„Nie jestem perfumiarzem. Tworzę perfumy albo raczej powoduję, że one o czymś mówią, że coś wyznają.”
Serge Lutens
Mam ogromny szacunek i podziw dla Serge’a Lutensa – osoby niezwykłej, „z innego wymiaru„, nietuzinkowego artysty, prawdziwego wizjonera olfaktorii. Doceniam niezwykle ważną rolę, jaką odegrał we współczesnej historii perfum. To przecież on, tworząc od 1992 roku perfumy pod własnym nazwiskiem, przyczynił się do – paradoksalnie – popularyzacji oraz rozwoju tzw. perfumerii niszowej. Kolejne pachnidła zamknięte w jakże charakterystyczne, minimalistyczne flakony otwierały znużone pachnącą mainstreamową papką nosy europejskie na orientalne wonie, które Lutens inkorporował do perfumowych formuł czerpiąc inspiracje z Marakeszu, w którym mieszkał i pracował przez kolejne 30 lat. Zasługi Lutensa dla perfumerii artystycznej czy – jak kto woli – niszowej są nie do przecenienia. Przecież takie pachnidła jak Feminite du Bois, Arabie czy Ambre Sultan to już prawdziwe klasyki. W wielu z nich artysta podejmował pionierskie lub zapomniane tematy i realizował je w zupełnie bezprecedensowy sposób – choćby w Iris Silver Mist, który przez wielu uważany jest za najdoskonalszą wersję irysa w perfumach. W Muscs Koublai Khan oddał woń piżma tonkińskiego, tworząc niezwykle odważne i bezkompromisowe pachnidło. Rousse – oda do cynamonu – do dziś pozostaje jednym z absolutnie najpiękniejszych zapachów z tą przyprawą w rolli głównej. Olfaktorycznie pokrewne Arabie sugestywnie oddaje zapachy panujące na marokańskim stoisku z przyprawami, a Chene jest niemal wyłącznie oparte na mchu dębu – składniku, którego stosowanie zostało niedawno zabronione przez IFRA. A to zaledwie ułamek zapachowej oferty Serge’a Lutensa.
Ilu fanów „niszy”, ilu perfumowych blogerów zaczynało właśnie od „lutensów”? Z pewnością wielu – choć ja akurat nie zaliczam się do tej grupy. Moje spotkania z olfaktorycznymi wizjami Serge’a miały miejsce nieco później, być może dlatego nie wryły się w pamięć aż tak znacząco. Nie uważam się też za fana perfum Serge’a. Właściwie nie umiem wyjaśnić dlaczego. Naprawdę. Faktem jest, że żadne z testowanych dotąd nie wprawiły mnie w zachwyt do tego stopnia, bym nabył własny flakon (nie licząc krótkiej przygody z L’Eau – ale to był zakup „w ciemno”). Ale faktem jest też, że wiele z nich uważam za piękne i ze wszech miar godne uwagi osób poszukujących w perfumach wyrafinowania, antytezy banału, tajemnicy, głębi, a nawet – od czasu do czasu – mroku. Wierzę, że gdy wreszcie uda mi się trafić do Paryża i dysponować wystarczająca ilością czasu, to – obok Maison Guerlain – obowiązkowo muszę odwiedzić Les Salons du Palais Royal, czyli flagowy sklep Lutensa. Przeżycie to podobno jedyne w swoim rodzaju, bo i salon ten nie ma sobie równych pod względem wystroju i atmosfery.
Wciąż – przy nadarzającej się okazji – testuję kolejne „lutki”. Robię to trochę z „obowiązku”, ale przyznam, że często także ze sporą przyjemnością. Choć nigdy nie doprowadziła mnie ona do decyzji kupna własnego flakonu. Czuję jednak, że mój blog nie byłby kompletny, gdyby co jakiś czas nie pojawił się wpis poświęcony jednej z rozlicznych kompozycji tandemu Christopher Sheldrake/ Serge Lutens. Trzeba pamiętać, że perfumy Serge’a Lutensa to – z wyjątkiem Iris Silver Mist – dzieła perfumiarza Christophera Sheldrake’a – tego samego, który współpracuje z Jacquesem Polgem nad serią Les Exclusifs Chanela. Serge Lutens jest kimś na kształt dyrektora kreatywnego, ściśle współpracującego z perfumiarzem, nadającego kierunek pracy nad pachnidłami.
Niezwykle twórczy duet Lutens/Sheldrake to zestawienie zupełnie przeciwnych osobowości. Być może to stanowi o ich artystycznym sukcesie. Sheldrake to facet rodzinny, bezpośredni, lubiący dobre jedzenie i dobre wino, mieszkający w jasnym domu pełnym światła. Z kolei Lutens mówi o sobie:
„Kocham ciemne domostwa, mocne perfumy – takie, które pozostawiają za sobą „ogon”. Ich barwą jest czerń. Jedzenie i picie nie ma dla mnie znaczenia, a moja samotność jest bogata.”
Mimo tak różnych charakterów panowie współpracują zgodnie już dwie dekady, choć – jak twierdzi Lutens – nie tyle się uzupełniają, ile słuchają wzajemnie.
Dotąd udało mi się opisać na moich obu blogach popieliste Serge Noire, przyprawowe Arabie, imbirową herbatę w Five O’Clock Au Gingembre, lawendową czystości Gris Clair, pralnianą świeżość L’Eau, miodową orgię Miel de Bois i jedynego w swoim rodzaju wetiwerowca Vetiver Oriental.
Pomyślałem, że warto wrócić do zaczarowanej krainy majestatycznych pachnideł Serge’a Lutensa, by znów poczuć się, jak Alicja po drugiej stronie lustra… Bo czymże jest obcowanie z nimi, jeśli nie wspaniałą przygodą? Wkrótce więc na blogu moje wrażenia na temat kilku z nich.
cdn.
Cytaty pochodzą z książki The Perfume Lover. A Personal History of Scent autorstwa Denyse Beaulieu.
Jakie zapachy zamierzasz opisywać? Do mnie w najbliższym czasie powinna spłynąć odlewka Encens et Lavande.
Muscs Koublai Khan, Fille en Aguilles, Daim Blond, Cedre, Rousse, Ambre Sultan, Fumerie Turque, Santal Blanc, Chypre Rouge. Jeśli chodzi o Encens et Lavande, to pragnę poznać, jak mało co. Musimy się dogadać 😉
Jasne, a mój mail dotarł, ten o L’Heure Bleue?
Czekam z niecierpliwością szczególnie na Rousse.
Oczywiście że dotarł. Nie mogę coś zabrać się za odpowiedź, ale E. et L. mnie chyba zmotywuje 😉
pośpiechu nie ma 😛
Maison Guerlain ? Można liczyć że przytargasz fgjciorze tonke imperiale ? ;))
NA razie się tam nie wybieram. To raczej marzenia… 🙂
To co uwielbiam w sklepiku („butiku”) Lutensa to całkowity brak zapachu. Nie dość, że zabrano atomizery (wszystkie papierki są po prostu zanurzane w butelkach) to jeszcze papierki po testach są zanurzane w takich rynienkach z wodą, żeby się zapach nie rozchodził.
Niestety obsługa wydaje się czasem zagubiona i nie zna nut zapachowych. 😛 Dzięki temu ciemnemu wystrojowi jest tam całkiem przytulnie, miejsce jest nieco ukryte, więc i przypadkowych gości niewiele. Wspaniałe miejsce sprzyjające skupieniu, analizie i kontemplacji.
Widać więc, że wszystko jest tam przemyślane i podporządkowane konceptowi kontemplowania niezwykłych pachnideł SL, ale żeby personel nie znał nut zapachowych?! Kogo tam Monsieur Lutens u diaska zatrudnia?