Noème – to co nieuchwytne

Noème to nowa francuska marka perfumowa, za którą stoją: doskonale znana fanom perfumerii niszowej i artystycznej Majda Bekkali oraz niejaki Karim Yacine Akbaraly – specjalizujący się w naturalnych składnikach perfumeryjnych pochodzących z Madagaskaru.

Urodzony w Madagaskarze Karim kontynuuje wielopokoleniową działalność polegająca na zaopatrywaniu znanych domów perfumeryjnych w Grasse w pachnące ingrediencje wytwarzane przez lokalnych producentów. Jak się można domyślić, zadbał on o zapewnienie kluczowych składników w projekcie Majdy Bekkali.

Majda Bekkali, fot. Anna Robotka

Nazwa tego perfumowego projektu pochodzi od greckiego słowa noema określającego wszytko, co dzieje się poza ludzką percepcją i świadomością. Logo marki prezentuje węża zjadającego własny ogon i symbolizuje nieustający upływ czasu i ciągle odnawianie się natury. Majda Bekkali przyznaje, że bardzo lubi tego typu ukryte sensy i teorię zbudowaną na potrzeby kreacji. Ale najbardziej interesujące w projekcie Noème wydaje mi się to, że Majda występuje tu także w roli perfumiarza. Wszystkie kompozycje to jej dzieła. Po ich przetestowaniu muszę z uznaniem stwierdzić, że jest ona pełnoprawną i utalentowaną perfumiarką. Autorka przyznaje, że formuły zapachów są krótkie, a zastosowane – pochodzące z Madagaskaru – składniki prezentują najwyższą dostępną jakość. Oczywiście można by skomentować to tymi słowami, że niemal wszyscy producenci perfum tak deklarują, gdyby nie fakt, że akurat w tym przypadku testy perfum to potwierdzają. Przewąchałem już setki perfum i potrafię to ocenić. Nie od dziś zresztą wiadomo, że perfumy złożone z niewielu składników pozwalają im w pełni ukazać swą urodę, o ile te faktycznie się nią cechują. Krótka i dobrze wyważona formuła złożona z wysokiej jakości ingrediencji potrafi być niezwykle efektowna i tak jest w przypadku zapachów Noème.

Przetestujmy je zatem po kolei.

Kalahari – sekrety pustyni

Lubię wiedzieć, że pustynia tam jest, nawet jeżeli na nią nie patrzę.

Rozpoczyna się intensywnym akordem przyprawowym stanowiącym egzotyczną mieszankę szafranu i kardamonu, choć ja czuję tu także (a początkowo nawet głównie) pieprz. Dość szybko ujawniające się serce skręca w kierunku kobiecej zmysłowości. Ciepłe labdanum i ambrette podbudowane cedrem zapowiadają głęboki i otulający finisz. W głębi Kalahari jest zmysłowe, ambrowo-drzewne, a jego aura kojarzy mi się raczej z kobiecą skórą. Piękny i zmysłowy zapach.

Atitlàn – w cieniu wulkanu

Lubię wiedzieć, że wulkan tam jest, nawet jeżeli na niego nie patrzę.

Elegancka, zmysłowa, pudrowo-kwiatowa (ylang i mimosa) i drzewna (!) kompozycja (paczula, białe drzewa) osadzona na pięknej waniliowo-piżmowej poduszce. Podrasowana salicylatami o korzennej, przypominającej irysa woni. Finisz pięknie kobiecy, lekko zadziorny, w którym czuję echa genialnego For Her od Narciso Rodrigueza. A to oznacza, że Atitlàn bardzo mi się podoba.

Abysse – toń

Lubię poddać się wielkiemu zawrotowi głowy.

Jeżeli zawrót głowy, to morska toń. Bo tym pachnie Abysse. Zaskakujący aromat nawiązujący do najlepszych wzorców zapachów wodnych/ morskich z lat 90-tych XX wieku. Świeże otwarcie owocowo-pikantne z nutą morskiej soli natychmiast ustawia nas na dziobie śródziemnomorskiego jachtu. Wilgotny cyklamen i głóg budują woń walających się po pokładzie wodorostów. Pokład zbudowany jest z aromatycznych cedrowych i sandałowych desek, pod pokładem zaś aromat paczuli otulonej piżmem… Wakacje na Morzu Śródziemnym w pełni…

Naica – melodia…

Lubię wiedzieć, że jesteś tam, gdzie się ciebie nie spodziewam.

To zdanie – jak się okazało – doskonale pasuje do zapachu. Naica to mój absolutny ulubieniec w kolekcji Noème i to z dwóch względów. Po pierwsze – siłą rzeczy – najbardziej lubię te melodie, które już słyszałem, a Naica to ewidentny ukłon w stronę Terre d’Hermès. Nie jest to jednak absolutnie imitacja słynnego zapachu, choć podobieństwa są niekwestionowane. Podobne zestawienie składników z gorzkim grejpfrutem i różowym pieprzem w otwarciu, geranium i cedrem w sercu oraz mieszanką mchy dębowego paczuli i benzoiny w bazie. Efektem wybitnie podobający mi się zapach drzewny o wibrującej i skrzącej się naturze. Elegancki, wyrafinowany i fantastycznie się noszący. Intensywniejszy i zapachowo gęstszy niż wspomniany Terre, bardziej może w kierunku wersji Pure Parfum. Drugą przyczyną, dla której darzę Naica taką atencją jest jakość składników. Górna połka i to czuć natychmiast. Ktoś zapyta – po co mi więc dwa razy droższa Naica? Otóż ma wrażenie, że zapach Hermèsa nigdy nie zawierał w sobie takiej jakości, ale i ilości pachnącej esencji. Wybór zawsze zależy do nas i nikt nas w tym względzie do niczego nie zmusza…

Divin Part – boski

Lubię wiedzieć, że wszystko, co nie jest niemożliwe, w końcu się dzieje.

Boska proporcja Ylang Ylang, masła irysowego i piżm buduje to wielkiej urody pachnidło. Jedno z najpiękniejszych znanych mi ujęć irysa, a jego siła tkwi w prostocie. By zapach zakwitł w pełni, użyto tu kilku ingrediencji. Masło irysowe – jedna z najbardziej szlachetnych ingrediencji perfumowych wszech czasów – stanowi oczywiście trzon tego zapachu. Esencja z Ylang Ylang pięknie się komponuje i ubogaca otwarcie zapachu, a białe piżma utrwalają i nadają mu głębi. Tak więc początek jest okrągły, ciepły, ale ewidentnie irysowy. Serce nieco gorzkie, irys ujawnia swą korzenną naturę. Finisz zaskakuję odrobiną zieloności, tak jakby w bazie pokuszono się o użycie niewymienianej w składzie wetywerii Albo nos płata mi figle. Całość określiłbym jako pachnidło drzewne. Irys jest tu niesamowicie realistyczny, ale to przecież nie jest nuta kwiatowa. Raczej przecież korzenna lub też drzewna właśnie. Pozostałe składniki nie zmieniają jego charakteru.

Stąd Divin Part jawi mi się jako pełnoprawny uniseks, przede wszystkim zaś jako małe perfumeryjne arcydzieło, potwierdzające istotność tego, z czego komponowane są perfumy. Czasem wystarczy zaledwie kilka ingrediencji i ich – co kluczowe – idealne proporcje, by otrzeć się o doskonałość.

Noème to perfumy zdecydowanie warte uwagi. Każdy z pięciu zapachów ma wyrazisty charakter i sygnaturową woń. Choć nie są to akordy oryginalne (wszystkie były już w perfumerii wielokrotnie realizowane), to jednak ich ujęcie jest tu wyjątkowe. Koneserskie, rzekłbym. Cechuje je jakość, ale i swoista klarowność. Akordy są bardzo zbudowane harmonijnie, ale i oszczędnie (w dobrym tego słowa znaczeniu). Zapachy ewoluują na skórze w klasycznym francuskim stylu, a każda ich faza jest nieco inna i równie interesująca. Czuć, że Majda Bekkali nie szczędziła tu wysokiej klasy składników, ale też że – jako ich twórczyni – może pochwalić się przekonującym warsztatem. Napisać, że nic tym perfumom nie brakuje, to zdecydowanie za mało. To bardzo udane pachnidła, podkreślające urodę poszczególnych ingrediencji. Luksus ma wiele oblicz. Moim ulubionym jest umiarkowanie w formie i treści, bezkompromisowość zaś w jakości wykonania. W tym sensie perfumy Noème Paris to absolutny luksus i piękny przykład na to, że luksusowe perfumy to niekoniecznie nadymanie, blichtr, złote łańcuchy na szyi, sygnety na dłoniach i udomowiony gepard u stóp odzianych w obszywane złotą nicią bambosze. I całe szczęście.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s