Annick Menardo – twórczyni m.in. Azzaro Visit, YSL Body Kourous, Lolita Lempicka Au Masculin, Bvlgari Black, Diesel Fuel for Life for Him, Armani Attitude, Givenchy Xeryus Rouge
Annick Menardo cieszy się uznaniem w perfumiarskim środowisku, a o to wcale nie tak łatwo. Koledzy po fachu podziwiają jej talent oraz fakt, iż wypracowała sobie sygnaturę, własny, rozpoznawalny styl, o co w tym fachu niezwykle trudno. Jej pachnideł nie sposób pomylić z niczym innym. To fakt. Ja jednak – mimo całego szacunku, jaki mam do Menardo – nie zostałem nigdy do końca przekonany jej olfaktorycznymi wizjami, choć doceniam je niewątpliwie i z pewnością zostałem nimi zaintrygowany. Oczywiście poznałem zaledwie kilka i to wyłącznie męskich perfum jej autorstwa, ale ten styl nie trafił w mój gust w 100% z jednym wyjątkiem…
Patchouli 24
Tworząc ten zapach Menardo musiała zostać dotknięta geniuszem. Odważne połączenie słodkawych nut kulinarnych i balsamicznych z dominującą przez większość czasu dymną nutą (głównie smoły brzozowej, zwanej dziegciem oraz olejku z drewna jałowcowego – cade oil), dało piorunujący efekt. Tytułowej paczuli próżno tu szukać jako dającej wyraźnie znać o sobie, ale nie jest to problem, mimo mojej sympatii dla tego składnika. Patchouli 24 nie ewoluuje zbyt wyraźnie, bowiem większość użytych ingrediencji to „podobna waga molekularna”. Mimo tego zapach ma dobrą projekcję (trzyma się na „średnim dystansie”), natomiast dzięki temu ma świetną, ok. 10 godzinną trwałość. Patchouli 24 to z pewnością pachnidło niecodzienne i bardzo oryginlane. Jeśliby szukać jakichś podobieństw, to znajdziemy je raczej jedynie pośród zapachów niszowych, takich jak np. Lonestar Memories Andy Tauera. Patrząc na portfolio Menardo można w nim doszukać się protoplasty Patchouli 24 w postaci Bvlgari Black. Nie znaczy to, że oba zapachy są mocno podobne. Mają raczej zbliżony styl i pomysł na niecodzienne połączenie nut dymnych z waniliową bazą.
Niniejsza recenzja została szczęśliwie napisana w oparciu o przed-reformulacyjną wersję tego zapachu. Od niedawna bowiem – o czym Le Labo lojalnie informuje na swej stronie internetowej – zmieniony został jeden niezmiernie ważny składnik – wspomniany olejek z drewna jałowca (cade oil). Konkretnie – olejek nieoczyszczony został zastąpiony oczyszczonym (czyżby IFRA?), co podobno nie ma wpływu na zapach (lub ma minimalny), zaś widoczne jest poprzez jaśniejszą barwę perfum.
Patchouli 24 to niezwykłe i przepiękne pachnidło z dużym „przechyłem” w męską stronę. Rozumiem, że może ono spodobać się kobietom, tak jak choćby Mitsouko podoba się mężczyznom, jednak dla mnie (wiem, że to schematyczne, ale cóż…) wonie dymne, ogniskowe, nawet jeśli połączone z apetyczną wanilią, nieodłącznie kojarzą się z męskim wizerunkiem.
Wśród trzymającej wysoki poziom oferty Le Labo Patchouli 24 jawi się jako wyjątkowo jasno lśniący diament. Nie umiałbym ograniczyć się do używania tylko jednych jedynych perfum (ani nawet dziesięciu ;-)). Załóżmy jednak, że stoję przed taki trudnym wyborem ograniczenia się do 10 pachnideł. Patchouli 24 byłoby wśród nich na pewno.
nuty: smoła brzozowa, paczula, wanilia, styraks, drewno jałowcowe
ocena ogólna: 6/6
Gaiac 10 (Tokyo exclusive)
Zapach należy do cyklu City Exclusives i jest kolejną drzewną kompozycją w ofercie Le Labo oraz drugą stworzoną dla tej marki przez Annick Menardo. Właściwie to Gaiac 10 nie jest do końca zapachem drzewnym sensu stricto. Drzewny piżmowiec wydaje mi się najodpowiedniejszym określeniem na te trudne do zakwalifikowania perfumy. Jest to pachnidło jednocześnie transparentne, drzewne i subtelnie dymne. Menardo zastosowała w nim cztery różne molekuły piżmowe i to naprawdę czuć. Tytułowy gwajak gra jednak główną role, ze swą oryginalną, dymną i aksamitną naturą. Drzewny aspekt został tu wzmocniony wytrawnym cedrem, subtelny dymek unosi się z kadzidła frankońskiego, zaś syntetyczne, czyste, białe piżma przydają całości transparentnego „ciała”, odpowiadając także za trwałość zapachu. Co ciekawe powodują one także, że Gaiac 10 zachowuje się czasem jak sławetne Molecule 01 będąc na przemian wyczuwalnym i niewyczuwalnym dla noszącego, tląc się gdzieś w tle, na chwilę znikając, by przy najbliższej okazji pojawić się znowu. I wszystko byłoby naprawdę świetnie, gdyby nie jedno wielkie „ale” dotyczące wątpliwych „walorów użytkowych” tego zapachu. Koniec końców to mają być perfumy. A perfumy mają pachnieć. Pachnieć wyraźnie i długo. Ale, ale! To tylko mój subiektywny punkt widzenia, z którym nie każdy musi się zgodzić. A już na pewno nie zgodzą się z nim Japończycy, z myślą o których Gaiac 10 został stworzony! Możliwy do nabycia jedynie tokijskim sklepie Le Labo jest odzwierciedleniem dalekowschodniego, minimalistycznego podejścia do perfum. Znawcy rynku perfum nie od dziś wiedzą, że Japończycy preferują subtelne, transparentne i ulotne perfumowe wonie bądź brak perfum w ogóle! Gaiac 10 oceniony w tym, jakże istotnym, kulturowym aspekcie zyskuje, mimo że z moimi preferencjami ma niewiele wspólnego. Jako zwolennik perfum raczej intensywnych i gęstych (szczególnie w grupie „drewniaków”), choć doceniam oryginalny pomysł, kompetentne wykonanie i kulturowe dopasowanie, to jednak nie mogę ocenić Gaiac 10 na więcej niż na słabą czwórkę.
główne składniki: olibanum, drewno gwajakowe, absolut z drewna cedrowego, piżma (4 typy)
ocena ogólna: 4/6
cdn.
Wiesz, rzeczywiście coś w tym jest, że wąchając perfumy różnych marek, ale wychodzące spod ręki utalentowanego perfumiarza – jest w nich coś, bardzo dla niego charakterystycznego. Nie tylko Annick Menardo, której rzeczy bardzo lubię – mają taki specyficzny klimat, w jej przypadku to chyba nawet łatwo wychwycić i scharakteryzować. Podobnie Ellena, Duchaufour. Oni są po prostu artystami w tym co robią, a kompozycje które kreują są nie tylko piękne ale i ciekawe, opowiadają jakąś historię.
Wśród perfumiarzy, których wymieniłeś wg mnie Duchaufour wymyka się tej charakterystyce w tym sensie, że nie zostawia „podpisu”. Potrafi stworzyć pachnidła tak niesamowicie różne od siebie, że aż trudno w to uwierzyć, a tym bardziej rozpoznać autora. Jest niesamowicie wszechstronny. Co jednak cechuje je wszystkie, to wysoki poziom artyzmu i doskonała jakość.
A ja odnoszę wrażenie, że Duchaufour robi za dużo 😉
Fakt że ostatnimi czasy jest nadaktywny. Tym lepiej dla perfum (o ile trzyma poziom, a tego nie wiem) 🙂
Pisząc o wysokim poziomie artystycznym miałem na myśli rzecz jasna te jego dzieła, które znam, a bardzo wielu jeszcze nie znam. Przyznam jednak, że ostatnio pojawił się pewien niechlubny wyjątek, ale o tym pewnie niedługo na blogu 😉
Obie wersje Patchouli niewiele się różnią. Czasem wydaje mi się, że ta nowsza jest nieco bardziej „gładka”.
Gaiac 10 ma na mnie bardzo dobrą trwałość, dużo powyżej 10 godzin. Jego minimalizm mi odpowiada, nie zawsze chcę pachnieć na 10 metrów 🙂
Czyli jakaś tam subtelna różnica jednak jest. 10 metrów to ja faktycznie też nie zawsze, ale 3 m to już tak. Gaiac nie daje nawet tego.
Czy znasz zapach Patchouli Nobile1942?
Znam, oczywiście że znam. Czeka w kolejce do recenzji obok innych zapachów tej marki.