Eau Radieuse – pożądanie
Przyznam, że akurat nie tak wyobrażałem sobie olfaktoryczne oddanie uczucia pożądania. No chyba że potraktujemy je jako pragnienie w sensie dosłownym – a co za tym idzie potrzebę ugaszenia tudzież schłodzenia się i orzeźwienia podczas upalnego dnia lub ciepłego letniego wieczoru. Eau Radieuse okazać się może wówczas niezwykle pomocne. To jak dotąd najbardziej niesamowita interpretacja tematu eau de cologne, z jaką miałem okazję się spotkać. W opisywanym przeze mnie w poprzednim wpisie Askew panowie Les Christophs podjęli próbę ponownego zdefiniowania męskich perfum. Analogicznie tu tworzą – ze 100 procentowym powodzeniem – nową – ba – nowatorską, futurystyczną, kompletnie zrewolucjonizowaną, kosmiczną wręcz wodę kolońską. Kombinacja sprawdzonych w tym gatunku składników – cytryny, mandarynki i mięty – z akordami będącymi wytworem niezwykłej wyobraźni twórców – skórki świeżego banana, soku z rabarbaru czy soku z bambusa (tych składników nie da się przecież pozyskać z natury w takiej formie, by można je było zastosować w kompozycji perfumeryjnej) daje wprost powalający efekt świeżości absolutnej, lodowo zimnej, nie z tej ziemi. Ale to nie wszystko. To także pierwsze znane mi perfumy, które poczuć można nie tylko węchem, ale także i skórą. W jaki sposób? Otóż w ewolucji Eau Radieuse na skórze wyodrębnić można trzy (a jakże!) etapy. Najpierw soczysty akord rzeczonej skórki banana przemieszanej z cytrusami, zapewniający efekt mocnego orzeźwienia. Później – po kilku minutach – dołącza mięta. Jednocześnie na skórze zaczynam czuć całkiem wyraźne i zupełnie zaskakujące mrowienie, będące czymś na pograniczu subtelnego pieczenia i chłodnego miętowego podmuchu zarazem. Ten efekt trwa dobrych kilka minut. Niesamowite! Przyznam się, że moją pierwszą reakcją na ten efekt było nerwowe oglądanie się w lustrze, czy aby nie mam do czynienia z odczynem alergicznym. Nic z tych rzeczy. Ten efekt był absolutnie założony przez perfumiarzy, co już później doczytałem w Internecie. Gdy już ustąpi, na skórze dominuje mieszanka soczystych nut opisanych jako rabarbarowe i bambusowe. Zapach do końca pozostaje świeży i orzeźwiający. Jest niesamowity, potężnie projektujący i niezwykle – jak na kolońską – trwały (!). Tylko czekam tylko na upalne dni, by dosłownie chłodzić się Eau Radieuse jak niczym innym.
W Eau Radieuse szczególnie wyraźnie ujawnia się eksperymentatorskie oblicze Laudamiela i Hornetza. To bowiem coś więcej, niż niezwykle pachnąca kolońska. Oto kompleksowe futurystyczne kolońskie doświadczenie, które warto odczytać jako sygnał przyszłości. Kto wie – być może za kilkanaście lat perfumy będą nieść ze sobą dodatkowe właściwości? Może będą poprawiać nastrój, ogrzewać, poprawiać koncentrację, relaksować, wreszcie podniecać? Wiem, wiem. Niby już dziś niektórym zapachom przypisuje się takie czy inne właściwości (tzw. feromony), ale chyba żaden z nich nie działa tak spektakularnie, jak Eau Radieuse. To kolońska przyszłości. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Wyjątkowy zapach i jedno z moich największych odkryć ostatnich miesięcy.
główne nuty: skórka ze świeżego banana, cierpka mandarynka, włoska cytryna, liście mięty pieprzowej, sok z rabarbaru, sok z bambusa
twórcy: Christophe Laudamiel i Christoph Hornetz
rok wprowadzenia: 2009
moja ocena:
- zapach: bardzo dobry
- projekcja: bardzo dobra
- trwałość: ponad 8 godz
Twój opis równie świetny jak opisywane perfumy (choć ich nie wąchalem 😉 ). Bardzo zachęciłeś mnie do wypróbowania ich zapachów. Już poprzednią recenzją, a teraz totalnie.
Dziękuję. Już tak mam, że jak perfumy mnie zachwycą , to się niemalże samo pisze. 😉
Dla mnie ten zapach pachnie sokiem ze świeżo ściętej trawy. Jest moim zdaniem idealny na upały. A efekt mrowienia u mnie trwa znacznie dłużej – ok. pół godziny. Czyżby pierwsze perfumy 3D?
3D to bardzo dobre określenie! 🙂
Kocham czuć miętę. Kocham czuć ją nosem i skórą, uwielbiam mieć świadomość, że kiedy mam na sobie miętę, to otacza mnie lodowaty, wibrujący obłok. Marzę o tej wodzie, niestety cena dla mnie zaporowa. Pozostają mi tańsze (wcale nie)alternatywy, z olejkiem z mięty włącznie. Ale cóż szkodzi pomarzyć…