Amerykanie od dawna znani są z uwielbienia do zapachów świeżych i czystych oraz niechęci do klasycznej francuskiej perfumerii. Oczywiście ta pozostaje domeną licznych na nowym kontynencie koneserów, ale statystyczny Amerykanin (który – jak wiadomo – nie istnieje) wybiera dezodorant, cologne lub ewentualnie wodę toaletową zdominowaną przez nuty łatwe, lekkie i przyjemne. Czy można więc lepiej trafić w gusta Amerykanów niż robi to od kilkunastu lat marka o jakże sugestywnej nazwie: CLEAN?
CLEAN to:
PROSTOTA – zapachy są proste, linearne, lekkie, przyjemne, można je ze sobą łączyć, choć moim zdaniem samodzielnie sprawdzają się także doskonale;
NOSTALGIA – szczęście, komfort i ucieczka od codzienności – takie uczucia mają powodować zapachy CLEAN;
ŚWIADOMOŚĆ – marka kładzie duży nacisk na kwestie ekologiczne – zarówno gdy chodzi i zawartość flakonów (nietoksyczny alkohol jako nośnik), jak i opakowanie (papier pochodzące z recyklingu, kompostowalny celofan z kukurydzy) i media (produkcja zasilana energią z promieniowania słonecznego).
Zapachy CLEAN właśnie zaczęły pojawiać się w polskiej dystrybucji, co mnie bardzo ucieszyło. Czy ta czysta i lekka estetyka odnajdzie swych wielbicieli w Polsce? Uważam, że jak najbardziej tak. Szczególnie, że zarówno treść pachnideł CLEAN, ich jakość, a także niewygórowana cena zdecydowanie zachęcają.
Moje doświadczenie z CLEAN sprowadza się do nabytego lata temu zapachu CLEAN Men, którego rzekomym miłośnikiem był niejaki Brad Pitt. Ten przerzucił się później – wedle legendy – na skomponowany specjalnie dla niego przez Lorenzo Villoresiego z Florencji Musk, ale…. to już kompletnie inna historia. Ten flakon CLEAN Men mam do dziś, pozostała jeszcze połowa. Używam go wciąż, do perfumowania… mojego najmłodszego syna po kąpieli. Bo CLEAN Men pachnie trochę balonową gumą do żucia, trochę proszkiem do prania, trochę mydłem. Kojarzy mi się po prostu z dzieckiem. Obiektywnie – pachnie bardzo oryginalnie, nie znam innych perfum o podobnej woni, a do tego jest zaskakująco intensywny (potężna projekcja, szczególnie jak na świeży zapach) i trwa na skórze całkiem długo. Ten zapach w wydaniu widocznym na powyższej fotografii nie jest – jak widzę – juz dostępny w ofercie marki, choć wciąż można go nabyć w niektórych perfumeriach internetowych.
Aktualna oferta zapachowa CLEAN jest dość rozbudowana. Można wręcz dostać zawrotu głowy od liczby różnych odcieni perfumowej „czystości”. Do klasycznej, czystej kolekcji (zapachy w koncentracjach eau de toilette, eau de perfum i eau fraiche) marka niedawno dokooptowała opartą o składniki pochodzące z ekologicznych i odtwarzalnych upraw kolekcję Reserve – bardziej wyrafinowaną, stworzoną w duchu kontrastu clean-dirt oraz Reserve Avant Garden – nieco bardziej kreatywną i odważną, gdy chodzi o zestawienia nut.
Dla wielbicieli świeżości w perfumach oferta CLEAN to jak dla dziecka sklep ze słodyczami. Nie wiadomo, po które sięgnąć, tyle ich. Wszelkie rodzaje świeżości o sugestywnych i – bardzo praktycznych, niczym Amerykanie – nazwach. Fresh Shower, Clean Air, Fresh Laundry, Rain, Skin, Warm Cotton itp. Ze względu na ich linearny (nie zmieniają się w istotny sposób w czasie) oraz nieskomplikowany charakter nadają się do tzw. layeringu, czyli łączenia ich ze sobą na skórze w różnych kombinacjach.
Fresh Laundry to miks współczesnej nuty lawendowej (bez konotacji retro) i delikatnych nut owocowych na wstępie oraz kwiatowych muśnięć w sercu. Wszystko to na czystej, piżmowo-tonko-drzewnej bazie, która – jak praktycznie we wszystkich testowanych przez mnie pachnidłach z głównej linii – ma za zadanie jak najskuteczniej utrwalić czysty aromat bez wpływania na jego charakter. Ten zapach to wspaniały przykład współczesnego, bardzo wdzięcznego użycia esencji z lawendy – jakże innego od klasycznych, archaicznych i bywa, że źle się kojarzących zapachów wód lawendowych, które posiada w ofercie każda szanująca się marka perfumowa „z rodowodem”.
Fresh Laundry to świeży, sugestywny zapach świeżego prania. Dosłownie. Zgoda – detergentowy, ale o to przecież w tym przypadku chodzi, prawda? To zapach, który nie tylko pozwala czuć się czysto i świeżo, jakbyśmy właśnie od stóp do głów ubrali się w świeżo wyjęte z pralki rzeczy, ale to także aromat, który będzie z pewnością wyłącznie pozytywnie odbierany przez nasze otocznie. Będzie ono mało tylko jeden dylemat – czy to nasze perfumy, czy też płyn do płukania tkanin, którego używamy w naszej pralce?
Dokładnie ten sam efekt, jeżeli nawet nie wyraźniejszy, spowoduje inny zapach z głównej kolekcji – Warm Cotton. To już stuprocentowa woń najlepszej jakości płynu do płukania tkanin. Zapach zwiewnie kwiatowy (jaśmin, kwiat pomarańczy i piwonia tworzące wszakże biało-kwiatowy abstrakt) na zdominowanym przez białe piżma fundamencie.
Zapach świeżo upranego bawełnianego T-shirtu, wypłukanego w niebieskim Lenorze. Cudo.
Podobnie, choć nieco bardziej rześko i bardziej kwiatowo pachnie Cool Cotton. Odróżnia go nuta wodna, a także inny bukiet nut kwiatowych. Magnolia, jaśmin, konwalia i kwiat lnu (!) dają w sumie początkowo bardziej owocowo-kwiatowy, abstrakcyjny aromat, a subtelnie drzewna baza wyostrza całość, która – w porównaniu do zdominowanego aromatem kwiatu pomarańczy i białych piżm Warm Cotton – może faktycznie sprawiać wrażenie chłodniejszego.
Z czasem detergentowa nuta wysuwa się naprzód, powodując, że docierająca do mych nozdrzy aromat jest idealnym odwzorowaniem uwielbianego przeze mnie zapachu upranej pościeli suszącej się na słońcu i muskanej powiewami ciepłego wiatru. Doprawdy urocze.
Skin zaskakuje – detergentowe akcenty zastąpione tu zostały delikatnym kulinarnym charakterem. Oto subtelne nuty owocowe zmieszane ze smakowitym deserem złożonym z czekolady, wanilii i kokosa. Wszytko to oparte na fundamencie z Ambroxu, piżm i wetywerii. Nawet jeżeli nasza skóra nie pachnie aż tak ponętnie, to dzięki Skin to się zmieni. Przy czym to już raczej zapach pasujący do kobiet, a do tego – jak przystało na nazwę i to, czym ma pachnieć – bardzo bliskoskórny.
Z kolei w Rain nuty porzeczki, frezji, guawy i gruszki połączone z fiołkiem oraz aromatem melona ewokują, jak twierdzi twórca zapachu Richard Herpin, woń egzotycznego deszczu. Pozostaje mi wierzyć mu na słowo. Rain pachnie w swej istocie lekko owocowo i lekko zielono, najmniej – a właściwie w ogóle – nie detergentowo i najbardziej wtórnie i tradycyjnie z wszystkich tu prezentowanych. Wciąż jednak oczywiście bardzo przyjemnie i – podobnie jak Skin – wykazuje większe powinowactwo wobec kobiecej skóry. Co ciekawe w sercu zapachu wyłaniają się też znane ze Skin nuty czekolady i kokosa.
Zapachy CLEAN wale nie są tak linearne, jak deklaruje marka. Wyczuwam w nich jednak subtelne zmiany w czasie, choć faktycznie gównie pomiędzy zwykle bardzo rześkim otwarciem, a sercem będącym tematem zapachu. I faktem jest, że to temat zwykle trwa długo, zaś baza nie ujawnia się jako taka, stanowi zaś fundament i utrwalacz tematu.
Testowanie wód toaletowych CLEAN z głównej linii było dla mnie bardzo przyjemną odskocznią od tradycyjnej, luksusowej, mainstreamowej, a także niszowej i awangardowej perfumerii, z jaką mam zwykle do czynienia. Zapachy CLEAN są świetnie wykonane i mają niewątpliwy urok. Jestem fanem świeżości w perfumach, a CLEAN gwarantuje najróżniejsze jej odsłony. Znalazłem wśród nich swoich faworytów: Fresh Laundry, Warm Cotton i Cool Cotton to „moja trójka” doskonale przygotowana do tego, by przez większość dnia zapewnić poczucie bycia „świeżo wyprawnym i wysuszonym w słońcu i na wietrze”. To naprawdę wyjątkowe uczucie, mówię Wam. Musicie tego po prostu spróbować. Naprawdę!
Wkrótce ciąg dalszy penetrowania aromatów tej marki w nieco jednak innym wydaniu w kolekcji Reserve. Już wiem, że będzie inaczej, ale …. zaskakująco dobrze.
Intrygujące zapachy… 😜
Ja bym powiedział raczej: fajne zapaszki. 😉