Armani Mania for Men powstało w 2002 roku i wpisało się w ówczesny mini-trend męskich pachnideł drzewnych (m.in. Gucci Rush, YSL M7, Gucci Pour Homme, Azzaro Visit for Men, C. Lacroix Tumulte Pour Homme). To co wyróżnia Manię od pozostałych, to skrajny minimalizm formy i dyskretna elegancja, doskonale zresztą korespondujące z flakonem i reklamowym wizuelem z 2002.
Armani Mania to zapach elegancki, nieskomplikowany i bardzo dyskretny. Czy taki właśnie miał być mężczyzna Armaniego w 2002 roku?
To przykład minimalistycznej estetyki perfumowej, która zaowocowała interesującym, nietypowym, zupełnie abstrakcyjnym aromatem o dyskretnej elegancji i jednocześnie zaskakującej „nieperfumowości”. Tak jakby mężczyzna Armaniego w 2002 roku powinien owszem pachnieć, ale niekoniecznie perfumami, a przynajmniej takimi pojętymi w tradycyjnym stylu. Czym zatem? No właśnie. Próba opisania tego aromatu jest sporym wyzwaniem. Nie da się bowiem porównać go z niczym. Co więcej, niewiele w nim czuć (!). Deficyt treści. Deficyt formy. Deficyt… ekspresji. O co więc tu chodziło?
Zapach kategoryzowany jest jako przyprawowo-drzewny i jest to fakt. Tyle, że zarówno jego przyprawowość, jak i drzewność jest tu bardzo oszczędna i nietypowa, a aromat jest skrajnie subtelny, choć całkiem trwały.
Z początku świeże muśnięcie, jakby zielony duszek. Później rozpylony gdzieś w przestrzeni szafran, bardziej domyślny, niż obecny. W bazie utrwalony piżmem i ambrą cedr. Pylisty i boleśnie subtelny. Jak cały ten zapach, który przy całym swoim niedopowiedzeniu posiada jakiś magnetyczny urok, który po cichu, ale sukcesywnie mnie uzależnia…
Dla jednych Armani Mania będzie mistrzostwem dyskretnej perfumowej elegancji i zapachowego niedopowiedzenia. Dla innych będzie pomyłką – perfumami, które niemalże nie pachną, a jeżeli już, to syntetycznie, niemal niezauważalnie. Ja – jak to zwykle u mnie bywa – jestem rozdarty pomiędzy tymi dwoma poglądami. Stoję pośrodku. Z jednej strony jestem oczarowany tym estetycznym minimalizmem, tą elegancją i jednocześnie uzależniony od nuty przewodniej tych perfum. Z drugiej – jestem wściekły, że z taką nonszalancją potraktowano ich ekspresję. To woła o pomstę do nieba!
Co ciekawe, podobny zabieg kompozycyjny Francis Kurkdjian zastosował wiele lat później w wydanym już pod własną marką MFK Baccarat Rouge 540. Minimalizm, abstrakcjonizm, niedopowiedzenie. Również z udziałem szafranu, który zdaje się być nutą, po która ten perfumiarz lubi sięgać, gdy oczywiście widzi tego sens (najbardziej spektakularnie użył go chyba w Davidoff Silver Shadow oraz Oud MFK).
Manię wyróżnia się z pewnością oryginalny podłużny flakon o przekroju lekko zgniecionego walca, który został później użyty i jest używany do dziś w kolejnych wersjach innego męskiego zapachu tej marki: Armani Code.
Mania jest wciąż dostępna w perfumeriach wolnocłowych i internetowych. Znajdziemy ją też na oficjalnej stronie marki Armani. I choć – w przeciwieństwie Code – nie doczekała się flankerów, które potwierdzałyby jej popularność (poza sezonowymi Summer Mania w 2006 i 2007 roku), to jednak prawdopodobnie wciąż ma rzeszę fanów, którzy ulegli jej dyskretnemu urokowi lub też mają do niej po prostu sentyment, bo kojarzy im się z ich młodymi latami (dzisiejsze pokolenie 35-45 latków). Ja – zdaje się – zaliczam się do obu tych grup. Nie mam więc wyjścia i kontynuuję ten trudny związek. Ale ozłocił bym tego, kto w jakiś magiczny sposób przydałby Manii mocy…
główne nuty: liść mandarynki, szafran, cedr, wetyweria, ambra, piżmo
twórca/nos: Francis Kurkdjian
moja ocena:
zapach: 4,0/ trwałość: 4,0/ projekcja: 2,5
Ja zdecydowanie byłam wielbicielką… teraz niestety jest trudnodostrępny, a nie potrafię znaleźć nic podobnego. Może coś podpowiesz?
Owszem, podpowiem. 🙂 Yodeyma Moon. Innej alternatywy godnej uwagi nie znalazłem.
Po nutach zapachowych nie zgadłabym, że mogą być podobne, ale trzeba spróbować. Dzięki za podpowiedź 🙂