Le Labo – zapachowy biznes bez kompromisów (1)

Zanim zacznę zagłębiać się w niezwykły świat zapachów Le Labo, chciałbym nieco przybliżyć tę markę, szczególnie że nie jest ona u nas zbyt znana, a jej zapachy do niedawna nabyć można było jedynie w kilku miejscach na świecie. Na szczęście od jakiegoś czasu uruchomiona została sprzedaż poprzez sklep internetowy, dzięki czemu niezwykłe perfumy Le Labo stały się bardziej osiągalne. Le Labo to także swoisty fenomen na rynku perfum pod względem historii jego powstania i samego prowadzenia tego, było nie było, pachnącego biznesu.

Kto tworzy Le Labo?

Założycielami i szefami tego przedsięwzięcia są dwaj branżowi koledzy Eduard Roschi i Fabrice Penot. Panowie kilka lat pracowali razem w Armani Fragrances. Penot był tzw. fragrance developer, czyli kimś w rodzaju dyrektora kreatywnego pracującego na rozwojem kolejnych perfum marki Armani. Roschi od pewnego czasu współpracował z nim. Znużeni i rozczarowani kierunkiem, w jakim zmierzała tzw. designerska perfumeria, której byli częścią, postanowili „pójść na swoje”. Ale początki były niełatwe.

Le Labo czyli pachnący biznes 

W 2006 roku, mając bardzo skromny budżet własny i trochę pieniędzy, które uzyskali od kilku znajomych (w sumie było to 230 tys. USD), postanowili uruchomić Le Labo – firmę perfumeryjną swoich marzeń. Próbowali zainteresować swoim pomysłem ludzi z branży, potencjalnych inwestorów, jednak koncepcja biznesu opartego na zaledwie jednej lokalizacji (planowanej w Nolita w Nowym Jorku), w której – wg pierwszego biznes planu – chcieli sprzedawać 2 flakony perfum dziennie (w cenach 2-krotnie wyższych od konkurencji), powodowała raczej litościwe uśmiechy i złośliwe uwagi, aniżeli chęć zainwestowania. Nikt nie wierzył w sukces tego przedsięwzięcia i nikt nie chciał wyłożyć na nie złamanego grosza. Penot i Roschi poszli więc na żywioł. Te pieniądze, które posiadali, zainwestowali w wynajęcie najlepszych perfumiarzy oraz zakup najlepszych składników. Sklep w Nolita urządzili sami, bowiem architekci wnętrz wyceniali robotę na 200 tys. USD!

Do dziś Le Labo otworzyło  pięć własnych punktów (Nowy Jork, Los Angeles, Londyn, Tokyo i najnowszy w San Francisco) oraz jest dostępne w kilkunastu najbardziej prestiżowych punktach handlowych na świecie. Np. w Barneys w Nowym Jorku, do którego Penot – wg swego biznes planu – zakładał „wystartować” 2 lata po uruchomieniu biznesu, a który zgłosił się do niego nieproszony w… cztery miesiące po otwarciu punktu w Nolita.

Le Labo to ciekawy przypadek z punktu widzenia biznesowego. Nie wydają pieniędzy na reklamę, wydają je na zawartość flakonów. Zatrudniają nieco ponad 20 osób, nie posiadają korporacyjnych biur i administracji. Nie są korporacją. Są mały, elastycznym i mobilnym przedsiębiorstwem podkreślającym swoją faktyczną niszowość (rozumianą m.in jako działania wg własnych utartych ścieżek daleko poza głównym nurtem) oraz swój podstawowy cel – dostarczenie konsumentowi perfum najwyższej jakości, gdzie słowo jakość nie jest tylko marketingowym bełkotem, ale faktem. Dziś sklep w Nolita sprzedaje 66 flakonów perfum dziennie, a roczna sprzedaż firmy to ok. 4,5 mln USD. Sukces? Owszem. Amerykański? Zdecydowanie!

Sklepy

Niezwykłe, ascetyczne wnętrza ich sklepów przypominają bardziej laboratorium niż typowy butik (stąd nazwa Le Labo – franc. laboratorium) i są zupełnym zaprzeczeniem tego, do czego perfumiarski biznes przyzwyczaił swoją klientelę.

Wiąże się z tym kolejny niezwykły pomysł Penota i Roschiego – przeniesienie magii perfumowego laboratorium do sklepu i pozwolenie nabywcy perfum bezpośredniego doświadczenia tej niezwykłej olfaktorycznej alchemii. Stąd rezygnacja z utrzymywania tradycyjnie pojmowanych stoków magazynowych gotowych perfum. W znajdujących  się w sklepie lodówkach przechowywane są gotowe kompozycje w formie nierozcieńczonej. Klient, po zamówieniu konkretnego zapachu, obserwuje sprzedawcę-laboranta, który dokonuje precyzyjnego odważenia pachnącego wkładu do laboratoryjnej menzurki wypełnionej odmierzoną ilością alkoholowego nośnika perfumowego. Następnie gotowa mieszanka przelewana jest do pustego flakonu, a flakon zostaje zamknięty atomizerem nakładanym przy pomocy specjalnego dyspensera. Później gotowy flakon umieszczany jest na kilkanaście sekund na specjalnej laboratoryjnej mieszarce (prawdopodobnie wibracyjnej). Przedostatnim etapem jest wydruk etykiety z nazwą perfum i imieniem podanym przez klienta oraz umieszczenie jej na flakonie.  Później następuje pakowanie do firmowego kartonika i produkt gotowy.   Le Labo informuje, że perfumy uzyskują swą pełną wartość zapachową ok. tygodnia od zakupu, bowiem wszystkie zawarte w nich pachnące składniki muszą zmacerować się z alkoholowym nośnikiem.

Nosy do wynajęcia

Lista perfumiarzy pracujących dla Le Labo mówi wiele. To prawdziwa śmietanka tego fachu: Annick Menardo, Daphne Bugey, Francoise Caron, Frank Voelkl, Maurice Roucel, Mark Buxton, Michel Almairac, Yann Vasnier. Jeżeli dodać do tego naczelną zasadę Le Labo: maksimum treści (zapach), minimum formy (opakowanie plus marketing), brak ograniczeń budżetowych dot. samego zapachu, najlepsze składniki i wizja perfum jako dzieła olfaktorycznej sztuki, można spodziewać się naprawdę wiele.

Zrozumieć Le Labo

Swego czasu marka ta debiutowała na moim blogu za sprawą wybitnej kompozycji osnutej wokół oudu – Oud 27. Uważam, że to najlepsze perfumy oudowe, których molekuły przepłynęły przez moje niegodne nozdrza. Wówczas to wpis n.t. Oud 27 opatrzyłem takim oto wstępem:

„Le Labo to marka kultowa. To „nisza w niszy”, jeśli można użyć takiego określenia. Nowojorska firma prowadzona przez francuskich perfumiarzy tworzy ekskluzywno-offowe produkty. W nowojorskim laboratorium powstają absolutnie unikatowe pachnące mikstury. Obecnie w portfolio tej marki znajduje się 18 kompozycji, w tym 6 w cyklu tzw. „miejskim” – dedykowanym sławnym metropoliom świata.  Każda kompozycja bierze swój tytuł z głównego składnika – tematu oraz liczby określającej ogólną liczbę użytych składników. Kompozycje złożone są czasem z zaledwie kilku (!), kilkunastu, a najczęściej kilkudziesięciu ingrediencji najwyższej jakości”.

Wszystko to oczywiście prawda, ale dziś muszę dodać jeden istotny element do tego cytatu. Otóż, by zrozumieć perfumy Le Labo, trzeba wiedzieć, że ich nazwy zawierają owszem określenia głównego składnika, ale w rozumieniu składnika użytego w największej ilości (wagowo) w kompozycji. Absolutnie nie znaczy to, że ten składnik będzie najbardziej w perfumach wyczuwalny. Każda ingrediencja ma przecież inną moc, projekcję. Mało tego – duża ilość jednego składnika potrafi zostać skutecznie zagłuszona lub raczej – w przypadku prawdziwej kompozycji perfumiarskiej – przeistoczona w zupełnie nowy aromat, w wyniku dodania  odrobiny innej, mocniej pachnącej substancji (efekt synergii wydaje się być istotą sztuki perfumeryjnej). Dlatego właśnie tytuły perfum Le Labo mogą być w niektórych przypadkach mocno mylące. Pachnidła La Labo nie zawsze pachną tym, co widnieje w ich nazwie. W kilku skrajnych przypadkach pachną wręcz czymś zupełnie innym. Wyglądać to może czasem na część tej przekornej konwencji, którą niepokorni twórcy Le Labo przyjęli chyba po to, by prowadzić swoistą grę nie tylko z użytkownikiem ich perfum, ale i całym perfumowym establishmentem. Wszystko to mogłoby irytować i rodzić znaki zapytania, gdyby zapachy Le Labo nie były tym, czym w istocie są – arcydziełami nowoczesnej sztuki perfumiarskiej. Poszczególne kompozycje zwyczajnie bronią się same, niemal bez wyjątku. Ale o tym już wkrótce – przy okazji recenzji wybranych perfum tej marki.

Zapraszam.

c.d.n.

15 uwag do wpisu “Le Labo – zapachowy biznes bez kompromisów (1)

  1. Le Labo zdobyło moje serce już dawno. Mam dwie ich flaszki, chciałabym trzecią. 🙂
    I tu właśnie dochodzimy do sedna. To nie jest tak, że oni ładują kasę tylko w zawartość flakonów. Ich flaszki są drogie. City Exclusives są dodatkowo dwa razy droższe, niż normalne zapachy. To jest biznes. Genialne (arcygenialnie) pomyślany, ale bezlitosny jak każdy.
    No i nie mam wrażenia, że ich zapachy w większości nie pachną tym, czym powinny. Znam prawie wszystkie i większość jednak pachnie tak, jak się nazywa. 🙂 Ciekawe, jakie będziesz recenzował. Wnioskując po Twojej opinii znasz Patchouli, Ambrette, Aldehyde, Fleur d`Oranger i Iris. Te nie pachną głównym składnikiem. 🙂

    1. Zgoda, że perfumy Le Labo są drogie. Zgoda także, że to przede wszystkim biznes. I o tym właśnie jest ten wpis, co dodatkowo podkreśliłem tytułem 🙂 Niezmiernie rzadko piszę o perfumach jako sposobie zarabiania. Z reguły traktuję je jako sztukę. Jednak w przypadku Le Labo chciałem w sposób szczególny podkreślić komercyjny charakter całego przedsięwzięcia, które mimo to dotyczy zapachów godnych miana dzieł sztuki (choć nie wszystkich).
      Zgoda też co do tego, że nie wszystkie ich zapachy nie pachną tym, co mają w nazwie. Część z nich pachnie.
      A które z nich znam? O tym wkrótce. 🙂 Zapraszam do śledzenia moich recenzji Le Labo. 🙂 Nadmienię, że niestety nie będzie ani Aldehyde ani Iris. Będą za to inne.

      PS Tak z ciekawości – które lelabki posiadasz, a o którym tak marzysz?

      1. Ależ oczywiście, że będę śledziła Twoje wpisy. 🙂
        Sama recenzowałam sporo z tej firmy (a jeszcze parę próbek czeka, choć szał na Le Labo już mnie opuścił), porównam więc nasze wrażenia z przyjemnością.
        A co mam? czyż to nie oczywiste? Patchouli i Oud. 🙂
        Mogłabym mieć niewielkie ilości Poivre i Rose. I więcej Gaiac… Ale Exclusivów nie kupię. To zdzierstwo.

      2. City Exclusives są straszliwie kosztowne – to prawda. Ja mam póki co innych faworytów (prócz Patchouli- bo tu się zgadzamy – jest wspaniałe): Vetiver (który nota bene wetiwerem nie pachnie, ale jego urok polega na czym innym 😉 oraz rewelacyjny Santal. Oud bardzo cenię jako interpretację składnika, ale nie potrafię go chyba nosić.
        PS Twoja uwaga dot. tego czym pachną Le Labo, a czym nie, zmusiła mnie do pewnej refleksji, w wyniku której nieco zmodyfikowałem wpis w tej kwestii, bo faktycznie mógł być mylący. 🙂

        Pozdrawiam

      3. Jestem uszczęśliwiona, ze mogłam dorzucić ziarenko do świetnego wpisu, i zaszczycona, że zechciałeś wziąć pod uwagę moje sugestie.
        A Santal to jeden z dwóch czy trzech ich zapachów, których nie znam. Moja LeLabomania skończyła się dość dawno temu. Przed Santal. 🙂 Ale liczę na coś super.

    1. Niestety w Polsce Le Labo nie jest dostępne i pewnie nigdy nie będzie, chyba że firma zmieni filozofię, w co wątpię. Ale zarówno próbki zapachów jak i pełne flakony można zakupić na ich stronie w sklepie internetowym.

  2. jestem pod wrażeniem fqjciorze… odwaliłeś kawał świetnej roboty przybliżając mi tę nieco enigmatyczną markę… teraz już wiem dlaczego ich patchouli24 nie pchnie paczulą… i absolutnie nie mam im tego za złe… a wręcz się cieszę…

    mając ambicje i potrzebę tworzenia rzeczy niepowtarzalnych i pięknych absolutnie się nie dziwię, że zwiali od Armaniego… takie hity jak mania, Remix, Code mówią same za siebie jak wielkiemu spłyceniu ulega branża designerska….
    pozdrawiam

  3. cała przyjemnosć po mojej stronie… La Labo znam tylko przez pryzmat patchouli24 i choć wiem, że paczula pachnie inaczej to i tak uwielbiam tą kompozycję i jest od dłuższego czasu na mojej liście AMH… może kiedyś się skuszę, choć na razie odpada zakup nawet próbek, bo są zdecydowanie za drogie…

Odpowiedz na Sabbath Anuluj pisanie odpowiedzi

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s