Les Nez Parfums d’Auteurs

Pośród wciąż rosnącej liczby perfumeryjnych marek niszowych te szwajcarskie zdają się być swoistą oazą perfumerii artystycznej, fascynujących perfum hand-made. Zapachy Vero Kern, a także jej niezwykle uzdolnionego ucznia Andy Tauera, stanowią tego dumne przykłady. Również w Szwajcarii mieści się maleńka firemka o wiele mówiącej nazwie Les Nez Parfums d’Auteurs (les nez – franc. „nos”). Pracują dla niej dwie artystki: znana przed wszystkim ze współpracy z marką Annick Goutal Isabelle Doyen oraz jedna z ostatnich uczennic legendarnego Edmonda Roudnitski, Sandrine Videault. Les Nez ma póki co bardzo skromniutką ofertę, na którą składają się trzy kompozycje Doyen (The Unicorn Spell, Let Me Play The Lion oraz L’Antimatiere) oraz jedna Videault (Manoumalia). W ofercie był również zapach adresowany typowo do mężczyzn – Turtle Vetiver, ale póki co z tego, co wiem, został wycofany. Właściwie z wyjątkiem Manoumalia zapachy Les Nez spokojnie mogą sprawdzić się na skórze męskiej. Co je łączy (z wyjątkiem L’Antimatiere, ale o tym później)? Swego rodzaju magia, która powoduje, że po każdej aplikacji na mej twarzy pojawia się błogi uśmiech. To się nazywa perfumeria artystyczna, z poczuciem humoru i ogromną wyobraźnią, popartą świetnym warsztatem i wysokiej jakości składnikami.

Unicorn Spell – czyli zaklęcie jednorożca

„Gdy, zanim zaświta, wciąż snuć się będzie na twej skórze mieszanina woni liści, szronu i fiołków i ta bezlitosna tęsknota za widokiem gwiazd, będziesz wiedział, że w nocy poczułeś mleczny oddech jednorożca.”

Baśniowy tytuł dla baśniowej kompozycji, zaskakującej swą soczystą zielonością i magicznymi sztuczkami, jakie wykonuje w trakcie swej bytności na skórze. Ten podobno zainspirowany liśćmi, mrozem, szronem oraz kwitnącymi o świcie fiołkami zapach w pierwszej chwili kojarzy mi się z Virgilio Diptyque. Jednak podczas gdy tamten jest od początku do końca jednowymiarowo i aż do zemdlenia zielony, Unicorn Spell w sposób niezwykle harmonijny, oryginalny i bardzo urokliwy ewoluuje na skórze od soczysto zielonego początku (z niesamowicie sugestywną, przepiękną, lekko cierpką nutą liści fiołka) przez lekko owocową i lekko mleczną nutę środka, aż po subtelny drzewny finisz. Zapach jest zdecydowanie odrealniony, baśniowy, jak elfy śmigające po lesie o brzasku. Unicorn Spell ciekawie i bardzo wyraźnie rozwija się na skórze, dając przez to dużą frajdę mej skromnej osobie. Cudaczny i radosny, magiczny i śliczny to zapach! Do tego całkiem trwały i dobrze wyczuwalny.

nuty głowy – nuty zielone, liść fiołka, nuty owocowe, nuty drzewne

Let Me Play The Lion – czyli zapach Pinokia

„Zapachy zakurzonych szlaków, Lekko posłodzonej ochry, Wyblakłego w słońcu drewna, Ciszy zmiecionej delikatną bryzą, Niebios otwartych jak bezkresny lazur, pocięty siąpiącymi oznakami nadchodzącej burzy.”

LMPTL to całkiem inny zwierz, bo to lew (zamiast jednorożca). Z początku lekko czekoladowy (!), lekko owocowy, leciutko przyprawowy, z pylistą nutką, z czasem coraz wyraźniej drzewny, cedrowy i sandałowy, by w finale uraczyć nas mocno skoncentrowanym  Iso-E-Super. Czy tak pachnie klatka lwa? Na pewno 🙂 Nie przesadzę, jeśli napiszę, że to jeden z najciekawszych drewniaków, jakie dotąd popłynęły przez moje nozdrza. Podobnie jak w przypadku Unicorn Spell woń ta ewoluuje na mojej skórze w sposób czytelny i wyrazisty, co dla osoby lubiącej analizować fazy perfum jest zawsze ekscytującą przygodą. To co w perfumach najważniejsze, czyli akord głębi, to tutaj pył – wspomnienie cedrowych wiórków z serca, zatopiony w aksamitnej, bardzo charakterystycznej iso-e-superowej zupie. Przyznam, że baza jest świetna. Olfaktorycznie wibruje pomiędzy Molecule 01 (co nie powinno dziwić) a …czarnym Adidasem (!). W jakimś sensie jest odpowiedzią na to, czego mi w Molecule 01 nieco brakuje – mianowicie treści. … Let Me Play The Lion. Ależ proszę bardzo!

nuty – przyprawy, kadzidło, nuty drzewne

L’Antimatiere – czyli gdzie podział się zapach?

„Niewidzialny atrament, który pozostawia ślad, Przewidywany raczej niż wyczuwalny, Obecny, ale szeptany, Jak pognieciony na łóżku zapach lnu, Wędrujący wzdłuż twych kobiecych kształtów.” 

Ten płyn sprawił mi spory kłopot. Dlaczego? Bo ja tu sobie na blogu opisuję zapachy (czyli „tańczę o architekturze” :-)), a L’Antimatiere właściwie nie pachnie. Niemal w ogóle. Przy nim Molecule 01 to całkiem wyraźne pachnidło. To kolejny z modnych swego czasu (a może wciąż?) antyzapachów, złożonych z minimalnej ilości składników syntetycznych o niemal niewyczuwalnej woni. W tym przypadku mówi się o duecie ambry i piżma, a głównym podejrzanym jest ambrox(an). Doyen poszła za modą na antyperfumy, ale efekt w tym przypadku uważam za marny. Wszystko co można było zrobić w tej estetyce, pokazał już  Geza Schoen. Nie wierzę, by Doyen szczególnie napracowała się koncepcyjnie przy tej „kompozycji”. Wyczytałem gdzieś – na jednym z perfumowych serwisów – opinię internauty,  że tak powienien pachnieć każdy facet. Znaczy, że nie powinien pachnieć w ogóle, albo może po prostu pachnieć sobą. Być może tu tkwi klucz zagadki L’Antimatiere…? W każdym razie mi – jako facetowi – zwyczajnie głupio by było wydać choćby złotówkę na flakon tego „zapachowego” żartu.

nuty – ambra (ambroxan?), piżmo

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s