Wertując zatrważająco dla mnie obszerne archiwum moich blogowych szkiców, opisów niedokończonych bądź nieoszlifowanych, które nie ujrzały dotąd światła dziennego i czekają na swój moment, natrafiłem na szkic kadzidlano-drzewny osnuty wokół niezwykłego, otoczonego wręcz swoistym kultem zapachu, o którym nigdy dotąd nie pisałem. Poczułem, że nadszedł czas, by to wreszcie sfinalizować i opublikować. Bez wątpienia pomogła mi w tym aura jesiennej zadumy…
Kadzidlana moc
Woń kadzidła, źródła rytualnego dymu w wielu religiach świata, ma w sobie coś niezwykłego, tajemniczego, ale i w sposób oczywisty liturgicznego. Wydobywający się z kadzielnicy i szybujący pod świątynne sklepienie dym to symbol kontaktu z rezydującym w nieboskłonach bogiem. Jest w kadzidle i jego zapachu jakaś niedostępność i wyniosłość. Kadzidlane perfumy są w tym kontekście najwierniejszym oddaniem etymologicznej istoty perf fumum – poprzez dym. Wydawały mi się one zawsze najdoskonalszym sposobem na olfaktoryczne zdystansowanie się do otoczenia. Kadzidłowe kompozycje są wg mnie absolutnie pozbawione zmysłowości. Uważam, że osoba pachnąca kadzidłem nie pachnie zmysłowo. Nie. Raczej dystansująco, chłodno i… wyniośle. Pamiętam, że kadzidło było magnesem, który przyciągnął mnie do perfumowej niszy. Nie mogąc znaleźć w tzw. mainstreamie perfum z kadzidlaną dominantą (to zdecydowanie nie komercyjna tematyka, a fakt, że kiedyś za kadzidłowca uważałem męskie Gucci Rush, dziś wprowadza mnie w delikatne zakłopotanie…), począłem szukać go wśród perfum niszowych. Stopniowo, ukierunkowywany przez nielicznych zorientowanych wówczas w tematyce blogerów, odnajdywałem kolejne jego wcielenia, odkrywając, że kadzidło w perfumach „nie jedno ma imię”.
Kadzidlane oblicza
Olibanum (Boswellia Serrata) genialnie połączone z irysem, cedrem i ambrą w Incense Extreme Andy Tauera było moim kadzidlanym „debiutem” i do dziś pozostaje jednym z moich najbardziej ulubionych przedstawicieli gatunku. Z kolei chłód, surowość i wyniosłość zbudowanego na olibanum (Boswellia Sacra) Avignon Comme des Garcons chyba na zawsze rozdzieliły nasze drogi. Podobne, ale mdłe i aldehydowe kadzidło Heeleya (Cardinal), choć genialne i okrutnie sugestywne, okazało się zbyt dosłownym w konfrontacji z moimi olfaktoryczno-liturgicznymi skojarzeniami. Zbyt mocno pachniało….. klerem :-).
Pieprzowo-oleiste Olibanum PROFVMVM mimo, że przepiękne, to jednak wpadło w moje ręce nieco zbyt późno. Swego kadzidlanego Graala odnalazłem bowiem wcześniej w Cristal de Roche Oliviera Durbano, w którym twórca w niezwykły sposób połączył pieprz, mirrę i olibanum w sięgające gwiazd, pełne transcendentalnej zadumy zapachowe arcydzieło. Bliżej domu, przytulniej i cieplej okazało się być w doskonałym Zagorsku Comme des Garcons, którym genialna Evelyne Boulanger udowodniła, że można zamknąć we flakonie zapach drewnianej, przesiąkniętej sakralnymi dymami cerkwi, stojącej w pokrytym śniegiem iglastym lesie i skojarzyć go z trzaskającymi w kominku drewnianymi szczapami. W Zagorsku jest to wszystko i coś jeszcze. Jest mi szczególnie bliski… Jeszcze kilka innych zapachów kadzidlanych przewinęło się przez moje ręce i nozdrza, ale żaden nie pozostawił istotnego śladu w mej pamięci. Póki co…
Cristal de Roche, Zagorsk, Incense Extreme
Te trzy kompozycje stanowią dla mnie kadzidlaną kwintesencję. Z pewnością nie wyczerpują tematu kadzideł wartych poznania. Z pewnością o czymś jeszcze nie wiem. Z pewnością czegoś jeszcze nie znam. A właściwie to znam jeszcze kilka, ale nigdy o nich na blogu nie wspominałem. Może niesłusznie? Jeden z tych zapachów poznałem dopiero niedawno. Jako wycofany z oferty stał się trudny do zdobycia. A jestem mu winien wpis, bowiem….
….zanim jeszcze tzw. nisza zapałała miłością do kadzideł, powstał…..
L’Eau Trois Diptyque
Rocznik 1975 (!) czyni L’Eau Trois najstarszym niszowym kadzidlakiem (chyba, że o czymś nie wiem). Wyprzedził znacząco swoje czasy (moda na kadzidlaki w niszy przyszła ok. 30 lat później wraz z cyklem Incense Comme des Garcons) i za to wizjonerstwo należy się twórcy, Serge’owi Kalouguine’owi, wielkie uznanie. Zapach jest dowodem na awangardowość i odwagę twórcy tej niezwykłej marki. Zresztą poznane dotąd przeze mnie pachnidła Diptyque w większości zaintrygowały mnie swym intensywnym, nieco rustykalnym i naturalistycznym charakterem, zadziornością i typowo niszowym sznytem. Diptyque nie uśmiecha sie do konsumenta. On raczej zaprasza go do jedynej w swoim rodzaju olfaktorycznej przygody, która może się skończyć dobrze, ale i może mieć wprost odwrotny finał. Wszystko zależy od otwartości odbiorcy. Klienta nazywam tu odbiorcą, bowiem pachnidła Diptyque to Sztuka. Nie inaczej jest w przypadku Trzeciej Wody (po L’Eau z 1968 i L’Autre z 1973).
Ten pionierski kadzidlak złożony jest z dwóch żywic: olibanum i mirry, przy czym to właśnie mirra gra tu pierwsze skrzypce, przykrywając olibanum, choć nie do końca. Mocno ziołowe – dzięki rozmarynowi – rozpoczęcie, powolutku, acz stanowczo przechodzi w nutkę mirry obleczoną sosnowymi igiełkami. Całość jest czymś tam jeszcze doprawiona i daje wrażenie zapachu starego drewna, starej, nielakierowanej, drewnianej kolumny podtrzymującej sklepienie kapliczki, przesiąkniętej do rdzenia kadzidlanym dymem, wypełniającym kapliczkę przez setki lat codziennych nabożeństw. L’Eau Trois przy pierwszym zetknięciu z moimi nozdrzami skojarzył mi się z zapachem pasty do butów Buwi (swego dość odległego czasu była to polska marka, jednak nie wiem, czy jest wciąż obecna na rynku). Potem doszły jeszcze skojarzenia kulinarne, które wywołane zostały przez osobę, od której zakupiłem dekant L’Eau Trois. Zapach pieczarek w drewnianej skrzynce. On też jest tu obecny. Dziwne, prawda? Ano rzeczywiście niecodzienne. Bo to nisza, moi drodzy, w najlepszym wydaniu. Co mnie dodatkowo urzeka w tym pachnidle? Jego bezpretensjonalna nazwa. Trzecia woda! Nie mam złudzeń, że dziś nikt by w ten sposób nie nazwał takich perfum. Nawet niszowe marki prześcigają sie w nadawaniu swym zapachom sugestywnych nazw, by podkręcać zainteresowanie nimi perfumowych maniaków, jakem jednym z nich!
Wysoka jakość, piękno, ambitna treść, wirtuozeria wykonania, prawdziwy talent i bezpretensjonalność. Aż tyle potrzeba, by jakiekolwiek dzieło sztuki do mnie trafiło. L’Eau Trois trafia. Choć za późno już na detronizację Rock Crystal, to jednak chylę czoła ku Trzeciej Wodzie.
nuty głowy: rozmaryn
nuty serca: przyprawy, mirra, kmin
nuty bazy: olibanum, mirra, sosna
twórca: Serge Kalouguine
rok powstania: 1975
l’Eau Trois wielką jest i basta! 🙂
A raczej była.. Postanowiłam sobie, że – kiedy w końcu złowię złotą rybkę – jednym moich z trzech życzeń będzie przywrócenie Trzeciej Wody. Okej; teraz pozostaje „tylko” nauczyć się wędkować. 😉
Pozostaje mi życzyć Ci wytrwałości w nauce wędkowania. Później już wszystko będzie łatwe. 😉
Postrzegam go drzewnie raczej, niż kadzidlanie 🙂
Tak, czy owak szkoda, że wycofali…
Eeee… kto by się tam zabijał o pieczarki?! 😛
A są tacy, są! 😉
A to gastronomiczni zboczeńcy, na psa urok, tfu-tfu! 😉
Te perfumy można nadal kupić w Paryżu 🙂
Genialna recenzja -muszę poznać zapach-ale jak??? Gdzie????
To chyba już wycofana z produkcji kompozycja. Pozostaje poszukiwać w bezkresach Sieci…
Ja właśnie zdobyłam odlewkę od koleżanki, która kupiła je w te wakacje w butiku Diptyque w Paryżu. Na mnie po ostrym kadzidlanym początku robią się cudownie drzewno-słodkie. Marzy mi się cała flacha!
Właśnie przyszła mi cała flacha. I nie wiem co myśleć. Ale jest fajnie…