Wygląda na to, że w końcu także i szyprowy klasyk Jacquesa Bogarta z 1980 roku doczekał się reedycji w nowym wcieleniu. One Man Show Gold Edition to zupełnie nowy zapach. Obiecujący i nowoczesny aromatyczny fougere z ambrowymi niuansami. Kompozycja zaczyna się nutami mandarynki i jabłka, wzbogaconymi kwiatami fiołka i kwiatu pomarańczy. W sercu zapachu znajdziemy lawendę i geranium, doprawione cynamonem i goździkiem. Baza jest ciepła, drzewna z zawartością labdanum, ambry i piżma.
Szczerze przyznam, że opis nut bardzo mnie zaintrygował. Liczę na nowoczesne fougere wysokiej jakości.
Flakon ma klasyczny już kształt. Od protoplasty wyróżnia go czarny kolor i złote akcenty.
Zamówiłem z ciekawości. Po pierwszym „psiku” jawi się agresywny menel z gazrurką, kacowym wyziewem jabcoka zapitym rozpuszczalnikiem nitro i z odległym, moczowo-fekalnym tłem starych kalesonów.
Potem już tylko rekognicyjna demolka olfaktoryczna. Zamach na Kutscherę. Kontuzja błędnika. Widoczna również na obliczach bliźnich, gdy o jeden psik za dużo, bo to mocny i trwały zajzajer.
Ale te oblicza niekoniecznie znowu na „nie”…
Lecz to nie ważne.
Na tak , czy nie – i tak lubię.
Pozdrawiam.
Mocne słowa Drogi Luetq, podobnie jak sam zapach. Analogicznie niemal traumatyczne wrażenia mam z testów Ted Lapidus Pour Homme Black Extreme. Chciałbym napisać recenzję, ale po pierwszym globalnym użyciu boję się do niego wrócić….
O, to koniecznie będę musiał sprawdzić.