Na nowy męski zapach Creeda przyszło nam czekać siedem lat. Tyle bowiem minęło od premiery Aventusa, który okazał się bezprecedensowym sukcesem marki. Co prawda, w międzyczasie Creed wydał jeszcze (bo raczej nie wylansował – nie było żadnej zauważalnej kampanii) Royal Mayfair (2015), ale to Viking został oficjalnie ogłoszony następcą Aventusa, o czym świadczyć może także nieco inny design flakonu zaprezentowany już wcześniej w Aventus i Aventus for Her (2016). Viking został po raz pierwszy przedstawiony podczas targów TFWA (Tax Free World Association) w Cannes w 2016 roku. Minął ponad rok, zanim nastąpiła jego oficjalna światowa premiera – a ta miała miejsce w … Islandii. Od kilku tygodni zapach jest już dostępny także w Polsce – w perfumerii Quality Missala.
Zainspirowany słynną łodzią Wikingów z IX wieku (niepierwszy w historii – pamiętacie Drakkar Noir Guy Laroche?), Viking nie miał łatwego zadania.
Po nieprawdopodobnym sukcesie Aventusa, Creed ni stąd ni zowąd znalazł się w sytuacji podobnej do tej, w jakiej znajduje się znany zespół muzyczny przed nagraniem kolejnej płyty, podczas gdy jego ostatnia święci jeszcze triumfy, określana jest jako kultowa i okazało się, że wyznaczyła nowe trendy, a muzyka na niej zawarta jest już nawet imitowana. Erwin i Olivier Creedowie musieli się czuć niczym Pink Floyd po wydaniu Dark Side of The Moon lub AC/DC po sukcesie Back in Black.
Do takiej kuriozalnej – trzeba to przyznać – sytuacji doprowadzili wszelkiej maści perfumowi entuzjaści, krytycy, blogerzy, publikujący na YouTube vlogerzy, nie mogący wystarczająco nachwalić – świetnego skądinąd – Aventusa, regularnie umieszczający go na pierwszych miejscach swoich rankingów, przyznający mu tytuł męskich perfum wszech-czasów tudzież mistrza w uwodzeniu kobiet. Słowem – budujący mu „pomnik za życia”.
To ta sama społeczność internetowa, która spowodowała, że na przestrzeni ostatnich 15 lat perfumy stały się czymś więcej niż tylko kosmetykiem, produktem użytkowym. Zyskały status niemal dzieła sztuki (czasem zasłużenie), na równi z – powiedzmy – książką, płytą muzyczną czy filmem. Wiem, o czym piszę, bo sam jestem częścią tego zjawiska i czasem zastanawiam się, czy nie za daleko to wszystko zabrnęło? Koniec końców to tylko pachnąca ciecz w ozdobnej butelce… I nie piszę tego w kontekście procesu tworzenia perfum, który ma w sobie elementy zarówno artyzmu, jak i rzemiosła oraz czystego marketingu, ale w kontekście docelowego przeznaczenia produktu. Perfumy to jednak nie to samo, co muzyka, książka czy film…A może się mylę? Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że
oczekiwania wobec Vikinga były niezwykle wygórowane, emocje zaś rozgrzane niemal do białości.
Niepotrzebnie. Także reakcje na zapach, gdy tylko wszyscy zainteresowani zaczęli go testować i mogli już spokojnie …. no właśnie – porównywać go z Aventusem, pełne są niezadowolenia, rozczarowania i zniesmaczenia, rzadko ostrożnego uznania. Ale czy mogło być inaczej? Czy można pisać o Vikingu bez porównywania go do sławnego poprzednika? Chyba nie. Albo jest to trudne. Moim zdaniem jednak należy zdjąć z niego odium tych oczekiwań. Wówczas można przystąpić do oceny z czystą kartą. A taka jest najuczciwsza, jeżeli chce się być wiarygodnym recenzentem.
Jeżeli ktoś oczekiwał, że Creed zaproponuje nam kolejnego Aventusa, to było to oczekiwanie naiwne. Viking to – na szczęście – zupełnie inne perfumy. To nowe i osobne pachnidło, choć wcale nie pozbawione elementów kontynuacji, tyle, że to akurat nie Aventus płynie w żyłach Vikinga.
Viking zawiera w sobie pełne męskie DNA tej marki. Odnajdziemy w nim echa wielu poprzednich męskich Creedów.
Początkowy – osiągnięty za pomocą różowego pieprzu i mięty – powiew chłodnej świeżości nawiązuje do Silver Mountain Water. Świeże nuty owocowe a’ la Millesime Imperial – tu odnajdziemy w postaci duetu bergamotki i cytryny. Aromatyczna lawenda a’la Bois du Portugal znajduje się w bazie kompozycji w postaci absolut lawendyny. Jest też kwiatowo-drzewne ciepło znane z Original Santal, które zapewnia tu duet róży i drewna sandałowego. Wreszcie, dzięki zawartości pieprzu i nut drzewnych odnajdziemy także ulotne wspomnienie pikantnej drzewności Spice & Wood. Tyle znalazłem ja, ale może jest tego więcej? Wszystko to ułożone zostało w pełen smaku i umiaru, dyskretny, nie narzucający się, bardzo harmonijny i w typowym creedowsku stylu elegancki świeży, ale nie pozbawiony głębi zapach, z subtelnym, niedopowiedzianym akcentem fougere.
Viking zmienia się od przyjemnego, słodko-cytrusowo-miętowego wstępu z od razu wyczuwalnym, dość intensywnym, słodko-drzewnym trzonem przez etap nieco bardziej pikantny, a nawet zadziornie gryzący nozdrza, gdy w sercu kompozycji mięta i pieprz zwierają szyki, aż po dość złożony akord głębi, w którym najpierw doznajemy efektu fougere za sprawą nuty lawendowej, a następnie czujemy ciepły i drzewny ciąg dalszy, jednocześnie lekko zadziorny, z pewną trudną do określenia ostrą nutką. Paczula tu nie dominuje, nie ujawnia się indywidualnie, buduje wszakże szkielet Vikinga.
Creed na swojej oficjalnej stronie podaje informację, że formuła Vikinga składa się w 80% z naturalnych składników. Pozostałe 20% muszą więc być syntetykami. Bez nich Viking nie pachniałby tak dobrze, jak pachnie. To pewne. Mimo generalnie świeżego charakteru, zapach ma sporo „ciała” – w tym sensie, że jest mocno zbudowany, pełny, nasycony, na co niemały wpływ ma na pewno użycie paczuli i wetywerii, które nadają całości drzewnego budulca, ale także i wspomnianych sztucznych aroma-molekuł.
Viking to świetny przykład tego, jakie doskonałe efekty olfaktoryczne można uzyskać zręcznie łącząc doskonałej jakości składniki naturalne z odpowiednimi syntetykami. Pierwsze nadają aromatowi treści, drugie tchną w nie życie, zaakcentują wybrane aspekty oraz zagwarantują parametry: projekcje, ogon, trwałość przez większość czasu życia zapachu na skórze. Pod względem technicznym Viking to „pełna profeska”.

Tak na marginesie, jakże odmienne jest dzisiejsze stanowisko marki wobec tej tematyki w porównaniu do przeszłości, gdy jednym z głównych haseł reklamujących jej pachnidła było „sto procent naturalnych składników najwyższej jakości”. Oto co znaczy wzrost świadomości konsumenckiej. Czasem wręcz przesadny…
Warto podkreślić, że absolut z lawendyny pachnie inaczej niż klasyczna lawendowa esencja. Jest cieplejszy, bardziej ambrowy, głębszy, sugeruje estetykę fougere, ale jej nie narzuca. Przy tym – mam wrażenie – całkiem skutecznie utrwala z natury ulotną nutę miętową.
Projekcja przez pierwszą godzinę jest wyraźna, później dość szybo łagodnieje i trzyma się blisko skóry przez całkiem długi czas. Takie a nie inne zachowanie wynika z konstrukcji pachnidła. Prócz lekkich molekuł cytrusowych oraz pieprzu i mięty, które wyraźnie czuć na początku, kompozycja składa się z ciężkich lub średnio ciężkich molekuł drzewnych. Te potrzebują wyższej temperatury, by się unieść w przestrzeń. Testuję Vikinga w obecnych warunkach, a więc w okresie pod względem temperatur jesienno-zimowym, ale mam przekonanie graniczące z pewnością, że wiosną i latem, przy wyższych temperaturach otoczenia, Viking zabrzmi pełniej i ukaże cały swój wdzięk oraz wszelkie niuanse.
Viking to wysoki creedowski standard. Niekontrowersyjny i zachowawczy, ale nadrabiający jakością kompozycji i składników. To ukłon w stronę najwierniejszych fanów Creeda. Tych, dla których nowatorski, nowoczesny, dość asertywny Aventus jest – owszem nadspodziewanie dobrym – ale jednak tylko wypadkiem przy pracy. Viking przypomina, czym zawsze był Creed – raczej wycofanym, ale eleganckim i wyrafinowanym, znającym swoją wartość gentlemenem, niż stojącym w świetle jupiterów, szukającym poklasku tłumów i błyskającym drogim zegarkiem rzutkim managerem XXI wieku.
Do kogo będzie więc pasować Viking? Do dbającego o wizerunek, dojrzałego, eleganckiego faceta, raczej powyżej 40 lat, z osiągnięciami, dobrą pozycją, ale i z aspiracjami, choć bez desperacji. Viking będzie doskonały zarówno do stylu casual office, koszuli i spodni, jak i do garnituru. Jego elegancka i nienarzucająca się sygnatura zwróci uwagę otoczenia. Kobietom w większości na pewno przypadnie do gustu, gdyż ma w sobie klasyczne elementy obecne w męskich perfumach od lat, a przy tym zręcznie ucieka etykietce „retro”. Jest przy tym przyjemnie uległy i komfortowy. Ciepły i ustatkowany. Jak nie Wiking…
nuty głowy: kalabryjska bergamotka, sycylijska cytryna, różowy pieprz z Le Reunion
nuty serca: pieprz, bułgarska róża, mięta pieprzowa
nuty bazy: indyjskie drewno sandałowe, haitańska wetyweria, indyjska paczula, absolut z lawendyny
twórca/nos: Erwin Creed/ Olivier Creed
rok premiery: 2017
moja ocena:
zapach: 4,5/ trwałość: 4,5/ projekcja: 4,0-3,5
W kwestii muzycznej: w przypadku AC/DC lepszym przykładem byłaby chyba Highway to Hell – pierwsza z ich płyt uważana za doskonałą. Dopiero po niej była Back in Black – równie dobra, choć zupełnie inna i z nowym wokalistą.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!
Nie zgodzę się, że „Highway to Hell” byłaby lepszym przykładem. Owszem, sam uważam ją za muzycznie zdecydowanie najlepszą w karierze AC/DC. Ale to „Back in Black” była dopiero komercyjnie oszałamiającym sukcesem (a o taki, a nie artystyczny, chodziło mi w recenzji, by zachować analogię do komercyjnego sukcesu Aventusa). Wystarczy popatrzyć na statystyki sprzedaży krążka. 🙂
Także najlepszego w Nowym Roku! 🙂
Hahaha 🙂 jesli ma być rockowo to chyba lepszym porównaniem byłoby jak Led Zeppelin po II 🙂
pozdrawiam
Arek