Jules (franc. pot. kochanek) to niesławny aromatyczny skórzany szypr Diora z 1980 roku, który miał dość pogmatwaną historię. Nie dorobił się kultowej pozycji, jak inne jemu podobne klasyki tamtych lat. Był wycofywany i przywracany do produkcji. Ostatnią reedycję zapachu z 2016 uważam za udaną. Nie znam wprawdzie wersji pierwotnej, ale aktualne Jules jako męskie perfumy z gatunku „macho” pachną nienagannie. A że zupełnie nieoryginalnie? No właśnie…

Gdy chodzi męskie pachnidła, Dior miał w latach 70-tych okres uśpienia. Eau Sauvage sprzedawało się znakomicie. Gdy wreszcie zaproponował panom coś nowego, okazało się to co najmniej o dekadę spóźnione i stylistycznie przebrzmiałe. Jules wyraźnie zapatrzony w starszego o 16 (!) lat Aramisa na pewno nie wyznaczał nowych kierunków, a i w bezpośrednim porównaniu z mniej lub bardziej świadomą inspiracja wypadał raczej słabo. Nic dziwnego, że już 2 lata później, by ratować sytuację, marka zaproponowała wzmocnioną – jak przystało na lata 80-te – wersję Eau Sauvage (Extreme), a więc rasowego flankera. Warto na pewno wspomnieć, że autorem Julesa był Jean Martel, który wcześniej popełnił słynne fougere Paco Rabanne Pour Homme (1973) i kilka pomniejszych, nieznanych pachnideł.
Naturalnie pachnąca mieszanka bergamoty i nut ziołowych (estragon, kmin, lawenda) otwiera Julesa. Dzięki bazylii ma on zielony odcień. W sercu mieszanka ziół i kwiatów. Goryczkowa baza to cedr i – obowiązkowy w klasycznej szyprowej konwencji – mech dębu. Prócz tego wiele innych składników budujących klasycznie szyprowo-skórzany aromat, któremu najbliżej do wspomnianego Aramisa z 1964 roku. Znamienne są wyczuwalne białe piżma, emitujące bardzo współczesny aromat prasowanej pościeli.
Kompozycyjnie pachnie to oczywiście oldskulowo, zupełnie niedzisiejszo, ale jednocześnie czuć, że to perfumy zmieszanie tu i teraz, a nie 40 lat (!) temu – i to jest ich siła (choćby wspomniane piżma). Ta mieszanka starej receptury ze współczesnymi składnikami w tym przypadku zadziałała – uważam – bardzo pozytywnie. Przetłumaczony na współczesność Jules jest całkiem elegancko „skrojony”, bez popadania w anachronizmy. Francois Demachy zrobił tu kawał dobrej roboty. Zapach nosi się znakomicie, o ile ktoś celuje w aromatach z przeszłości.
Jego parametry są solidne, forma dostosowana do współczesności, a treść – oczywiście – klasyczna. Fani YSL Homme, Kourosa, Quorum Puiga, Hermesa Bel Ami, Aramisa i kilku innych męskich potęg z lat 80-tych nie będą zawiedzeni. Jules pachnie wciąż rasowo.
Uważam, że to świetnie, że Dior przywrócił do życia ten zapach (nota bene w butelce Higher). Traktuję to jako przejaw szacunku dla wszystkich tych, którzy używali go w przeszłości, ale też jako odważny krok przywrócenia do produkcji zapachu, który na pewno nie będzie bestsellerem, ani nawet „goodsellerem”. Jest natomiast istotnym elementem perfumowego dziedzictwa Diora i jako taki ma jak najbardziej sens.

nuty głowy: bergamotka, estragon, kmin, lawenda
nuty serca: cyklamen, bazylia, jaśmin, goździk, róża,
nuty bazy: cedr, sandałowiec, ambra, mech dębu, skóra, piżmo, tonka, zamsz
rok premiery: 1980/ reedycja 2016
nos: Jean Martel/ Francois Demachy
moja ocena: zapach: 4,5/ trwałość: 4,5/ projekcja: 4,5->3,5
Dzięki za komentarz, lubię Twoje recenzje klasyków, bo bije z nich sympatia do lat 80. 🙂
To super. 🙂 Na ale jakby sympatia nie biła, to byś recenzji nie lubił. Ot życie… 😦
No, ale jakbyś nie lubił tamtych zapachów, to nie wtłoczyłbyś sympatii w słowo pisane.
Zaiste. 🙂
Ja znam wersję sprzed reformulacji. To są inne zapachy. Starszy Jules przypomina mi wydźwiękiem takie skórzane klasyki jak Van Cleef&Arpels Pour Homme czy Tsar (bardziej ten drugi). Czuję w nim też sporą dozę zwierza, a konkretnie kastoreum. Mocna rzecz!