W 2007 roku Kavi Ahuja (pseudonim Durga) i David Moltz (pseudonim D.S.) – mieszkające na Brooklynie w Nowym Jorku małżeństwo architektki i muzyka – zainteresowało się wytwarzaniem w warunkach domowych toników i wód po goleniu, które prezentowali swoim znajomym. Z czasem, ośmieleni entuzjastycznymi recenzjami i zachęcani przez znajomych, małżonkowie przeszli na domową produkcję perfum. Dziś mogą z pewnością mówić o sukcesie. Ich perfumy okazały się na tyle atrakcyjnym produktem, że są sprzedawane w wielu krajach świata. Niedawno – za sprawa krakowskiej perfumerii niszowej Lulua – trafiły także do Polski. Bardzo dobrze się stało, bo zapachy D.S. & Durga to perfumowa nisza typu hand made w najczystszej i najbardziej szlachetnej postaci. Wiele składników twórcy otrzymują własnoręcznie np. poprzez macerację lub ekstrakcję w alkoholu, sami komponują, sami mieszają esencje, sami pakują swoje produkty. Prawdziwe amerykańskie D.I.Y.
Podział zadań w zespole jest czytelny. David Moltz komponuje, czerpiąc wiedzę ze starych podręczników, własnymi rękoma odmierza i miesza składniki, tworząc niezwykłej urody perfumy, które później przelewa do zaprojektowanych przez Kavi flakonów, które ta pakuje we własnego projektu kartoniki oraz dba o tzw. design marki, związane z nią grafiki, rysunki. W ten sposób powstają małe partię zupełnie magicznych pachnideł opartych w głównej mierze o naturalne składniki, o bardzo wysokiej koncentracji olejków. Całość – zarówno pod względem skali, jak i metody oraz charakteru perfum – przypomina mi to, co od ładnych kilku lat robi w Szwajcarii przesympatyczny i niezwykle utalentowany Andy Tauer. Swego rodzaju powrót do perfumiarskich korzeni, do nieprzemysłowego ich wytwarzania w małych domowych pracowniach.
Zupełnie unikatową w swej szczerości, szczególnie w tej branży, jest deklaracja Davida dotycząca metody jego pracy, którą jest stara jak świat metoda prób i błędów, uczenia się na nich, kojarzenia faktów, w końcu umiejętności przewidzenia przynajmniej niektórych efektów swych działań. Jest to forma świadomego – zdaniem Davida – odzierania całego perfumeryjnego procesu z tajemnicy i magii z nim dotąd kojarzonej. Ale zapachy D.S. & Durga są doskonałym dowodem tego, że każda metoda jest dobra, jeśli prowadzi do powstania rzeczy wartościowej. Moltz jest z kolei przykładem na to, że można tworzyć interesujące pachnidła będąc samoukiem i nie mając ukończonej elitarnej perfumiarskiej szkoły w Wersalu itp. (nota bene w której cały pierwszy rok studenci poświęcają na naukę rozróżniania setek wonnych substancji, a dopiero w drugim roku uczą się ich świadomego łączenia w akordy!). Nasuwa mi się tu analogia do muzyki. Przecież muzyków z muzycznym wykształceniem jest zdecydowana mniejszość. Przemożna liczba utalentowanych twórców to typowe samouki. Oczywiście, by grać muzykę, trzeba mieć tzw. muzyczny słuch, choć wcale niekoniecznie absolutny. Tak samo w przypadku komponowania perfum trzeba mieć węchową wrażliwość i dobrą zapachowa pamięć, a wszystko to umieć połączyć z cierpliwością, uporem i konsekwencją. Efekty mogą przerosnąć oczekiwania i tak bez wątpienia było w przypadku D.S. & Durga. Oczywiście – jak zawsze – potrzebna jest też odrobina szczęścia. Szczęściem Davida i Kavi jest z pewnością ich wspólna pasja, ale także bardzo dynamicznie rozwijający się w ostatnich rynek perfumerii alternatywnej, artystycznej, niszowej i rosnące zapotrzebowanie na ręcznie wytwarzane w domowym zaciszu pachnące mikstury.
Filozofię i same zapachy D.S. & Durga charakteryzuje bardzo wyraźna retro-amerykańska orientacja, co zdecydowanie wyróżnia je spośród innych niszowych twórców. Każdej kompozycji nadano sugestywną nazwę, opatrzono odpowiednią grafiką, a wokół niej zbudowano opis głęboko zakorzeniony w amerykańskiej historii i tradycji. Znajdziemy tu odniesienia do amerykańskiej geografii (Boston Ivy), tradycji zielarskiej (Mississippi Medicine) czy historii (Burning Barbershop, Sir, Bowmakers, Cowboy Grass, Freetraper). Niektóre perfumy osnute są na bazie wspomnień (Boston Ivy, My Indian Childhood), inne wykraczają tematyką i inspiracją poza Stany Zjednoczone Ameryki (Silent Grove, Italian Citrus, Siberian Snow). To co na pierwszy rzut oka może wydać się nieco naiwne lub naciągane, przestaje być takie po pierwszym kontakcie z samymi zapachami. Dość powiedzieć, że opisy zapachów i związane z nimi historie tworzą z samymi perfumami naprawdę spójną i przekonująca całość. Co więcej – a z mojego punktu widzenia to najistotniejsze – z momentem pierwszych testów pachnideł D.S. & Durga nie następuje rozczarowanie. Wręcz przeciwnie – w moim przypadku było to oczarowanie.
Bardzo interesująco i nietypowo prezentuje się strona internetowa D.S. & Durga, na której znaleźć można zwięzłe opisy poszczególnych zapachów, sugerowaną płeć ich użytkownika, a także całą wspomnianą przeze mnie graficzno-historyczną otoczkę.
Wkrótce na blogu moje wrażenia dotyczące zapachów D.S. & Durga.
Zapraszam serdecznie.
cdn.
Ostatnio co chwilę pojawia się, w ogóle albo w Polsce, jakaś nowa niszowa marka perfum, a wszystkie (mi znane) mówią to samo: wielcy pasjonaci perfum, powrót do korzeni perfumerii, nauka metodą prób i błędów, własnoręczne mieszanie, naturalne, najlepszej jakości składniki i inne takie. Mnie to już zaczęło męczyć, więc postanowiłam nie zwracać w ogóle uwagi na tę marketingową otoczkę i po prostu wąchać i oceniać same perfumy, jeśli tylko mam okazję. Ostatnio miałam okazję wąchać perfumy D.S. & Durga i muszę powiedzieć, że nie skończyło się to kompletnym rozczarowaniem jak w przypadku Sonoma Scent Studio (którą to markę wszyscy wychwalają pod niebiosa, ale która niestety jest zupełnie nie w moim stylu). Nie jestem też szczególnie zachwycona, ale znalazłam parę zapachów wartych uwagi. Czekam z niecierpliwością i ciekawością na Twoje recenzje.
Nie mam wątpliwości, że – szczególnie w USA – nastała moda na niezależnych, domowych perfumowych twórców. Są oni alternatywą nie tylko wobec mainstreamu, ale nawet wobec mocno już ukonstytuowanych marek niszowych – jak choćby L’Artisan Parfumeur, Annick Goutal, Maitre Parfumeur et Gantier, Diptyque czy nawet Le Labo. Po dziełach Andy Tauera (które bardzo lubię, choć to akurat Szwajcaria :)), D.S. & Durga to druga tego typu marka, której perfumy testuję. To co proponują, podoba mi się, ma w sobie wiele uroku oraz jest naprawdę dobrej jakości. Póki co nie znam zapachów innych tego typu firm, w tym wspomnianej Sonoma Scent Studio, więc trudno mi wypowiadać się ogólnie. Jedno jest pewne – perfumiarstwo wchodzi „pod strzechy” i wcale mi to nie przeszkadza. 🙂
Dodam jeszcze, że perfumy interesują mnie nie tylko od strony użytkownika, ale także od strony procesu ich powstawania. Dlatego takie przykłady, jak Tauer czy D.S. & Durga mają dla mnie szczególne znaczenie.