Antonio Visconti „Bois de Gayac”

Z nazwiskiem Visconti w kontekście perfum spotkałem się ostatnio przy okazji opisywania zupełnie niezwykłych, klasycyzujących pachnideł Royal Crown. Twórca tej marki – Antonio Martino – jest spadkobiercą rodziny Viscontich, legendarnych paryskich XIX-wiecznych producentów skórzanych rękawiczek, a także perfum. Marka Antonio Visconti jest więc brandem o długiej i chwalebnej historii. Jej współcześni kontynuatorzy dbają o jej luksusowy wizerunek. W ofercie marki znajdziemy kilkanaście pachnideł, zamkniętych w charakterystycznym flakonie, inspirowanym Księżycem i jego następującymi po sobie fazami. Zapachy powstały rzekomo na zasadzie odnowenia i unowocześnienia historycznych receptur, ale czy to fakt, czy tylko marketingowy zabieg (gwajak jest w perfumerii od dość niedawna…), to pozostawmy domysłom.

Jak to zwykle bywa, oferta zapachów dla panów jest znacznie uboższa, niż dedykowanych kobietom. Ale czy ja się skarżę? Absolutnie nie. Cieszmy się Panowie tym, co jest. Tabakowy (a jakże!) Tabarom, morski Soir de Mer, piżmowy Musk de Roy i wreszcie drzewny (drewniany!) Bois de Gayac. Czy to nie wystarczy na początek?

Dla każdego wielbiciela perfum, szczególnie niszowych, słowo gwajak ma duże znaczenie. Przede wszystkim dzięki przecudownej kompozycji G. Nejmana, wydanej pod marką M.Micallef. Któż nie zna Gaiac – pięknego, drzewno-miodowo-słodkiego pachnidła, którego po prostu nie sposób nie uwielbiać. Jednak – przy wszystkich zaletach tego wspaniałego olfakorycznego dzieła – w wyniku sparowania gwajakowca z potężną dawką wanilii, wprowadza ono w błąd potencjalnego „wąchacza” co do natury esencji drewna gwajakowego. Oczywiście poza tym zapachem drewno gwajakowe pojawia sie w innych niszowych (i nie tylko) perfumach, ale nie zdobyło ono takiej popularności wśród perfumowych twórców jak choćby oud. Nie jest tak wyrazisty, tak dominujący, tak przedziwny i wielowymiarowy, jak esencja agarowej żywicy. Olejek gwajakowca ma w temperaturze pokojowej postać ciała stałego. Co ciekawe pachnie on lekko owocowo i lekko różanie. Stąd jego częste wykorzystywanie w perfumerii do utrwalania nut różanych. Olejek różany ma średnią lotność i takąż trwałość. Jeżeli jednak wzmocnimy go olejkiem gwajakowym, przydamy nucie różanej więcej trwałości, bez naruszania jej charakterystycznej woni. To proste, prawda? Taaa…  

Bois de Gayac to kompozycja bardzo, ale to bardzo drzewna i równie bardzo naturalnie pachnąca. Biorąc pod uwagę niezbyt dużą lotność tych perfum i ich specyficzny, dość stłumiony charakter, jestem gotów podejrzewać, że złożone są w dużej mierze z ingrediencji pochodzenia naturalnego i to właśnie tych ciężkich, drzewnych, o mało lotnych molekułach. To perfumy w swym charakterze bliskie lutensowskiemu Chene. Nie ma tu drogi na skróty, nie ma próby syntetycznego uładnienia drzewnej kategorii, tak by pachniała łatwo, przystępnie, komercyjnie i wzbudzała poklask, jak choćby Wonderwood Comme des Garcons.

W pierwszej fazie Bois de Gayac, zaraz po aplikacji, kompozycja jest najbardziej sugestywna i żywa. Paradoksalnie to na tym wstępnym etapie najwyraźniej czuję lekko organiczną, nieco zwierzęcą, „siuśkową” nutkę oudu. W tym czasie przypomina mi się zapach wnętrza starej, ale odnowionej bejcą, drewnianej szafy. Podane w składzie cytrusy czy pieprz to elementy, których raczej nie wyodrębniam. Sadzę, że stanowią tu nośnik, a nie treść. Przez następne kilka godzin w BdG dochodzi do głosu tytułowy bohater, ale cały czas towarzyszy mu oudowa nutka, która z czasem oczywiście traci na ostrości i wówczas ciekawie uzupełnia gwajak. Zapach robi się cichy, bliski skóry, spokojny. W sumie całkiem ładny. W finale, który zaczyna sie ok. 6 godzin po aplikacji, na czoło wysuwają się charakterystyczne, ostre i lekko duszne „schyłkowe” nuty sandałowca. Tak jest już do samego, dość odległego końca. Kompozycja ma więc subtelną ewolucję, delikatną projekcję i bardzo solidną ok. 10 godzinną trwałość.  Jeżeli miałbym wskazać, czego mi w niej brakuje, to…. wykończenia i polotu. Odnoszę wrażenie, jakby perfumiarz powrzucał do menzurki drogie i wysokojakościowe ingrediencje, ale nie bardzo wiedział, jak wydobyć z nich ich piękno i nadać kompozycji charakteru. To oczywiście są już zaułki wiedzy perfumiarskiej, ale jestem pewien, że gdyby te same składniki zamieszał Duchaufour lub Tauer (a może i jeszcze czegoś dodał), byłoby znacznie ciekawiej. A tak jest – fakt – sympatycznie i zdecydowanie niszowo, ale „bez szału”.

Bois de Gayac to zapach raczej dla wielbicieli drewnianego gatunku, którzy z pewnością docenią go najbardziej. Mnie może nie zachwycił, ale i tak lubię go od czasu do czasu użyć, bo ma w sobie spokój i ciepło, a to czasem w naszej rozedrganej codzienności się przydają.

PS. Projekcję oceniłem na 3 (przeciętna), ale mogę być w błędzie. Niedawno, któregoś dnia, gdy zapach trwał już na mnie na etapie bazy, znajoma osoba stojąc na przeciwko mnie i rozmawiając ze mną, zapytała: „Co się tu pali? Bo czuję jakiś dym?” Zaręczam, że dymu z pewnością nigdzie w pobliżu nie było….

nuty górne: pomarańcza, mandarynka, różowy pieprz, gałka muszkatołowa

nuty środkowe: szafran, czystek (labdanum), drewno sandałowe z Mysore

nuty bazy: czarny pieprz, drewno gwajakowe, mirra, olibanum, oud

twórca: ?

rok wprowadzenia: 2005

moja klasyfikacja: naturalny, ciepły, subtelny; raczej jesienno-zimowy; nie dla każdego – raczej dla wielbicieli perfum drzewnych i ogólniej – niszowych

moja cena w skali 1-6: kompozycja: 4/ projekcja: 3/ trwałość: 4/ flakon: 5

Dodaj komentarz