego właśnie – wymiaru. Bo moim zdaniem w ten właśnie sposób perfumiarz zbudował akord hiacyntu – łącząc galbanum z heliotropem i być może z czymś jeszcze…
Mniejsza jednak o składniki. Liczy się przecież efekt końcowy. A ten jest w przypadku Bas de Soie bardziej współczesny, wyjątkowo uroczy i wcale nie typowo lutensowski. Owszem, czuć maestrię Sheldrake’a prowadzonego przez wyrafinowany gust Serge’a, ale w tym przypadku znalazły one odzwierciedlenie w czymś jasnym, radosnym, świeżym, dalekim od kontrowersji. Bezpretensjonalnym i pięknym swoją świeżą, niemal naturalistyczną, zieloną kwiatowością.
Z początku zielone, z czasem zielono-kwiatowe i pudrowe, o wyraźnej, czystej, mydlanej, świeżej aurze, Bas de Soie jawią się jako jedne z najśliczniejszych perfum Serge’a Lutensa. Łączą w sobie naturalistyczny element kwiatowy ze zmysłowym kobiecym podtekstem. Niczym wiosna lub kobieta w jedwabnych pończochach*. Albo i jedno i drugie.
Chociaż – co ciekawe – gdy testuję Bas de Soie na papierku, po pewnym czasie zawsze czuję pewne podobieństwa także do klasycznego Grey Flannel Geoffrey Beene, głównie w wyniku połączenia nut zielonych z pudrowymi oraz poprzez tę mydlaną, czystą aurą. Oczywiście Szara Flanela jest dużo bardziej „nieociosana”, archaiczna, mniej ułożona, z wyraźną nutą fiołkową, której tu nie znajdziemy. Ale jednak pewnych podobieństw „gatunkowych” nie sposób nie zauważyć. Przy pewnej więc dozie nonszalancji także i facet mógłby nosić te perfumy. Tylko czy wypada mu odziewać się w jedwabne pończochy…?
główne nuty: irys, hiacynt, galbanum, przyprawy, piżmo
perfumiarze: Serge Lutens/ Christopher Sheldrake
rok premiery: 2010
moja ocena w skali 1-6:
zapach: 4,5 / projekcja: 4,5/ trwałość: 4,0
*) bas de soie – z francuskiego: „jedwabne pończonchy”