Powstała w 1987 roku paryska marka jubilerska Satellite, której twórcą jest Sandrine Dulon, artystka trudniąca się tworzeniem naszyjników i innych ozdób z kamieni półszlachetnych, od 2003 rok oferuje również perfumy pod wiele mówiącą nazwą Padparadscha. To bowiem także nazwa niezwykle rzadkiej urody kamienia, szafiru o różowo-pomarańczowej barwie. Takiej, jaką ma ciecz o tej samej nazwie, zamknięta w ozdobnym flakonie. I tu powinno pojawić się zdjęcie tegoż cudownego szafiru.
Ale nie pojawi się… Za to:
Padparadscha szturmem zdobył serca rodzimych perfumistów i bloggerów. Nie bez powodu. Jest wzorcowym wręcz przykładem niszowej perfumerii, które śmiało podejmuje niekomercyjne tematy. Zapach opisywany jest jako przyprawowo-drzewny. Ja raczej opisałbym go jako drewniany (nie lubię określenia „drzewny”, gdy mowa o perfumach). Skrajnie drewniany nawet. To kompozycja raczej liniowa, w której trzon stanowi duet sandałowiec-cedr. Z początku faktycznie pieprz i jałowiec nieco kręcą w nosie i to najefektowniejszy etap zapachu. Później jest już tylko drewno. To jedno z najbardziej suchych, wiórzastych, pylistych i tartacznych pachnideł, jakie znam. Gdzieś w podobnych rejestrach nadaje Tumulte Pour Homme Ch. Lacroix, tyle że tu pachnie to bardziej naturalnie, żeby nie powiedzieć prymitywnie, bez zbędnych ozdobników. Na myśl przychodzi także specyficzna drewniana estetyka daleko bardziej udanego Hinoki Comme des Garcons. No i ciekawostka. Wg oficjalnego opisu nut (składników?) w sercu Padparadschy jest jaśmin. Ja w ten opis do końca nie wierzę. Jaśminu nie czuję i nawet nie bardzo rozumiem, po co i w jakim kontekście miałby tu zostać użyty?
Słaba moc, projekcja i trwałość (ok. 5-6 godzin) Padparadschy, ale i wrażenie jakby niedokończenia tej kompozycji, to te elementy, które zdecydowanie zaniżają moją jej ocenę. By cokolwiek poczuć po kilku godzinach od użycia, trzeba albo wbić nos w to co zostało poperfumowane 🙂 albo…. ponownie zaaplikować. Perfumetka w torbie lub kieszeni mocno wskazana w tym przypadku. Testując go nie mogę pozbyć się wrażenia, że pomysł był dobry, zdecydowanie gorsze jednak wykonanie… Stąd traktuję Padparadschę raczej jako ciekawostkę olfaktoryczną, aniżeli pełnowartościowe pod względem użytkowym perfumy.
nuty głowy: jagody jałowca, pieprz
środek: pimento, jaśmin
baza: drewno sandałowe, drewno cedrowe, piżmo, ambra
nos: ?
rok: 2003
moja klasyfikacja: niszowy drewniak, tylko dla wielbicieli tego typu tartacznych woni, do których się zaliczam 🙂
ocena w skali 1-6: kompozycja: 3/ moc: 3/ trwałość: 3/ flakon: na zdjęciu wygląda ładnie 🙂
zamierzałem nabyć dekanta tego drewniaka ale po opisie wnioskuje, że nie warto, perfumetki w kieszeni? no way!
Warto Kwiatku. Przynajmniej do testów.
Ja będę Padparadschy bronił wszystkim co mam ;). Dla mnie to jedno z lepszych drewniano-pieprzowych pachnideł. Finalnie wybrałem Navegara (L’Artisan) i to on jest w mojej kolekcji, ale Padparadscha też ma swój niezaprzeczalny.
Na jej (jego?) korzyść przemawia też fakt, że Satellite wycofało wszystkie swoje zapachy… oprócz tego.
hmmm flakon o ujmującym, klasycznym i prostym stylu upstrzono mocno orientalną zatyczką z łańcuszkiem i arabskim ornamentem… pasuje to do tego flakonu jak kwiatek* do kożucha… col do zapachu to lubię nuty drzewne, kolor cieczy również wygląda zachęcająco, szkoda tylko że tak kiepsko z trwałością…. w perfumerii niszowej takie coś irytuje chyba najmocniej…
*kwiatku no offence 🙂
Właśnie noszę je na sobie i jestem zachwycony. Bardzo zbliżone do Tumulte. Chyba będę ścigał butelkę.
Oba zapachy sypią cedrowymi wiórkami – choć Padparadscha jest bardziej suchy i wytrawny.
Nie wiem dlaczego, ale przez chwilę przypomniał mi si Fever C. Dion. Jest jakaś wspólna nić między obiema kompozycjami.
Mi Fever (ale nie od C.Dion (!) tylko firmy „Celine” :-)) przypominał rozcieńczone Azzaro Visit. Ale fakt, że zapach pikantny i lekko cedrowy – może się kojarzyć.